Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na krótkiej fali Października

Marek Ponikowski
Mikrusa w dwóch wersjach nadwoziowych przetestowali - premier Józef Cyrankiewicz i wicepremier Piotr Jaroszewicz. Ten pierwszy, znany amator szybkich samochodów, łaskawie pochwalił auto, ale narzekał na hałaśliwość silnika

N ie miał tyle szczęścia co motocykl ze Świdnika, który za czasów Gierka Danuta Rinn i Bogdan Czyżewski opiewali słowami przeboju: "W jak wiosna, S jak Stach, K jak kocham Stacha wiosną …", ani tyle co Syrena 102, która stała się w roku 1966 bohaterką komedii muzycznej z Bohdanem Łazuką i Jackiem Fedorowiczem w rolach głównych. A przecież był obok Syreny jedynym prawdziwie polskim samochodem produkowanym seryjnie w okresie PRL. Cóż to jednak za seria - raptem tysiąc siedemset dwadzieścia osiem samochodów! I czy na pewno można o Mikrusie MR 300 powiedzieć - polski? Niektórzy przecież twierdzili, że to tylko kiepska kopia zachodnioniemieckiego Goggomobila!

* * *

Październikowy przełom roku 1956 kojarzy się Polakom, a ściślej tej mniejszości, która ma jakie takie pojęcie o historii najnowszej, ze stutysięcznym wiecem na placu Defilad w Warszawie, objęciem przez Gomułkę stanowiska pierwszego sekretarza KC PZPR, z odejściem stalinowców, likwidacją złowrogiej Służby Bezpieczeństwa, odesłaniem do domu sowieckich doradców z marszałkiem Rokossowskim na czele, ze zwalnianiem więźniów politycznych i zelżeniem cenzury. Rzadziej mówi się o tym, że niemal z dnia na dzień wyhamowała wtedy ogromna produkcja zbrojeniowa narzucona Polsce przez Moskwę.

Przemysł ciężki i maszynowy musiał pilnie szukać pomysłu na przetrwanie. To, co dla partyjnej nomenklatury było problemem przyprawiającym o ból głowy, inżynierowie i technicy potraktowali jako szansę na opracowanie wyrobów przynoszących pożytek ludziom, a przedsiębiorstwom zysk. W kraju, który wyglądał jakby dopiero co skończyła się wojna, brakowało wszystkiego, od gwoździ i garnków po maszyny rolnicze dla wsi, która właśnie rozstawała się ze spółdzielniami produkcyjnymi, polską wersją kołchozów. W tym klimacie w WSK Mielec zrodził się jesienią 1956 roku pomysł, by zamiast LIM-a, czyli polskiej wersji odrzutowego myśliwca MIG-15, rozpocząć produkcję samochodów osobowych. I to takich, które byłyby dostosowane do chudych portfeli Polaków. Na wzór wybrano mikrosamochodzik Goggomobil 300 z RFN.

* * *

Zespół konstruktorów pod kierunkiem młodego absolwenta Politechniki Krakowskiej Stanisława Duszkiewicza przyjął wstępne założenie zawarte w haśle "4x4": dwie osoby dorosłe plus dwoje dzieci, cztery koła, co w kategorii mikrosamochodów nie było wcale oczywiste, masa ok. 400 kg, zużycie paliwa 4 litry na 100 km. W odróżnieniu od Syreny z Żerania samochodzik z Mielca miał mieć nowoczesne nadwozie samonośne. Silnikiem, w założeniu prostym i tanim w produkcji, a więc dwusuwowym, zblokowanym ze skrzynią biegów, zajęli się konstruktorzy z WSK Rzeszów, dostarczającej silniki odrzutowe do mieleckich LIM-ów. Z braku doświadczenia praktycznie skopiowali zespół napędowy Goggomobila 300. Natomiast nadwozie autorstwa inżyniera Jerzego Dębickiego było nie tylko inne niż w samochodzie niemieckim, ale o niebo od niego ładniejsze!

Mikrus miał niezależne zawieszenie wszystkich kół i hydrauliczne hamulce. Wadą odziedziczoną po niemieckim pierwowzorze było zastosowanie maleńkich, 10-calowych kółek zupełnie niedostosowanych do ówczesnych dziurawych dróg. Prototypy w dwóch wersjach nadwoziowych zademonstrowano najwyższym władzom PRL już 22 lipca 1957 roku, podczas obchodów rocznicowych, a pod koniec roku gotowa była pierwsza seria 20 samochodów.

Seryjny Mikrus MR 300 miał długość 310 cm i ważył 474 kg. Dwucylindrowy silnik o mocy 14,5 KM rozpędzał go do 85-90 km/godz. Zużycie paliwa wynosiło 4,4 l/100 km. Ogrzewanie - mizerne - zapewniał nadmuch gorącego powietrza z układu chłodzenia, równie marną wentylację umożliwiały odsuwane szybki w drzwiach. Trochę bagażu można było zmieścić z przodu, pod nogami kierowcy i pasażera. Mimo to autko z Mielca w niczym nie ustępowało mikrosamochodom zza żelaznej kurtyny, które w tym czasie przeżywały swoje złote lata.

W okamgnieniu zbudowano dla Mikrusa nową halę, wykorzystując, co starannie podkreślano, poniemieckie elementy konstrukcyjne. Wyszło znacznie taniej. Do połowy roku 1958 powstało sto kolejnych samochodów. W maju kabriolet (jeden z dwóch prototypów) oraz wersję zamkniętą przetestowali premier Józef Cyrankiewicz i wicepremier Piotr Jaroszewicz. Premier, znany amator dobrych samochodów, łaskawie pochwalił auto, choć narzekał na hałaśliwość silnika. Dodam w tym miejscu, że w latach 70. miałem okazję pojeździć trochę Mikrusem. Był rzeczywiście hałaśliwy i powolny, a zmiana biegów z obróconymi o 90 stopni pozycjami poszczególnych przełożeń wymagała przyzwyczajenia.

Ale jeździł i prowadził się całkiem przyjemnie.
Do końca roku fabryka zamierzała wyprodukować tysiąc aut. Sprzedaż miała się rozpocząć, gdy tylko Państwowa Komisja Cen określi kwotę, za jaką Mikrus miał być sprzedawany. Podobno fabryka skalkulowała ją na 30 tys. zł, ale PKC wiedziała lepiej: 50 tys.! Mimo tej zaporowej ceny auta nie czekały na nabywców. Plany mówiły o produkcji pięciu tysięcy Mikrusów rocznie. WSK Rzeszów przygotowywała ulepszony, mocniejszy silnik, w Mielcu pracowano nad powiększeniem nadwozia i nowym zawieszeniem.

* * *

Dlaczego jesienią 1959 roku nadeszło nagle z Warszawy polecenie, by zakończyć produkcję? Do dziś powtarza się trzy konkurencyjne teorie. Pierwsza, mało przekonująca głosi, że firma Glas, producent Goggomobila, zagroziła procesem za naruszenie praw autorskich (Niemcy dokładnie przyjrzeli się naszej konstrukcji i niczego nagannego nie znaleźli - wspomina inżynier Duszkiewicz). Druga mówi o sprzeciwie "radzieckich" i wiązano ją z wycofaniem Mikrusa z moskiewskiej wystawy z okazji XV-lecia PRL. Według trzeciej, chyba najbardziej prawdopodobnej, decyzję wymusiło kierownictwo ówczesnego Zjednoczenia Przemysłu Motoryzacyjnego, niezadowolone, że wchodzi mu "w szkodę" fabryka należąca do Zjednoczenia Przemysłu Lotniczego. Mikrusy, które montował personel przywykły do precyzji niezbędnej w samolotach, były wykonane o niebo lepiej od żerańskich Syren… W 1960 roku złożono jeszcze kilkaset aut z gotowych już części. Zaraz potem maszyny i specjalistyczne oprzyrządowanie trafiło na złom.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki