MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Muniek Staszczyk: Polityka nie jest warta piosenki

Ryszarda Wojciechowska
Mam te same bolączki co Mick Jagger i Bono, ale nie narzekam - zwierza się Muniek Staszczyk w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską

W gdańskim Rock Cafe zapowiedziano Cię jako legendę polskiego rocka. Nie wyglądasz na kogoś już zmurszałego.

Wiesz, że teraz wszystko można człowiekowi przypiąć. Legendę też (śmieje się). Z dystansem podchodzę do takich określeń jak legenda czy poeta. Niedługo T.Love będzie mieć trzydziestkę na karku. I najfajniejsze jest to, że zespół już bardzo dorosłych panów ma nadal młodych fanów. Że ten wirus o nazwie T.Love przechodzi z siostry na brata, z mamy na córkę. I chyba największym skarbem w tym wszystkim, co nazywamy sukcesem czy sławą, są właśnie fani. Dla nich warto grać.

Kiedy zaczynałeś, to show-biznes był siermiężny, właściwie to nawet show-biznesem nie mógł się jeszcze nazywać. Wtedy było łatwiej zaistnieć?

To były czasy, kiedy się mówiło: artysta głodny to artysta płodny. Polski rock trwał już, co prawda, od lat sześćdziesiątych, ale z całym szacunkiem dla melodii Czerwonych Gitar, Skaldów i innych zespołów, to były raczej piosenki o tym, że fajna z ciebie dziewczyna i pójdziemy do kina. Poza Niemenem, SBB i Nalepą w zasadzie wszyscy grali słodko. A lata osiemdziesiąte, kiedy my zaczynaliśmy, przyniosły nerw społeczny w tej muzyce. Byliśmy młodzi, hormony buzowały. Wiadomo, że kibicowaliśmy tamtej Solidarności, że nie chcieliśmy być po stronie polityków czy Kościoła. Ale też nie wydawaliśmy piosenek w drugim obiegu jak Jacek Kaczmarski. Chcieliśmy być taką własną wyspą.

A dziś?

Dzisiaj jest jednak więcej możliwości. Jak cię nie chcą w radiu, to możesz się promować przez internet, na You Tube czy MySpace.

Wziąłbyś udział w reklamie kredytu jak Feel czy Kasia Kowalska?

Dzięki Bogu całkiem nieźle żyję z muzyki.

Ale człowiek mówi sobie czasem: no dobrze, czas na odcinanie kuponów.

Nie jestem pazerny. W ubiegłym roku zgłosił się do mnie producent znanej marki piwa i zaproponował za bardzo duże pieniądze udział w reklamie.

Jak duże?

To było mniej więcej tyle, ile mogłem zarobić na koncertach przez rok. Wahałem się, w końcu piję piwo. I wiem, że dzisiaj młodzież nie czuje już obciachu z tego powodu, że ktoś występuje w reklamie. Ale odmówiłem. Po mnie przejął tę reklamę Wojtek Waglewski. Potem zobaczyłem, jak była fajnie poprowadzona, bez wstydu, z czarno-białymi zdjęciami.

I co?

Trochę żałowałem. Ale ja już jestem taki staroświecki. Jak powiedziałem nie, to nie. Kiedy już miałem gębę medialną, to proponowano mi nieraz reklamowanie czegoś. To były propozycje wielkich firm, koncernów i dużych pieniędzy. Ale ja wyniosłem zasadę z punk rocka, że w reklamę nie wchodzę.

A jednak raz się połakomiliście na reklamowanie batoników.

Na samym początku kapitalizmu wzięliśmy udział w reklamie radiowej za jakieś śmiesznie małe pieniądze. Potem już zawsze sobie myślałem - skoro zarabiam na koncertach i na tym, że moich piosenek słucha się w radiu, to po co mi bycie panem od jakiegoś towaru? Ale wiesz, nigdy nie mów nigdy. Jeślibym teraz, odpukać, potrzebował pieniędzy na jakąś losową sprawę, na przykład na operację, to wchodziłbym we wszystko, żeby je mieć.

Podobno smuga cienia nie dosięga chłopaków rocka. Patrzę na Ciebie i widzę: Muniek jak sprzed lat, może tylko trochę...

Większy, chcesz powiedzieć (śmieje się). Ta smuga cienia też nas dopada.

Jak się objawia?

Musimy o tym rozmawiać? Teraz to takie modne tematy.

Modne, bo wszystkich dotykają.

Każdy ma swoje problemy. Każdy płacze. Chłopaki też płaczą i nie muszą się tego wstydzić. A to, co nazywamy kryzysem wieku średniego, to nic innego jak pożegnanie się z chłopcem, którego masz w sobie. Muzyk rockowy musi mieć w sobie odrobinę takiego błazeństwa. Łatwiej się wtedy wychodzi na scenę. Ale nie możesz być forever young. Duży problem ma teraz Mick Jagger. Świetny facet, ale on chce być rzeczywiście forever young.

Ty nie?

Może bym i chciał, tylko po co? Nie warto walczyć z upływem czasu. Udawać bez przerwy młodzieniaszka. Znam siedemdziesięciolatków, którzy wcale nie są stetryczali. Moja mama, teraz emerytka, mówi, że dla niej jesień życia to najlepszy czas. Że dopiero teraz odnalazła wiele pasji. Po sześćdziesiątce zrobiła prawo jazdy, ma działkę i to ją cieszy. Więc nie ma co gadać, że czujesz się wiecznie młody. Jestem już przed pięćdziesiątką. Mam swoje dolegliwości, choroby. To już nie jest tak, że codziennie wstaję rześki. Raz mam doła, raz nie.

Rozumiem, że już pożegnałeś się z tym chłopcem w sobie.

Pożegnałem się, ale nie bez kosztów. To jak z alkoholikiem, który żegna się z wódką. Płacze, bo wie, że to, co go wykańczało, dawało mu też przyjemność. Mnie podbudowują ci wszyscy starzy bluesmeni. W ubiegłym roku byłem na koncercie B.B. Kinga w Pradze. Facet osiemdziesięcioletni opowiadał dowcipy o tym, jak się dziewczynę podrywa, ale też nie stronił od opowieści o... swojej śmierci. O tym, że chciałby, aby jego grób był niezaśmiecony. Siedział na wózku, opowiadał i grał.

Ale na wózku to tak trochę...

No, co chcesz powiedzieć? To świadczy o tym, jak bardzo prawdziwy jest ten koleś. Kiedyś mi się wydawało, że przyjdzie taki czas, że się z tym wszystkim, co robię, pożegnam. Że będę sobie właśnie odcinać kupony, jeździć po świecie. Dziś wiem, że tak się nie da. I tu nie chodzi o popularność czy tak zwaną sławę. To już mam. Ale jak piszesz teksty do piosenek i tworzysz z kolegami muzykę, to czujesz, że to twoja karma, twoja droga. Że musisz występować tak długo, jak się da. I tu nie chodzi o to, ile zer na koncie i ile ci za koncert zapłacą. Kilka lat temu miałem pomysł, żeby to wszystko zakończyć. Nawet opowiadałem o tym w wywiadach.

Ale co miałeś kończyć?

Etap rocka w moim życiu. Ale nie da się. Bo to jest jakaś część życia. To dla mnie nie tylko zawód. Niektórzy traktują śpiewanie czysto rozrywkowo, jak na przykład Krzysiek Krawczyk, przesympatyczny facet. Ale on nie pisze tekstów, bo teksty - jak sam mówi - go nie interesują. On śpiewa melodie. I też daje ludziom szczęście i rozrywkę. Taki kiedyś był Elvis. Ale są tacy jak ja, którzy w tekście poruszają jakiś temat. Jeżeli mnie coś kształtuje, to ja zaraz na papier przelewam. Tak postrzegam granie rocka.

Dobrze się czujesz tu i teraz, w naszym kraju?

Jakby to powiedzieć? Na bezpośrednie zajmowanie się panami politykami szkoda mi czasu. Bo oni się zmieniają. Nie ma też idealnej partii. Chodzę na wybory i głosuję, ale jeszcze się nigdy nie zakochałem w partii, na którą głosowałem. Ani też bym dla niej nie zagrał. My Polacy jesteśmy strasznymi narzekaczami. A ja uważam, że żyjemy, mimo wszystko w ciekawych czasach. Z perspektywy naszych dziadków i babć także w szczęśliwych czasach, bo bez wojny.

A wojna na słowa między politykami?

Mnie ona nie interesuje. Ci wszyscy faceci w polityce są tacy próżni. A media im poświęcają zbyt dużo czasu. Gdyby im poświęcano mniej czasu, to by się tak nie nakręcali. Czy to z PiS, czy z PO, nie siedzieliby na tych śniadankach w TVN, dumni z siebie, zadowoleni. Ale co ten facet jeden z drugim zrobił? Ja przynajmniej nagrałem płytę, jakiś kolega napisał książkę. A oni? Nie mówię, żeby ich wyeliminować całkowicie z mediów. Ale nie róbcie zaraz wielkiej bani z niczego. Nie pozwalajcie na to, żeby oni za nasze podatki robili sobie show. Polityka nie jest warta żadnej piosenki.

To co Ci teraz w sercu gra?

(Śmieje się).W tej chwili wróciłem z Izraela. A Izrael, zwłaszcza Jerozolima, jest jak soczewka świata. Widzisz, jak się tam skupiają wszystkie problemy, zarówno polityczne, jak i religijne. To miksowanie się różnych światów, ta religijna beczka prochu są fascynujące. Z jednej strony Chrystus, z drugiej Mahomet, z trzeciej judaizm. A ty obserwujesz, że sama religia w sobie nie jest zła. Że zło się zaczyna wtedy, kiedy się jej używa do polityki. Tam to dokładnie widać, jacy są ludzie, jacy my jesteśmy. Wróciłem z Jerozolimy nabuzowany pomysłami na piosenki.

Czyli bardzo na poważnie.

Za co cenimy Szekspira czy Dostojewskiego? Za to, że pisali o tym, o czym pisali już starożytni Grecy. O tematach, które nie zmieniają się od tysiącleci, czyli o miłości, seksie, śmierci, zdradzie, Bogu albo braku Boga. O tym można pisać na poważnie. Reszta to piosenki dekoracyjne, ze świetnymi melodiami od czasu do czasu.

Są jakieś teksty, których teraz nie możesz zaśpiewać? Pytam o to, czy jest jednak jakaś cenzura?

Ja sobie sam cenzury nie robię. Nie interesują mnie tanie skandale. Szokowanie na siłę. Nie interesuje mnie bycie dyżurnym publicystą rockowym w telewizji. Dzwoni do mnie jakaś pani i prosi: panie Muńku, pan się wypowie o dopalaczach. Pani droga, a co ja mogę o dopalaczach, skoro nigdy tego nie używałem. Ale pan jest rockandrollowiec, ciągnie dalej. Na to ja: niech się ktoś inny wypowie, ja pod młodzież głodnych kawałków nie zamierzam wypowiadać. To zbyt skomplikowane, żeby fleszem coś powiedzieć.

Myślisz czasami, patrząc na te prawie trzydzieści lat - mnie się w życiu udało? Bo chyba Ci się udało.

Nikt nie ma perfekcyjnego życia. Ani nie wychowasz perfekcyjnie dzieci, ani nie ma doskonałych związków damsko-męskich. Są świetne momenty i są kryzysy. Depresje w życiu biorą się stąd, że człowiek chce być za bardzo perfekcyjny. Trzeba przyjąć różne upadki. Powiedzieć sobie - to moja część życia. Nie zawsze możesz wygrać mecz.

Często przegrywałeś?

Ale też często wygrywałem. Każdy ma te same bolączki, Mick Jagger i Bono też.

Ale jesteś z życia zadowolony?

Nie mogę nie być. Dostałem to, co chciałem. Były kopniaki, ale też całusy. Marzyłem, żeby mieć swój zespół. A to, że ludzie nas jeszcze słuchają, to wielki dar od losu. Mogę powiedzieć, że to wszystko przyszło dosyć naturalnie. Z tym, że też to wynikało z pewnej konsekwencji i cierpliwości. Bo jak się ktoś nastawia, że od razu będzie lecieć manna z nieba, to jest w błędzie. Jak się poczyta o wielkich zespołach rockowych, to musieli najpierw swoje frycowe zapłacić w śmierdzących dziurach, pipidówach, tak samo i my.

Konsekwentnie trzymasz się z dala od celebryckiego życia.

Ten świat mnie nie mamił i nie mami. Niedawno spotkaliśmy się z Jankiem Nowickim na kolacyjce. Jakieś winko, makaron. I on mówi: chodź ze mną na premierę "Ślubów panieńskich" mojego kumpla Filipa Bajona. No i poszliśmy. Jak zobaczyłem, ile tam jest facetów z aparatami... Wiem, że to ich robota. Ale to jakiś total. Jesteś pod obstrzałem. I słyszysz tylko: Muniek zdejmij okulary, Muniek obejmij Janka, Muniek odwróć się do nas. Myślisz, że to fajne? Oczywiście widziałem też całą grupę młodych, serialowych aktorów, którzy się do tych aparatów wdzięczą. Bo chcą i muszą. A ja mówię tak: spoko, raz mogę pójść na taką imprezę, jeszcze z Jankiem Nowickim, bo to dobre towarzystwo. Ale na inne zaproszenia odpowiadam - nie. W latach dziewięćdziesiątych człowiek mógł się na takiej imprezie poczuć na luzie. Posiedzieć, pogadać, wypić z kolegami. A teraz uśmiechniesz się, obejmiesz dziewczynę i od razu jest podpis, że to twoja kochanka. Chora sprawa. Trzymam się więc od tego z daleka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki