Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moje ręce roztańczone

Irena Łaszyn
Gdy Łukasz skończył gimnazjum, zrezygnował z dowozu  pojazdami dla niepełnosprawnych, zaczął korzystać z komunikacji miejskiej. Wciąż smaży jakieś e-maile odnośnie autobusów, krawężników
Gdy Łukasz skończył gimnazjum, zrezygnował z dowozu pojazdami dla niepełnosprawnych, zaczął korzystać z komunikacji miejskiej. Wciąż smaży jakieś e-maile odnośnie autobusów, krawężników Fot. T. Bołt
Nie potrafi samodzielnie napić się ze szklanki, ale sam podróżuje autobusem po mieście i robi zakupy. Najbardziej nie lubi słowa inwalida. I pytania: Ojej, on jest sam? O Łukaszu Wilczyńskim z Gdańska, który walczy ze stereotypami, absurdami i własną niemocą.

Spotykamy się w Sopocie, w firmie Kresz. Tam Łukasz ma swoje biurko i komputer z klawiaturą. Taką odjazdową, z dziurami. Każda literka w innym otworze. Na tyle dużym, że nawet człowiek niepełnosprawny, z ruchami mimowolnymi, trafi palcem w odpowiedni klawisz. Może nie od razu, bo to trochę skomplikowane, gdy ręce żyją własnym życiem i nie chcą słuchać właściciela. Ale się udaje.
- Klawiatura ma wbudowany specjalny system, który umożliwia konfigurację - mówi Łukasz.

To znaczy - on mówi, a ja nie rozumiem, choć powtarza zdanie pięć razy. Albo sześć. Łukasz ma porażony ośrodek mowy, podobnie jak nogi i ręce, mówi niewyraźnie.
Ja nie rozumiem, ale pan Wojtek rozumie. Zaczyna tłumaczyć z Łukaszowego na moje, jakbyśmy rozmawiali w innych językach. A potem przynosi wodę mineralną i słomkę. On trzyma szklankę, Łukasz usiłuje przez tę słomkę pić. Do takich rzeczy zawsze potrzebny jest drugi człowiek. Łukaszowe ręce są roztańczone, więc szklanki same lecą na parkiet.

Wpada fotoreporter, wyciąga aparat.
- Pan przytuli syna - prosi pana Wojtka.
- To nie jest mój syn - odpowiada pan Wojtek. - To mój pracownik. Gnam go do roboty.
Łukasz Wilczyński jest konsultantem ds. realizacji projektów pomocowych i administratorem strony internetowej w Stowarzyszeniu Opieki nad Młodzieżą i Dziećmi Niepełnosprawnymi "Promyczek". Wojciech Dubrowski jest założycielem stowarzyszenia, które znalazło siedzibę w jego firmie.
- O Łukaszu usłyszałem, gdy był jeszcze w szkole - wspomina. - Nie mogłem uwierzyć, że mimo tak dużej niepełnosprawności ruchowej porusza się po mieście. Deszcz nie deszcz, śnieg nie śnieg, on wózkiem elektrycznym przebija się z jednego końca Gdańska na drugi. Sam. Jak to sam? - dziwiłem się.
Julka, dziesięcioletnia córka pana Wojtka, też ma dziecięce porażenie mózgowe. Czterokończynowe. Dlatego wie, jak to jest.

Czytaj także: Flota elektrycznych aut dla gdańskiej Energi

Łukasz, ledwie skończył gimnazjum, zrezygnował z dowozu pojazdami dla niepełnosprawnych, zaczął korzystać z miejskich autobusów. I zaczął walczyć. Ze stereotypami, absurdami oraz różnymi instytucjami, które lekceważą człowieka. Ze swoją niemocą.
- Już dawno przestałem go odbierać jako osobę niepełnosprawną - twierdzi pan Wojtek. - Gdy trzeba, nawet potrafię zbesztać. Ale rzadko trzeba. Moje dwudziestoletnie doświadczenie w biznesie podpowiada, że jest w nim duży potencjał. W czerwcu zacznie się szkolić w pozyskiwaniu funduszy unijnych. Jest bardzo samodzielny.
Ma swój klucz

Pędzi wózkiem przez magazyn, wymijając bele tkanin, które pan Wojtek sprowadza z dalekiego świata.
- Łukasz, wolniej! - napomina pan Wojtek. - Trójką, a nie piątką!
Udaje, że nie słyszy. Głośno się śmieje. Wyjeżdża na ulicę. Przez magazyn łatwiej, więcej miejsca, szersze drzwi. Potem autobus, tramwaj, kolejny autobus. Musi być niskopodłogowy, z platformą najazdową. Gdy kierowca próbuje tłumaczyć, że urządzenie nie działa albo nie ma klucza, Łukasz sięga za pazuchę. I wyciąga… swój prywatny klucz.

Informuje, że chętnie ten klucz wypożyczy. Wiele razy się przekonał, że wśród kierowców są kłamczuszki. Im się nie chce, a niepełnosprawny inaczej nie da rady. Zwłaszcza gdy ma problem z artykulacją. Wybija im więc te argumenty z rąk albo pisze do stosownych władz. Nie tylko w sprawie platform i Karty Pasażera.
Wciąż smaży jakieś e-maile. Odnośnie autobusów, krawężników, oznaczeń, planowanych inwestycji. Czasem odnosi sukcesy. Sympatyczny grafik, pan Maciej, współpracujący z gdańskim ZTM, który najpierw cierpliwie go wysłuchał, potem skorzystał z jego praktycznej wiedzy i naniósł na odpowiednią mapkę informacje o dostępności (bądź nie) przystanków dla niepełnosprawnych.

- Zdarza się, że zaglądam do dokumentacji przetargowej, by się dowiedzieć, jakie rozwiązania są planowane - wyjawia. - Wychodzę z założenia, że skoro już są wydawane miliony złotych na nowoczesną infrastrukturę, to chyba warto, by wszystko było dopracowane. Uważa pani, że jestem… dociekliwy? Chciałem użyć innego słowa, lecz to wydaje mi się bardziej zachowawcze.
Oczywiście, nie wszyscy kierowcy autobusów i motorniczy tramwajów są leniwi i źli. Większość wręcz wzorowo wykonuje swoje obowiązki, a nawet robi coś więcej. Uśmiechnie się, pomacha, zażartuje. Łukasz tłumaczy: - Dla nich pomaganie niepełnosprawnym nie jest żadną męczarnią czy karą. Oni rozumieją, że to, co jedni nazywają przywilejami, tak naprawdę jest wyrównywaniem możliwości, które człowiek określany mianem sprawnego otrzymuje wraz z rozwojem.
Gdy klawisz nie słucha

E-maile od Łukasza przychodzą nad ranem.
- Pyta pani, kiedy sypiam. W międzyczasie. Zdarza się, że w pojazdach komunikacji miejskiej, podczas przemieszczania się. Czasami na wykładach. A od czasu do czasu w nocy.
- Pan studiuje?
- Tak. Informatykę na Uniwersytecie Gdańskim. Oprócz tego tworzę strony internetowe i projekty pomocowe, montuję materiały audiowizualne, interesuję się reżyserią i przesyłem dźwięku, trochę piszę.
- A ostatniego e-maila jak długo pan pisał?
- Trzy godziny.
Pisujemy do siebie od kilku tygodni, bo po tym spotkaniu w firmie Kresz oboje czujemy niedosyt. "Dar poznawania nowych osób jest niesłychanie cenny, aczkolwiek dość wyczerpujący - podsumował Łukasz. - A poza tym, czy w ciągu paru godzin można w ogóle kogoś poznać?".

Czy "człowiek określany mianem sprawnego" wie, co jest ważne dla niepełnosprawnego? To, co pierwszemu wydaje się jakąś błahostką, dla tego drugiego może być czynem wręcz heroicznym, godnym fanfar. Weźmy to pisanie. Zawziął się wiele lat temu. Zaczął od przystosowanej maszyny do pisania, na jakiej jedna pomyłka, jeden przypadkowo wciśnięty klawisz oznaczał pisanie całego tekstu od nowa. Gdy pojawił się komputer, pomyślał, że od tej chwili wszystko się zmieni. A tu po ośmiu, dziesięciu godzinach pisania tekst nagle gdzieś znikał. Czy człowiek określany mianem sprawnego wie, co to oznacza dla niepełnosprawnego, który ma ruchy mimowolne i przez kwadrans celuje w jeden otwór w klawiaturze?
- Och, gdyby mnie pani wówczas widziała! Jak ze złości podważam nogami półkę z klawiaturą, a ona ląduje na podłodze…

Teraz można kupić wózek z wbudowanym joystickiem zastępującym mysz komputerową. Jeśli, oczywiście, kogoś na to stać, bo on kosztuje 31 tysięcy złotych. Człowiek podjeżdża do biurka i pracuje. Klawiatura pojawia się na ekranie, nie trzeba klikać, wystarczy najechać na literkę. Nie trzeba się bać swoich rąk.
Łukasz nie ma pieniędzy, ale ma dużo zapału. Chce się rozwijać. Uważa, że człowiek nie może stać w miejscu.
- Czy pani wie, że są osoby, które nie potrafią korzystać z poczty elektronicznej? Czy pani wie, że nie można skontaktować się w ten sposób z osobami i instytucjami, które podobno nas, niepełnosprawnych, reprezentują? Na szczęście, Komisja Europejska szykuje zmianę prawa w tej kwestii. Czekam z niecierpliwością na wprowadzenie tej dyrektywy.
Łukasz lubi się uczyć. Ale, z oczywistych względów, nie zawsze potrafi zdobytą wiedzę przekazywać. Zwłaszcza podczas egzaminów ustnych.

- Ponieważ mam porażony ośrodek mowy, zdarza się, że wykładowcy moich wypowiedzi po prostu nie rozumieją - opowiada. - Zamiast prosić o powtórzenie, sami za mnie dopowiadają. Czasem na tym korzystam. A przecież tłumaczę wszystkim, że nie trzeba się krępować. I kazać mi powtarzać tak długo, aż wszystko będzie jasne.
Wózkiem do marketu

Najgorzej jest w sklepach. Gdy wchodzi, a raczej wjeżdża do marketu, którego jeszcze nie odwiedzał, wybucha panika. I pada pytanie: Czy ten pan jest sam? Czasem zamiast "pan" jest "on" albo określenie, którego serdecznie nie znosi: "Ten inwalida". Potem następuje chwila konsternacji.
- W naszym społeczeństwie wciąż jest głęboko zakorzeniony stereotyp, że osoba poruszająca się wózkiem inwalidzkim zawsze powinna mieć przy sobie osobę towarzyszącą - martwi się Łukasz. - A jeśli przy tym mówi niewyraźnie, to już bezdyskusyjnie. Ba, nawet w naszym prawodawstwie widnieją takie zapisy!
Zakupy są więc sporym wyzwaniem. W mniejszych sklepach, wiadomo - towar podaje ekspedientka. Niektóre podchodzą do sprawy całkiem normalnie i traktują go jak zwyczajnego klienta. Dopytują tak długo, aż zrozumieją, o co prosi. Niestety, inne - pewnie dlatego by nie urazić - tylko udają, że rozumieją i wskazują wszystkie produkty po kolei. Pół biedy, gdy lada nie jest duża.

- Są też panie, które mają tak przerażone miny, jakbym za chwilę miał rzucać odbezpieczonymi granatami - śmieje się Łukasz.
W hipermarketach, gdy nie może czegoś sięgnąć, przeważnie prosi o pomoc innych klientów. Co zresztą zabiera mu długie minuty. A ludzie nie mają cierpliwości. Jedni udają więc, że go nie widzą. Inni, nawet nie próbując wysłuchać, odkrzykują z daleka: Nie mam pieniędzy!

Rachunki Łukasz sam reguluje. Nie potrafi jednak samodzielnie sięgnąć do portfela, który trzyma przeważnie w kieszeni spodni. Trzeba kogoś poprosić. I znowu następuje konsternacja. Bo jakże to tak - grzebać obcemu facetowi w takim miejscu?
A na koniec jeszcze bramka zaczyna piszczeć.

- Zdarzyło się parę razy, że fale radiowe bramek bezpieczeństwa pokryły się z falami immobilizera w moim wózku, blokując go - opowiada Łukasz. - Musiałem wówczas tłumaczyć postronnym osobom, jak przełączyć napęd elektryczny na ręczny, żebym mógł ponownie przejechać przez bramki i odblokować możliwość jazdy na napędzie elektrycznym. Przecież ja co dzień nie wożę ze sobą magnesu!
Kiedyś zrobił zakupy w wielkiej konspiracji. To było wtedy, gdy potrzebował prezentów dla rodziców, z okazji rocznicy ślubu. Pomogła pani Ewelina, nauczycielka wspomagająca, którą poznał w liceum i która jest fantastyczną osobą.

- Część rzeczy zamówiłem w internecie i kazałem wysłać pod jej adres, a część wybieraliśmy wspólnie w jednym z gdańskich sklepów. Gdy nadszedł właściwy czas, pojechałem do jej domu, "opakowaliśmy" mnie wszystkimi zakupionymi prezentami i tak wróciłem do domu. Ależ była niespodzianka!

* * *

Rodziców ma fantastycznych. Bez nich nie dałby rady.
- Trzeba mnie nakarmić, napoić, umyć, położyć spać - wylicza. - Gdy sam próbuję zsunąć się z wózka do łóżka, nie zawsze trafiam. Tata się martwi, gdy znajduje mnie rano na podłodze. I nie lubi, gdy tak zarywam noce, stukając na klawiaturze.
Łukasz wyjawia, że pierwszą specjalistyczną klawiaturę, dzięki potężnej pomocy zakładu, w którym tata pracuje, miał już w 1999 roku. Była odlotowa, ale dała mu do wiwatu. Jak on się na nią wkurzał!
A potem, mimo niesprawnych rąk, postanowił zostać informatykiem. Ma 24 lata, jest na trzecim roku studiów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki