MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Modlitwa za "Bow Asir"

Dorota Abramowicz
Ilu dokładnie ich jest, nie wiadomo - może 35, może 60 tysięcy. Pływają po wszystkich morzach i oceanach świata, a od czasu do czasu kilku trafia do niewoli piratów. Tak jak ostatnio pięciu ze statku "Bow Asir".

W czwartek 26 marca po południu Maria robi zakupy w gdańskim hipermarkecie.
- Na jakim statku jest twój mąż? - pyta kolega. Zadzwonił, bo właśnie w telewizji mówią o porwaniu u wybrzeży Somalii norweskiego chemikaliowca "Bow Asir" z pięcioma Polakami na pokładzie.
Maria siada na podłodze między półkami. Nie może sobie przypomnieć, jak nazywa się statek, na którego adres wysyła mejle.

- On był na chemikaliowcu? - dopytuje kolega.
- Nie, to kontenerowiec.
Bogu dzięki…
Kwadrans później Leszek Adler, oficer elektrotechniczny tankowca "Sirius Star", odbiera kolejny telefon od dziennikarzy.

- Domyślam się, co czują ci chłopcy z "Bow Asir" - rzuca do słuchawki.
Jego żona Danuta pamięta, że tamtej listopadowej soboty telefon zadzwonił tuż po 22. - Proszę się nie denerwować… - wydusił z siebie nieznajomy mężczyzna, gdy już ustalił, że jej mąż pływał na porwanym właśnie "Sirius Star".

Tymoteusz Listewnik ze Szczecina, przewodniczący Organizacji Marynarzy Kontraktowych NSZZ Solidarność, niedawno przepływał przez Zatokę Adeńską. Na burcie stali uzbrojeni ochroniarze, a załoga czuwała 24 godziny na dobę. Ci z "Bow Asir" mieli pecha, bo armator ich statku nawet nie zarejestrował rejsu w dowództwie sił EU NAVFOR, które nadzorują bezpieczeństwo żeglugi.

Gdy taki ci rozkazuje

Według różnych szacunków po morzach całego świata pływa od 35 do 60 tysięcy polskich marynarzy. Większości pracę organizuje około stu działających w Polsce agencji, część zatrudnia się od razu u zagranicznych armatorów. Gros armatorów ucieka od wysokich podatków i rejestruje statki w egzotycznych krajach - na Antylach, Bahamach, wyspach Tonga lub Vanuatu. Polskie Linie Oceaniczne, kiedyś potentat polskiej floty, rejestrują statki na Malcie.
Tysiące Polaków co najmniej raz w roku przepływają Zatokę Adeńską, więc od czasu do czasu któryś z nich nadziewa się na piratów. 17 listopada padło na Marka Niskiego i Leszka Adlera z "Sirius Star". Ich statek piraci uwolnili dopiero 9 stycznia. Za 3 mln dol.

Choć od tego dnia minęły już trzy miesiące, Leszek Adler z trudem mówi o tym, co przeżył na tankowcu: - Nie bili nas, ale często straszyli, że zastrzelą. Czasem przystawiali któremuś chłopakowi karabin do głowy. Trudno znieść, gdy taki obdartus z bronią ci rozkazuje. Gdy mówi ci, co masz robić.

Już pierwszego dnia piraci zrobili rajd po kabinach, łupiąc je z zegarków i komórek. - Każdy musiał dać fant - wspomina Adler. - Potem mogliśmy już zamykać kabiny, więc ogołocili statek z wszelkiego wyposażenia, a nawet odzieży roboczej i butów.

Stale na pokładzie było ze 20 piratów; wymieniali się co jakiś czas. Łącznie przez statek przewinęło się 35-40. Przyzwoicie po angielsku potrafił mówić tylko jeden z nich, z pozostałymi trzeba było porozumiewać się na migi.

- Byłam w stałym kontakcie z przedstawicielami armatora, a panowie z ABW pytali, czy czegoś nie potrzebuję - wspomina Danuta. - Potrzebowałam. Żeby mąż bezpiecznie do nas wrócił.

Ciężka noc w depresji

Najgorsze dla marynarzy z "Sirius Stara" nadeszło wtedy, gdy porozumienie w sprawie okupu zawarte po wielotygodniowych negocjacjach wcale nie oznaczało końca dramatu. Pieniądze miały być przekazane w dwóch etapach. Samolot, który wystartował z lotniska w Afryce, miał zrzucić gotówkę w pływających pojemnikach, których używano do ratowania rozbitków. Podczas zrzutu marynarze musieli stanąć na burcie.

Najpierw odliczanie (czy któregoś z zakładników nie brakuje), potem zrzut. Gdy samolot odleciał, piraci wyłowili pojemniki i przeliczyli gotówkę. Gdy po czterech godzinach dostali resztę okupu, od burty statku odbiły dwie łódki z łupem. Ci piraci, którzy odpływali, mieli za jakiś czas wrócić na statek po pozostałych. Nie wrócili. Jedna z łodzi wywróciła się na pełnym morzu. Zatonęło pięciu, każdy ze swoją działką z okupu.

- Dla nas to była ciężka noc w depresji - wspomina Adler. - Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Myśleliśmy: stracili część pieniędzy, ale mają nadal nas i tankowiec…
O 5 rano piraci opuścili statek. Marynarze otworzyli kabiny.

Nikt ich nie ściga

Dla Somalijczyka żyjącego z morskiej grabieży Zatoka Adeńska jest jak staw pełen karpi dla kłusownika. Wystarczy, że właściciel na chwilę przestanie pilnować ryb. Zawsze coś można złowić.
- Rocznie przez te wody przepływa 50 tysięcy statków - mówi Krzysztof Kubiak, profesor

Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu, specjalista od terroryzmu morskiego.
Od stycznia 2008 r. w Zatoce Adeńskiej i w pobliżu Somalii statki zgłosiły 162 ataki, w tym 49 uprowadzeń. W ciągu roku z grabieży i okupów somalijscy piraci mają ponad 150 mln dol.

- Niedługo zaczną te pieniądze mnożyć w handlu narkotykami - twierdzi prof. Kubiak. - Potem mogą zainwestować w międzynarodowy terroryzm, w końcu nie tak dawno temu tym krajem rządzili talibowie. Opowiadania o brawurowych akcjach sił międzynarodowych przeciw piratom to zwykłe historyjki ku pokrzepieniu serc. Bo co mają zrobić marynarze z okrętu wojennego, gdy zatrzymają piratów?

Zabrać ich do Europy? A może wsadzić do więzienia, by po wyjściu na wolność ubiegali się o azyl? Albo odstawić na ląd? Niedawno przez Danię przetoczyła się burzliwa dyskusja po tym, jak duński okręt przekazał zatrzymanych władzom Jemenu. Marynarzy oskarżano o wydanie piratów reżimowi, który nie przestrzega praw człowieka.

- Skuteczne jest jedynie zaatakowanie pirackich baz na lądzie, ale to już jest mało możliwe. Widziała pani "Helikopter w ogniu"? Doświadczenia z początku lat 90., gdy Amerykanie stracili swoich żołnierzy w Somalii, skutecznie zniechęcają społeczność międzynarodową. Tak naprawdę nikt piractwa nie zwalcza.

Nie opłaca się bać

Teoretycznie można odmówić wypłynięcia na wody opanowane przez piratów, ale takie prawo mają od 1 marca tylko marynarze ze statków objętych układami zbiorowymi pracy. - Jeśli podróż zaplanowana jest przez strefę wysokiego ryzyka, poza patrolowanymi przez międzynarodową flotę korytarzami bezpieczeństwa, każdy marynarz ma prawo do odmowy udania się w taką podróż, a armator powinien wtedy repatriować marynarza ze statku na własny koszt i utrzymywać jego wynagrodzenie do czasu powrotu do kraju zamustrowania - wyjaśnia Tymoteusz Listewnik. - Ponadto za każdy dzień przejścia przez strefę wysokiego ryzyka marynarz powinien otrzymywać podwojoną pensję podstawową, zostają też podwojone stawki ubezpieczenia.
- Odmówić? - wzrusza ramionami Grzegorz (20 lat na morzu). - Teraz, kiedy coraz więcej statków stoi na sznurku, czekając na załadunek, gdy zaczyna kurczyć się rynek pracy, nie warto narażać się armatorowi. Już piraci są mniej groźni.

Bezpieczniej bez broni

W starciu z piratami cywile bez broni nie mają szans. Choć są wyjątki.
- Słyszałem, że napastnicy omijają z daleka statki rosyjskie, zwłaszcza te naukowo-badawcze - mówi Mirosław, starszy oficer z Gdyni. - Kilkanaście lat temu piraci zaczepili taką jednostkę, a ona odpowiedziała ogniem.

Piratami byli Erytrejczycy. Napadli na "Kapitana Orlikowa". Żaden nie przeżył.
- Uzbrojenie współczesnych załóg nie wchodzi w rachubę - twierdzi profesor. - Na statek trafia ponad 26-osobowa załoga złożona z przedstawicieli 11 krajów. Ludzie się nie znają, mają różne zwyczaje, nie zawsze potrafią się w pełni porozumieć. Do tego dochodzi stres...

Armatorzy mogą zatrudnić uzbrojonych ochroniarzy, ale to kosztuje. Można też płynąć dookoła Afryki, omijając niebezpieczne rejony, ale to kosztuje jeszcze więcej - 5-6 tys. dol. za każdy dodatkowy dzień żeglugi. W konwojach pływa zaledwie 35 proc. statków - przeważnie małe i wolne, które nie są w stanie uciec przed szybkimi łódkami piratów. Z punktu widzenia armatora, który ma do wyboru utracić duże pieniądze w oczekiwaniu na konwój, czy liczyć na łut szczęścia - ryzyko jest niewielkie. A ładunek, statek i załoga są przecież ubezpieczane.
Większość jednostek stara się więc przemknąć przez niebezpieczne wody.

Ciszej o tym statku

O porwaniu "Bow Asir" mówi się jakby mniej niż w listopadzie o "Sirius Star". - Im mniej, tym lepiej - twierdzi właściciel jednej z gdyńskich agencji zatrudniających marynarzy. - Wiadomości dziś rozprzestrzeniają się bardzo szybko, a reklamowanie porwań tylko służy piratom i przeszkadza w negocjacjach.

Rodziny pięciu porwanych marynarzy z norweskiego statku są chronione przed mediami. W niedzielę w gdyńskim kościele morskim pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i św. Piotra Rybaka wierni modlili się o powrót porwanych. I będą się modlić każdej niedzieli, aż do ich szczęśliwego powrotu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki