Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Misja Andrzeja Jałowieckiego: Mój pradziadek był zasłużony, nie tylko dla Gdańska – mówi prawnuk Mieczysława Jałowieckiego

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Wideo
od 16 lat
We wtorek 5 grudnia, Dworzec Główny w Gdańsku zostanie uroczyście nazwany imieniem Mieczysława Jałowieckiego, człowieka, który kupił dla Rzeczpospolitej Westerplatte. - To najwyższy dowód uznania, upamiętnienia, uhonorowania mojego pradziadka – mówi Andrzej Jałowiecki, prawnuk Mieczysława Jałowieckiego.

Dworzec Główny w Gdańsku będzie nosił imię Mieczysława Jałowieckiego, polskiego patrioty, arystokraty, agronoma, pisarza i dzielnego człowieka. To on w 1919 roku zakupił dla odradzającej się Rzeczypospolitej grunty na terenie Gdańska, w tym te, na których później powstała Wojskowa Składnica Tranzytowa.

- Mieczysław Jałowiecki miał kolej we krwi. Nie mógłbym sobie wyobrazić bardziej właściwego, cenniejszego hołdu dla mojego pradziadka, niż nazwanie Dworca Głównego w Gdańsku jego imieniem. Uznaję to za dowód najwyższego uznania jego zasług – mówi Andrzej Jałowiecki, prawnuk Mieczysława Jałowieckiego.

Andrzej Jałowiecki od lat mieszka w Australii. Bywał też w Gdańsku, przez jakiś czas mieszkał w Oliwie. Był też w roku ubiegłym, gdy szczątki Mieczysława Jałowieckiego, sprowadzone z Wielkiej Brytanii, pochowano uroczyście na Srebrzysku. Jak sam podkreśla, od ponad dekady realizuje ważną misję.

- Projekt upamiętnienia moich przodków przynosi skutek. Realizuję go 12 lat. Coraz więcej ludzi wie kim był Mieczysław Jałowiecki, jak bardzo zasłużył się dla Polski, jej interesów nad Bałtykiem, dla polskości Gdańska – mówi Andrzej Jałowiecki.

ZOBACZ TEŻ: Przejście naziemne przy dworcu Gdańsk Główny będzie później

Kolej we krwi

Dlaczego Andrzej Jałowiecki mówi, że jego pradziadek Mieczysław ma kolej we krwi? Odpowiedź znajduje się w jego biografii. Jeszcze przed zakończeniem konferencji wersalskiej, po której utworzono Wolne Miasto Gdańsk, Antoni Minkiewicz, minister w rządzie Ignacego Paderewskiego mianował Mieczysława Jałowieckiego pierwszym delegatem polskiego rządu w Gdańsku. Oficjalnie jednak jego działalność miała polegać na zorganizowaniu wyładunku amerykańskiej żywności w porcie i jej transporcie w głąb kraju.

- Władze Rzeszy nie zgodziły się jednak na wpuszczenie na teren Niemiec żadnej polskiej organizacji, nawet biura przeładunkowego polskiego Ministerstwa Aprowizacji. Niemcy przystali jedynie na obecność tylko trzech Polaków, i to wyłącznie w charakterze członków misji amerykańskiej. Jednak praca Jałowieckiego nie ograniczyła się do koordynowania pomocy żywnościowej dla wyniszczonego wojną kraju. Faktycznie od początku pełnił on rolę delegata polskiego rządu. Pomagali mu w tym Witold Wańkowicz, brat słynnego pisarza Melchiora, admirał Michał Borowski oraz działacze miejscowej Polonii i Kaszubi – pisała w „Dzienniku Bałtyckim”, Barbara Madajczyk-Krasowska.

Mieczysław Jałowiecki zorganizował przerzut z gdańskiego portu na teren Polski ponad 50 tys. wagonów kolejowych z humanitarnym wsparciem. Pierwszy z transportów dostarczył niesamowitych przeżyć. - O godzinie 10 w nocy pociąg mój w składzie 40 wagonów ładowanych mąką wyruszył z wolnego portu. Usadowiłem się w brankardzie bagażowym razem z brygadą konduktorów i wojskową ochroną, którą w myśl umowy władze niemieckie powinny były nam dawać aż do granicy polskiej. Byłem nie mało zdziwiony, kiedy na stacji Gdańsk Główny konwojenci opuścili pociąg, zostałem sam z kilku konduktorami (...). Po półgodzinnym postoju pociąg ruszył, zauważyłem, że w ostatniej chwili cała brygada konduktorska wyskoczyła z wagonu, pozostałem sam (...). Wyskoczyłem z brankardu, dopędziłem ruszającą lokomotywę i wskoczyłem na stopnie. Pociąg wziął najszybszy bieg, pędziliśmy w stronę Malborka. Nie dojeżdżając do mostu na Nogacie maszynista gwałtownie zaczął hamować pociąg i zbierał się do wyskoczenia z lokomotywy, obaj palacze rzucili się do ucieczki i zniknęli w ciemnościach. Błyskawicznym ruchem wyciągnąłem „Browning”.  Fahren – krzyknąłem. Maszynista targnął regulator, pociąg wziął szybkość, trzymałem rewolwer gotowy do strzału. - Schneller, los − zawołałem, pociąg pędził całą siłą pary. Nie dojeżdżając mostu na Nogacie straszliwy huk zagrzmiał w ciemnościach, huk ten wyraźnie słyszałem za pociągiem − byłem ocalony… Szybkość uprzedziła chwilę wybuchu – brzmi fragment jednej z książek Mieczysława Jałowieckiego, pt. „Wolne Miasto”.

Ten kolejowy epizod, przypominający przygody słynnego agenta Jej Królewskiej Mości, nie jest jednak jedynym związkiem z kolejnictwem przedstawicieli rodu Jałowieckich. Andrzej przypomina, że wyraźne związki z koleją miał ojciec Mieczysława, Bolesław. To historia sięgająca jeszcze przełomu XIX i XX wieku, gdy Polska była zagarnięta przez Rosję.

- Bolesław Jałowiecki był - przemysłowcem, posłem Dumy Państwowej i budowniczym kolei żelaznej w Rosji, właścicielem Pierwszego Towarzystwa Kolei Podjazdowych w Rosji i dyrektorem Aleksandrowskich Kolei Mikołajewskiej w Petersburgu które zmodernizowały kolej w cesarstwie. Był także i właścicielem linii kolejowych na Litwie, które odziedziczył potem i prowadził Mieczysław. Zdobyte doświadczenie Mieczysław Jałowiecki wykorzystał przy organizacji transportu towarów z Gdańska dla potrzeb walczącej z bolszewikami i borykającej się z problemami aprowizacyjnymi Polski. Transport ten, realizowany drogą kolejową, wymagał niejednokrotnie bezpośredniego nadzoru polskiego Delegata, także z narażeniem życia - przypomina Andrzej Jałowiecki.

Westerplatte i Mieczysław Jałowiecki

Mieczysław Jałowiecki, w czasie swojej misji w Gdańsku, stwierdził „że kto ma Westerplatte, ten panuje nad wejściem do portu gdańskiego”. Ta, oczywista dziś, refleksja zrodziła się w czasie jednego ze spacerów po nadmorskich terenach w Gdańsku. W dodatku okoliczności do zabezpieczenia portowych interesów Rzeczpospolitej w Gdańsku były sprzyjające.

- W roku 1919 mieszkańcy Gdańska zaczynali wyprzedawać nieruchomości. Wielu obawiało się, że Gdańsk wpadnie w polskie ręce. Zakupami interesowali się agenci brytyjscy i sowieccy. Jałowiecki podejrzewał, że wcześniej lub później ktoś dostrzeże strategiczne znaczenie Westerplatte. W Warszawie podzielił się tą refleksją z ministrem Minkiewiczem i premierem Paderewskim. Sugerował zakup półwyspu przez polski rząd. Politykom pomysł się podobał, oświadczyli jednak Jałowieckiemu, że państwowa kasa jest pusta. Sugerują, żeby sam postarał się o fundusze. Obiecują, że Polska zwróci mu poniesione koszty, jak tylko zdobędzie status prawny w Gdańsku.

Właściciel Westerplatte, początkowo w ogóle nie chce słyszeć o sprzedaży półwyspu. Później zmiękł, ale postawił warunek - nabywcą może być tylko Niemiec. Jałowiecki znalazł więc „słupa”. Był nim Kaszuba, który za odpowiednią gratyfikację, zgodził się nabyć Westerplatte na swoje nazwisko, a następnie odsprzedać cypel Jałowieckiemu.

Podobne transakcje dyplomata powtarzał wielokrotnie. W ten sposób wszedł w posiadanie między innymi magazynów przy Dworcu Wiślanym, domów przy ujściu Wisły od strony dzisiejszej dzielnicy Nowy Port, terenów na Polskim Haku, gdzie znajdowała się niewielka stocznia, oraz spichlerzy nad Motławą naprzeciwko Żurawia. Wkrótce, na polecenie ministra skarbu Władysława Grabskiego, państwo polskie przekazało Jałowieckiemu pieniądze za dokonane transakcje i tym samym stało się ich właścicielem – tak pisał Krzysztof Maria Załuski w swoim artykule „Mieczysław Jałowiecki swoją biografią mógłby obdzielić kilka, jeśli nie kilkanaście osób”.

Oficjalnie półwysep Westerplatte przyznany zostaje Polsce 14 marca 1924 roku. Rok później, 31 października obszar ten Liga Narodów przekazuje Rzeczpospolitej w bezterminowe i bezpłatne użytkowanie. 7 grudnia Polska otrzymuje jeszcze prawo do stacjonowania jednostki wojskowej. 18 stycznia 1926 r. punktualnie o godzinie 14. na trałowcu ORP Mewa na Westerplatte przypływa pierwszy oddział służby wartowniczej. 1 września 1939 roku, w tym właśnie miejscu rozpocznie się najkrwawszy konflikt w historii świata.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

Misja Andrzeja Jałowieckiego

- Zawsze czułem się dumnym Polakiem, mimo że mieszkam w Australii od 1982 roku – mówi Andrzej Jałowiecki. - W pewnym momencie zacząłem bardzo dokładnie studiować dzieje swojego rodu. To fascynująca historia. Bolesław Jałowiecki był cenionym inżynierem kolejnictwa, przemysłowcem, jego syn, Mieczysław, mój pradziadek, był natomiast bardzo zasłużony, nie tylko dla polskości Gdańska. Z kolei Andrzej Jałowiecki, syn Mieczysława, noszący to samo imię co ja, był członkiem antyhitlerowskiego podziemia w czasie niemieckiej okupacji. Został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym na Majdanku. To były niezwykłe postaci.

Potomek Jałowieckich ma pod opieką niesamowity, rodzinny artefakt. To kufer, pełen rękopisów, książek, dokumentów, pamiętników Mieczysława. Wcześniej jego dysponentem był Michał Jałowiecki, ojciec Andrzeja.
- Kufer jest sercem mojego projektu - misji służącej przywróceniu pamięci o moim pradziadku – podkreśla Andrzej Jałowiecki. - Dziś w Polsce coraz więcej osób wie, kim on był. Upamiętnienie postępuje. Ja jednak swojej misji nie kończę. Zaręczam, że o Mieczysławie Jałowieckim będzie jeszcze głośno.

Korzystałem z:

  • Barbara Madajczyk-Krasowska - „Mieczysław Jałowiecki - człowiek, który kupił dla polskiego rządu Westerplatte”
  • Krzysztof Maria Załuski - „Mieczysław Jałowiecki swoją biografią mógłby obdzielić kilka, jeśli nie kilkanaście osób”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki