MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Męczące odloty, czyli politycy na odwyku

Redakcja
Koniec kariery sejmowej Jolanty Banach zbiegł się z tragedią rodzinną. Z tego powodu nie myśli o powrocie
Koniec kariery sejmowej Jolanty Banach zbiegł się z tragedią rodzinną. Z tego powodu nie myśli o powrocie Grzegorz Mehring
Lot ku władzy jest zawsze przyjemny. Gorzej bywa z lądowaniem. Jak wygląda życie po życiu politycznym byłych ministrów i posłów, sprawdza Ryszarda Wojciechowska

Bez sekretarek, asystentów, kierowców, ochrony. Bez wszędobylskich dziennikarzy podsuwających mikrofony, by zarejestrować każde słowo z ich ust. Przygasłe gwiazdy polityczne z Pomorza chyba jednak trochę nadrabiają miną, kiedy mówią, że bycie "byłym" ich nie boli.

Dystans do owłosionej klaty

Danuta Hojarska, jeszcze będąc posłanką, lubiła powtarzać: To, że ja mam wykształcenie rolnicze, technikum, nie znaczy, że nadaję się do kopania rowów.

Do czego się więc nadaje po odejściu z polityki?

- Jestem teraz za menedżera i księgową, ale u swoich synów, którzy firmę prowadzą. Mam się dobrze. Nie narzekam - wybucha śmiechem na powitanie. I zaraz już poważniej dodaje, że teraz trapią ją tylko kłopoty z sercem. Po schodach nie może wchodzić. Ale na parlamentarne jeszcze by weszła. Bo jeśli chodzi o politykę, to nie powiedziała ostatniego słowa. Partia Regionów, którą - po opuszczeniu Samoobrony - założyła razem z Krzysztofem Filipkiem, przymierza się do wyborów. Tylko oni z Filipkiem nie wiedzą jeszcze, z kim pójdą w koalicji.

- Nie ukrywam, że o nas wiele partii zabiega - twierdzi. A na moje zdziwienie odpowiada: A co w tym dziwnego? Niektórzy bardzo by chcieli mieć taką Hojarską czy Filipka u siebie.
Po swoim terenie chodzi więc z podniesioną głową. Ludzie się jej kłaniają, bo pamiętają, że wiele rzeczy udało jej się zrobić - zapewnia.

- Na ostatnich imieninach Danuty gościłam 60 osób. Byli różni prezesi i dyrektorzy. Ale nazwisk nie podam, bo może by sobie nie życzyli. W Warszawie też mnie rozpoznają. Na Stadionie Dziesięciolecia, na którym lubiłam robić zakupy, zaczepiła mnie niedawno dziewczyna z Białorusi. Mówiła: Boże, jak pani teraz brakuje w telewizji - opowiada Hojarska. I zaraz dodaje: Ja i tak jestem na okrągło u tego Szymona Majewskiego.

Jeszcze niedawno procesowała się z nim o to, że jej sobowtór w "Rozmowach w tłoku" ma owłosioną klatkę piersiową. Teraz jej to nie przeszkadza. Jak to tłumaczy?

- Dystans mam do tego większy, a poza tym ludzie mi mówią, że on mnie teraz w lepszym świetle pokazuje.
Niczego, jeśli chodzi o politykę, jej nie brakuje. A już na pewno nie tych kamer.

- Ja się przed kamery nie pchałam. Czy jak Leppera pokazywali, to widziała pani, żeby Danka Hojarska gdzieś blisko niego stała? Były osoby, które mu po piętach deptały, żeby się tylko pokazać. Ale ja wiedziałam, że jak kamera mnie potrzebuje, to zawsze znajdzie. Pieniądze? A czy one były tak naprawdę duże? Wiele osób krzyczy, że dostawaliśmy po 30 tysięcy. A myśmy na rękę otrzymywali tylko siedem tysięcy. Więc czy to było dużo?

Trzeba było odmówić?

Anna Fotyga - jeszcze do niedawna ozdoba kancelarii Lecha Kaczyńskiego, wcześniej szefowa dyplomacji i - także - gwiazda satyrycznych "Rozmów w tłoku", teraz ukrywa się przed światem. Nie tylko tym politycznym. Nawet sąsiedzi rzadko byłą minister oglądają.

Kiedy dzwonię do niej do domu, telefon odbiera syn. Najpierw prosi, żeby poczekać, a po minucie odpowiada, że nie może połączyć, ponieważ Anny Fotygi nie ma.

Jedna z posłanek, po zastrzeżeniu sobie anonimowości, twarde lądowanie ważnych figur politycznych kwituje tak:
- Jak ktoś był nikim, idąc do polityki, to nikim zostaje po wyjściu z niej.

Jej zdaniem, Fotyga złamała sobie karierę, składając mandat europosła i przyjmując stanowisko szefa MSZ w rządzie Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby została w Strasburgu, miałaby piękny dodatek do emerytury i, jak na nasze stosunki, byłaby nieźle urządzona. A tak pozostaje jej tylko ładna przygoda, opatrzona hasłem, że "Lechowi się nie odmawia".

Poseł Jacek Kurski jednak radzi się nie martwić o partyjną koleżankę. Jego zdaniem, była minister ma się całkiem dobrze.

- Rozmawiałem z nią w dniu dymisji i szczerze mi wyznała, że nie rozpacza z powodu odejścia z polityki. Że chce sobie odpocząć.
Kurski jest też spokojny o jej przyszły los. Bo jak mówi, Prawo i Sprawiedliwość stoi przed Fotygą otworem.

- Jeśli nie zostanie ambasadorem, to na pewno znajdzie się na liście do Europarlamentu. I to na pierwszym miejscu - zapewnia Kurski.

Zawodowiec oderwany

Inaczej wygląda lądowanie Małgorzaty Ostrowskiej, niegdyś posłanki SLD i byłej wiceminister skarbu. Ma niezłą pracę, ale jednocześnie ciążą na niej zarzuty o przyjęcie łapówki.

- Próbuję sobie radzić, mimo kłopotów, w które mnie wpędzono - wyjaśnia. - Czekam na rozstrzygnięcie mojej sprawy w sądzie. I jestem przekonana, że zostanę uniewinniona.
Tymczasem na co dzień prowadzi, z innym byłym ministrem i partyjnym kolegą, Jackiem Piechotą, firmę konsultingową. Właśnie przygotowują międzynarodową konferencję, poświęconą pomocy Ukrainie. Z tego względu Ostrowska przez pięć dni w tygodniu mieszka w Warszawie, a na weekend przyjeżdża do rodzinnego Malborka.

Czy tęskni za polityką? Na to pytanie Małgorzata Ostrowska odpowiada szczerze, że tak, bo politykę traktowała już zawodowo. Posłem była przez cztery kadencje. Trudno tak niemal jednego dnia po kilkunastu latach oderwać się od dotychczasowego życia.

Na razie z Sejmem związana jest tylko przez... fryzjera. Kiedy znajdzie się w pobliżu hotelu parlamentarnego, korzysta z tamtejszych usług fryzjerskich. Odwiedza też swój dawny klub - SLD. Lubi wiedzieć, co się w nim dzieje.

Przewartościowana

Jolanta Banach przez trzy kadencje do 2005 roku była posłanką SLD. Na krótko weszła nawet do rządu Leszka Millera, jako wiceminister gospodarki, pracy i polityki społecznej. Kiedy odeszła do SdPl razem z Markiem Borowskim, dwukrotnie jeszcze kandydowała w wyborach do Sejmu. Bezskutecznie.
Na pytanie o to, gdzie pracuje, odpowiada enigmatycznie, że z młodzieżą. I dodaje, że nie brakuje jej też innych zajęć. Była jedną z koordynatorek dużego projektu dotyczącego kobiet i mężczyzn na rynku pracy oraz podwykonawcą przygotowującym kryteria oceny projektów unijnych. Od czasu do czasu pisze też artykuły o polityce.

Nie chce przyznać, że to degradacja - zjechać ze stołka ministerialnego na stołek opiekuna młodzieży. Kiedy jej mówię, że liczę na zwykłą szczerość w tej sprawie, odpowiada, że próbuję ją wpasować w schemat myślenia o politykach.

- Może jeszcze jakiś czas temu tak sama bym myślała - przyznaje - ale przeżyłam rodzinną tragedię, wypadek syna. Życie więc mnie, jako matkę, mocno doświadczyło. Przy takich doświadczeniach, pani rozumie, człowiek przewartościowuje wszystko co ważne i najważniejsze.
Czy myśli o powrocie do polityki?

- Nie, teraz nie mogę. Jestem potrzebna swoim dzieciom bez reszty - odpowiada.

Powrót z obrzeży

Janusz Kaczmarek też miał krótki epizod polityczny w swoim życiu. Jego gwiazda szybko rozbłysła i jeszcze szybciej zgasła. Z dużym hukiem. Kaczmarek zastrzega jednak, że nigdy nie był politykiem.

- Działałem tylko na jej obrzeżach - ocenia.

Niech i tak będzie. Po głośnym odejściu z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i po jeszcze głośniejszym filmie z 40 piętra w Marriotcie przeszedł w stan politycznego spoczynku. Ale nie próżnuje.

Na pytanie, co u niego słychać, odpowiada:
- Kończę pisać pracę doktorską. Pracuję również nad nową książką o prawno-karnej ochronie zabytków, a także doradzam jednej z firm zagranicznych.
Kaczmarek wykłada też na jednej z prywatnych uczelni trójmiejskich. Ale nie jest to uczelnia Ryszarda Krauzego. Otworzył także swoją stronę internetową i czeka na rozstrzygnięcia prokuratury w swojej sprawie.

Plotki o tym, że jest zatrudniony w kancelarii Mieczysława Hebla - teścia swojego syna, nie potwierdził.

- Zbliżyły nas tylko dzieci - stwierdził.

Po pierwszym okresie, kiedy stronił od pokazywania się w miejscach publicznych, znów zaczął bywać na różnych imprezach towarzyskich, tyle że teraz w Trójmieście. Ostatnio widziano go na uroczystościach z okazji 25 rocznicy Nobla dla Lecha Wałęsy.

Nie pęczniałem od "posła"

Inny bohater afery gruntowej, Lech Woszczerowicz z Samoobrony, też nie może się pochwalić zbyt długim stażem w wielkiej polityce. Posłem był raptem dwa lata.

- Kto ja teraz jestem? Emeryt jestem - odpowiada ze śmiechem. - A moja emeryturka skromniejsza od tych eksubowskich.

Kiedy do niego dzwonię, właśnie odśnieża podwórko.

- Wbrew pozorom w parlamencie jest ciężka robota - tłumaczy między jednym a drugim machnięciem łopaty. - Niech sobie ludzie nie myślą, że tam się nic nie robi. Przecież są komisje. A do nich trzeba się przygotować. Potem trzeba coś mówić od czasu do czasu. A to stanie na lotniskach, czekanie na odlot. Naprawdę, wszystko było męczące - skarży się.
Nie wypisał się z Samoobrony. I nadal przyjaźni się z Andrzejem Lepperem. Nie zamierza, jak wielu innych posłów, zmieniać partie. Bo to tak jakby raz być chrześcijaninem, a raz muzułmaninem, jego zdaniem.

Mimo że był tylko przez dwa lata politykiem, to ludzie go rozpoznają.
- Dzięki aferze gruntowej. Wydumana bzdura - macha ręką na tę aferę.
Skoro to było takie niefajne, to czemu lgnął do tej polityki? Nie lgnął. Tylko mu Lepper zaproponował.

- I fajne było oglądanie od środka tego, czego wielu nie zobaczy - dodaje tajemniczo.
Chociaż jego polityka, tak naprawdę, nie brała. Nie brało go to, jak mówili do niego - panie pośle.

- Ale inni aż pęcznieli, gdy słyszeli: panie pośle. Napatrzyłem się na takich, którzy siedzą w parlamencie już prawie 20 lat. Taki po wielu latach nie umie się normalnie poruszać po świecie. Potrafi chodzić tylko po sejmowych korytarzach. Myślę, że dwie kadencje to wystarczy.
Godne wyciszenie

Były poseł LPR Robert Strąk to teraz inspektor Strąk.

Nie zmienił się bardzo. Po dawnemu jest podejrzliwy w stosunku do dziennikarzy.
- A czy ja siebie w tym, co teraz mówię, rozpoznam? - dopytuje się kilka razy.

Jak dawniej poucza: A co to za pytanie? Pytanie powinno być godne, proszę pani.
I wreszcie jak za czasów posłowania rozwija spiskową teorię dziejów. Tyle że teraz spisek dotyczy czegoś innego niż gejów i aborcji. Teraz chodzi o to, że ludzie LPR są zwyczajnie prześladowani, represjonowani, jego zdaniem. Represje zataczają wielki krąg. Na całą Polskę. Masowo zwalnia się działaczy Ligi Polskich Rodzin z pracy. Stają się bezrobotni.

Ale te prześladowania szczęśliwie ominęły samego Roberta Strąka, bo on sobie zagwarantował pracę przez wcześniejszy urlop bezpłatny. I wrócił na dawne śmieci, do Państwowej Inspekcji Pracy w wejherowskim oddziale. Mieszka teraz pod Lęborkiem ze swoją niedawno poślubioną żoną.
Poseł zmienił też ugrupowanie polityczne. Przeszedł do Naprzód Polsko. Ale zawiesił działalność partyjną, ponieważ jako inspektor PiP musi być apolityczny.

Stwierdzenie, że mu się teraz poziom życia zmienił, że dieta poselska była dużo wyższa od pensji, Robert Strąk kwituje: - To nieładne pytać o dietę, bo sugeruje się, że byłem posłem ze względu na nią. Wiem, że państwo za nami nie przepadaliście, ale każde pytanie powinno mieć jakąś godność.
Godnie więc odpowiada, że nie żal mu specjalnie polityki. Bo po takiej aktywności człowiek się zwyczajnie zużywa. Potrzebna jest chwila wyciszenia. I on się teraz wycisza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki