Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lewatywa dla topielców

Dorota Abramowicz
XVIII-wieczny zestaw do enemy tytoniowej
XVIII-wieczny zestaw do enemy tytoniowej Wikipedia
Kompletnie zapomniana dziś "enema tytoniowa" była na przełomie XVIII i XIX wieku powszechną metodą ratowania osób wydobytych z wody. Źródła mówią o setkach ocalonych.

Temat jest delikatny, ale na czasie. Delikatny, bo dotyczy kontrowersyjnej metody leczniczej, która w XVIII i XIX w. uratowała setki osób. Na czasie, bo metoda ta przywracała do życia topielców.

- Po weekendzie, w czasie którego w morzu, jeziorach i rzekach zginęło 46 osób, wróciłem do pewnej ciekawej informacji podanej w książce Jerzego Zająca i Edwarda Zimmermanna pt. "Fajki gliniane" - mówi Piotr Jakubowski, prezes Klubu Fajki Tabak Gdańsk. - Dotyczy ona przypadku uratowania topielca przez imć Vidazego, nadwornego medyka króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Ratunek dla Stanisława

Autorzy zacytowali publikację "Gazety Warszawskiej" ukazującej się od 1774 r. Opisuje ona przypadek, o którym za czasów króla Stanisława Poniatowskiego mówiła "cała Warszawa" . Otóż pewnego dnia flisacy zauważyli tonącego w nurtach Wisły człowieka. Choć zniknął pod wodą, przez pół godziny starali się wyciągnąć topielca. Kiedy wreszcie się im udało, a mężczyzna - jak się później okazało, noszący imię Stanisław - znalazł się na brzegu, do akcji ratunkowej włączył się przejeżdżający obok przypadkiem nadworny cyrulik króla. Pan Vidazy dwie godziny (!) próbował ożywić topielca. Wlewał mu do ust mikstury, nacierał szczotka, okładał gorącym piaskiem. Wszystko na nic. Aż wreszcie medyk zastosował zaskakującą metodę. Nabił tytoniem fajkę, zapalił ją i wykonał tzw. dymną lewatywę. W tym momencie Stanisław otworzył oczy i w obecności licznych świadków szybko odzyskał siły.

- Brzmi to nieprawdopodobnie - przyznaje Edward Zimmermann, ekspert historii fajczarstwa Rady Polskich Klubów Fajki. - Na prośbę Piotra Jakubowskiego zacząłem szukać w źródłach krajowych i zagranicznych dodatkowych informacji. Okazuje się, że uratowanie topielca nad Wisłą nie było jednostkowym przypadkiem. W zbiorach Krzysztofa Jesionowskiego znajduje się książka "Hygiena palenia" wydana w 1896 roku w Krakowie. Można w niej przeczytać: "Co do skutecznej pomocy, jaką enemy tytoniowe, albo wdmuchiwania dymu tytoniowego do odbytnicy sprawiają u topielców, to na dowód tegoż jest wiele pewnych podań ze strony samych powag".

W książce, będącej uzupełnionym tłumaczeniem głównie niemieckich publikacji, podano, że w Paryżu od 1772-1788 r. z 934 "utopionych" uratowano 813 osób, a w Marsylii w 1817 r. ze 119 "utopionych" przywrócono do życia 73 topielców. Niektórzy z nich byli rzekomo pod wodą nawet dwie godziny!

W medycynie XVIII i początku XIX w. enema była metodą do tego stopnia powszechną, że wzdłuż Tamizy były usytuowane punkty z przyrządami do lewatywy tytoniowej w przypadku utonięć.

Ożywienie małżonki

Niedługo po sprowadzeniu w XVI w. do Europy tytoniu z Ameryki zaczęto szukać dla niego zastosowania w medycynie. Traktowano go jako środek przeciwbólowy (na bóle ucha czy zębów) lub jako lekarstwa na przeziębienie. Na pomysł tytoniowej lewatywy, która miała stymulować oddychanie, wpadli jednak już wcześniej Indianie. W Anglii jako pierwszy tę metodę zaproponował w 1745 r. uczony Richard Mead.

Jego nazwisko wymieniono rok później w opisie jednego z pierwszych przypadków udanej reanimacji. Po wyciągnięciu nieprzytomnej kobiety z wody za radą przechodzącego brzegiem marynarza (pewnie czytelnika pracy Meada) mąż zastosował enemę tytoniową i doprowadził do "ożywienia" małżonki. W 1748 r. entuzjastycznie o nietypowym sposobie ratowania topielców napisał francuski lekarz Jean-Jacque Bruhier, a w 1784 r. belgijski lekarz, niejaki Previnaire, otrzymał nagrodę Akademii Nauk w Brukseli za książkę, w której zaprezentował ulepszone urządzenie do lewatywy z dymu tytoniowego, które nazwał "Der Doppelbläser".

Metoda zdobywała coraz większą popularność, a w 1790 r. z rekomendacji Royal Humane Society zainstalowano w Londynie u brzegów Tamizy specjalne stanowiska do reanimacji.

Dr med. Adam Szarszewski z Zakładu Historii i Filozofii Nauk Medycznych GUMed mówi, że w Gdańsku na początku XIX w. wzdłuż cieków wodnych znajdowało się kilkanaście punktów ratunkowych dla topielców. W razie alarmu specjalnie wyposażona łódź wydobywała delikwenta i starała się przywrócić do życia. Na wyposażeniu znajdowały się m.in. tzw. sole trzeźwiące (samiak), ale także wysokiej jakości tytoń oraz maszyna do wytwarzania dymu tytoniowego i wtłaczania go doodbytniczo (Tabakskly- stiermaschine).

Sytuacja zaczęła zmieniać się po 1811 r., kiedy to angielski fizjolog i chirurg Benjamin Brodie przeprowadził wiele doświadczeń na zwierzętach, które wykazały, że nikotyna jest działającą na serce trucizną mogącą zatrzymywać krążenie krwi. Jednak aż do końca XIX w. pojawiały się publikacje zalecające ratowanie topielców za pomocą enemy tytoniowej.
- Ta metoda stopniowo wyszła z użycia, gdyż lewatywę dymną stosowano pacjentom na wiele dolegliwości, a medycy stwierdzili jej dużą szkodliwość (prawdopodobnie przy wielokrotnym stosowaniu) - wskazuje Edward Zimmermann. - W przypadku topielca nie chodzi przecież o ewentualną szkodliwość, a o przywrócenie do życia! Może więc warto wrócić do tych badań, zwłaszcza w kontekście przerażających statystyk dotyczących śmierci pod wodą?

Jak amoniak?

No właśnie, jak działała na organizm ta metoda? I czy rzeczywiście mogła ona - jak twierdzili lekarze sprzed wieków - ratować ludzi, którzy przebywali pół godziny i dłużej pod wodą?

- Nikotyna jest środkiem pobudzającym - przyznaje anestezjolog prof. Janina Suchorzewska. - Dolny odcinek przewodu pokarmowego jest bardzo dobrze ukrwiony, a drażniący śluzówkę dym tytoniowy działał jak amoniak, czyli podawane w tamtych czasach sole trzeźwiące.

W małych dawkach nikotyna działa stymulująco, powodując wzmożone wydzielanie adrenaliny. To zaś wpływa na przyśpieszenie czynności serca, częściowy skurcz naczyń, wzrost ciśnienia tętniczego krwi. Jednak współcześni lekarze z dystansem podchodzą do doniesień o dymie tytoniowym przywracającym życie.

- To niemożliwe, by ta metoda przywracała oddech i ożywiała ludzi - mówi prof. Suchorzewska. - Chyba że u pacjenta występował szczątkowy oddech, który może utrzymywać się kilka minut po zatrzymaniu krążenia. Wtedy stosowana w ten sposób nikotyna mogła wymusić oddech.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki