Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Cybulski na Wybrzeżu. Jego teatr, mieszkania, ulice, przyjaciele

Gabriela Pewińska
Zbigniew Cybulski uważał, że lata spędzone na Wybrzeżu (był w grupie absolwentów krakowskiej szkoły teatralnej, których reżyser Lidia Zamkow przywiozła do Gdyni, gdzie znajdowała się wtedy scena Teatru Wybrzeże) to był jego najważniejszy czas... 8 stycznia 2017 roku mija 50 lat od śmierci aktora.

Zbyszek Cybulski... Jak wtedy wyglądał? W "Grzechu" Żeromskiego (Teatr Wybrzeże, 1955) ma kraciastą marynarkę, pumpy, muszkę. A i hiszpański wąsik! Przyklejony. Nad czołem spływa bujny lok. W "Balladach i romansach" Maliszewskiego, z tego samego roku, w aksamitnym surducie uśmiecha się jak latynoski amant. Ponoć gdy wypowiadał swoje kwestie, bez opamiętania pluł. Koleżance, aktorce tego teatru Zofii Mayr po debiucie zwierzył się: - Jeżeli nie uda mi się zostać wspaniałym aktorem, to będę hodował jakieś nadzwyczajne kury...

Kiedy wpadał na scenę jako Herszt w "Tragedii optymistycznej" wrzeszczał: "Czołem chłopaki, czołem anarchiści", razem, jak się podaje, z trzynaście wersów tekstu. Miał na sobie jaskrawą koszulę i zawadiacką czapkę. To był czas bez okularów na scenie.

- Był krótkowidzem! - mówi Krystyna Łubieńska, aktorka. - Te jego lecznicze okulary stały się w pewnym momencie istotnym rekwizytem. Tak w filmie jak i w teatrze. Jego znakiem rozpoznawczym. Nosił ciemne okulary, a tak jasno widział świat. Taki był Zbyszek. W latach 50. w otoczeniu panów w garniturach i pań spacerujących po molo w kapeluszach, wyróżniał się swoim stylem. Potem każdy chciał wyglądać jak on.

Ryszard Moskaluk, aktor: - Pamiętam go w wojskowej, angielskiej kurtce z kieszeniami. Przez ramię miał zarzuconą, wypakowaną tysiącem drobiazgów torbę. W tej kurtce paradował już w szkole teatralnej. Kiedy Cybulski przyjechał na Wybrzeże jeszcze dżinsy nie były popularne. Nosił welwetowe, czarne spodnie. Nigdy nie widziałem go w dżinsach.

- Zawsze się mówiło: Cybulski i Kobiela – opowiadała przed laty aktorka Lucyna Legut. - Nawet sztuki reżyserowali wspólnie. Grałam u nich w "Królu". Jak wyglądali? Raz kupili sobie jednakowe, czerwone swetry. Pewnego razu Kobiela wyjechał do Paryża i Cybulski musiał bez niego reżyserować. Próby odbywały się w budynku Opery, bo jeszcze nie mieliśmy w Gdańsku swojej sceny. Któregoś dnia Cybulski tak się zapamiętał w reżyserskiej robocie, że mu się zrobiło gorąco i ściągnął z siebie czerwony sweter. Postanowiliśmy zrobić mu kawał. Zapakowaliśmy sweter do paczki, i wsunęliśmy do środka karteczkę z następującą treścią: UPRASZA SIĘ O ODDANIE SWETRA DO PRALNI. To miała być taka przygaduszka, jako że - z głową w chmurach - nie za bardzo dbał o higienę. Tymczasem Cybulski skończył próbę i ktoś z nas wręczył mu paczkę, niby od listonosza. On rozwinął, przeczytał kartkę i oznajmił: „Bobek przysyła mi z Paryża sweter, żebym oddał do pralni. To znak, że niedługo wraca!” Poszedł z tym swetrem do pralni i nawet mu do głowy nie przyszło zastanowić się, co się stało z jego swetrem. Po prostu zapomniał, że przyszedł w swetrze. Taki był szalony!

Zbigniew Cybulski (3.11.1927 - 8.01.1967)

Zbyszek Cybulski. Człowiek, który zostawił ślad w Trójmieści...

Bez ubrania zapamiętała go dawna sąsiadka z ulicy Straganiarskiej w Gdańsku, gdzie pomieszkiwał od 1959 roku opowiadała: - Kiedyś wracam z pracy, wchodzę na schody, a tu drzwi się otwierają i staje w nich Zbyszek - zupełnie nagi, a nawet bardziej niż nagi, bo bez okularów. Spytał mnie, mrużąc oczy: Która godzina?

Poeta Jerzy Afanasjew pisał o nim, że chodził "w płaszczu bez guzików, opatulony, jedną ręką przytrzymywał poły i latał po ulicy. Taka była moda, aby gdzieś się śpieszyć, trzymać się za poły i biegać". Biegał tak po Sopocie, który we wspomnieniach Afanasjewa wyglądał wtedy jak "uzdrowisko dla karcianych królów. Dziwaczna architektura. Nie zdziwiłby się Czytelnik, gdyby zobaczył tu na ulicy szachowego konia ciągnącego powóz zbiedniałej arystokratki".

***
W Sopocie, razem z Kobielą, wynajmowali mały pokój na ulicy Świerczewskiego (dziś Andersa 11). Stąd, pięć lat później, wyruszyli na plan "Popiołu i diamentu".

"Zresztą oni, zdaje się, pomimo że mieszkali razem, odnajmowali sobie co miesiąc to mieszkanie nawzajem i jeden od drugiego zdzierał przy tym strasznie"

- pisze Afanasjew w "Sezonie kolorowych chmur". " Aby tam wejść trzeba było dzwonić po kilkanaście razy, beczeć, porykiwać pod oknami, nim otworzono balkon i zawołano oczekującego pacjenta"

Mieszkali tu sześć lat. Od 1953 roku. Na trzecim piętrze kamienicy z 1897 roku. Pokój miał ok. 40 m, balkon, łazienkę i malutki buduarek z widokiem na morze. Mebli właściwie nie potrzebowali, żyrandol zrobili sobie z trzech brzozowych patyków. Nad drzwiami wisiały szpady i ochronny hełm szermierczy. Spali na materacach. Niespokojne dusze, wracały nad ranem albo biesiadowały po nocy. Wiecznie głodni. Życia i kartofli.

Ze strawą duchową jakoś dawali radę, gorzej z tym drugim... Dlatego często zaglądali do garnków sąsiadkom albo gotowali zupę na nożyczkach. Pod ich balkonem porykiwało nad ranem mnóstwo znanych osób. Gościł w tym zagraconym pokoiku Sławomir Mrożek, Roman Polański, Janusz Morgenstern. Scenariusze do kolejnych programów prowadzonego przez nich kultowego teatrzyku studenckiego Bim - Bom powstawały właśnie na Świerczewskiego. Wysiadywali tu Jacek Fedorowicz, Wowo Bielicki, Afanasjew. Tu rodziły się ich pomysły.

***

Na Winieckiego w Sopocie, w starym domu obrośniętym różami mieszkała jego ciotka - Anna Suchodolska. Zbyszek był synem jej kuzynki. Dużo od niej starszej. Ojcowie obu pań byli przyrodnimi braćmi. Między Zbyszkiem a jego ciotką zaledwie dziesięć lat różnicy.

Kiedyś zaciągnęła go do kościoła. Żeby się wyspowiadał. Przed ślubem. Poszła do księdza i wytłumaczyła mu, że niejaki Zbyszek Cybulski będzie niebawem się żenił i, że zanim to zrobi, musi wyklepać wszystko, co wcześniej nagrzeszył. Ksiądz kazał przyjść w południe. Zbyszek poprosił Annę, by czekała nań w kościele. No to była. Punktualnie. Biły dzwony.

Czeka, czeka, a Zbyszka nie ma! W pewnym momencie usłyszała straszny hałas. Przez otwarte drzwi kościoła zobaczyła jak podjechał na motorze. Po chwili wszedł do środka z potworną ilością rzeczy w rękach: kurtką, torbą, Bóg wie, czym jeszcze. I z tym całym sprzętem, dalej ładować się do konfesjonału! Ale duszę udało się ciotce uratować.

Przychodził do niej na zwierzenia. Kiedy chorował, szukał u niej opieki. Wpadał taki biedny, potulny, na owsiankę i kaszkę mannę. Prosił, żeby pójść z nim do dentysty. Z piwnicy tego domu ukradli mu motor.

Do cioci na kaszkę, z kumplami z teatru do sopockiej paszteciarni. Paszteciarnię prowadził pan, którego nazywali Klopsik. Specjalnością baru były klopsy dalekomorskie, z mielonej ryby, ponoć grzechu warte...

Na jednym ze zdjęć Cybulski z Kaliną Jędrusik i jej przyjaciółką Kicią Migulanką stoją na sopockim molo. Cybulski w długim jasnym prochowcu. Bez okularów.

***
Według Andrzeja Cybulskiego, szefa gdańskiego klubu Żak z tamtego czasu (zbieżność nazwisk przypadkowa), barwność Cybulskiego prowokowała do ciągłego poetyzowania jego postaci („Cześć starenia” Marioli Pryzwan). W Żaku, który był dla Cybulskiego drugim domem dorobili mu taki poetycki życiorys: "Urodził się w dżinsach i kufajce. Matka zobaczywszy dziecię, powiedziała: - Mój Boże, on chyba będzie inny. - Prorocze słowa. Latem chodził po polach wśród łopuchu i śmiał się he he he. A kobiety żegnały się i mówiły: Znowu jakieś Turki albo Szwedy, bo i armaty mają. - Pastuszkowie jego wzorem zaczęli się ubierać w dżinsy i kufajki. Potem przyszła wojna. Pastuszkowie poszli na front, potem jedni dostali się na zachód i tam zanieśli modę na dżinsy, a inni poszli na wschód, gdzie zanieśli kufajki. Ale on był pierwszy".

***

Klub Żak. Spędził tu całą swoją gdańską młodość. Do złotej księgi wpisał: "Zawsze wychodziłem z tego klubu , żeby już nigdy nie wrócić i wracałem, po to, by pozostać na zawsze - dziękuję". Do dziś działa tu założony DKF jego imienia. "...ten sam" - pisze Andrzej Cybulski - "w którym z nim właśnie po kilka razy oglądaliśmy "Cud w Mediolanie".

Wybrzeże było dlań szczęśliwe. W jednym z wywiadów po "Popiele i diamencie" oświadczył: Jestem z Gdańska. Jestem sercem i duszą związany z tym środowiskiem" (Mariola Pryzwan: "Cybulski o sobie"). Zawsze powtarzał, że to tu, w tym mieście przeżył swój najpiękniejszy czas. Choć przecież nażyć się nie zdążył. W teatrze Wybrzeże miał największe sukcesy teatralne. Rola narkomana Johnny'ego w "Kapeluszu pełnym deszczu" (1959) należy do najgłośniejszych. To tu, co wiele razy podkreślał, ukształtowała się jego aktorska osobowość.

W Gdańsku w listopadzie 1954 roku odbyła się premiera programu "Zero" studenckiego teatrzyku Bim - Bom. "Bim - Bom był wszystkim - pisał po latach do Jerzego Afanasjewa - I matką, i bratem, i naszym nauczycielem. Był naszym chlebem. Czy był teatrem, czy zabawą, snem, czy książką - nie wiem. Był wszystkim. Gdybym umierał, co brzmi pompatycznie, ale wierz mi, wszystkie moje filmy, sztuki, „Kapelusze pełne deszczu”, to wszystko nic - myślałbym o naszym teatrze. Przez „Bim - Bom” zbliżyłem się do człowieka. Do swego zawodu. Jak było w zespole? To nie był klasztor. Mieliśmy wzloty i upadki, ale tam właśnie, w naszym teatrze kiełkował zalążek miłości do człowieka. Tu się leczyło każde urodzone dziecko, anginę, dobrą sztukę, podarte buty, niedostateczną ocenę z fizyki"...

***
Jest lato. 1959 rok. Cybulski wprowadza się do małego mieszkania na Straganiarskiej 37 w Gdańsku. Dawna sąsiadka wspominała, że mieszkał tu jak stary kawaler.

Po jego wyjeździe z Wybrzeża przejął te dziuplę reżyser Jerzy Karwowski, znali się z Bim - Bomu, planował nawet, by zrobić tu muzeum pamięci Zbyszka. A co pan będzie w nim wystawiać?! - śmiali się sąsiedzi - Stół, krzesło i pół litra?

***
Ze wspomnień Jerzego Karwowskiego: To mieszkanko na Straganiarskiej to była maleńka pieczarka, kurnik, 22 metry! Ale urządzałem tu przyjęcia, na które przychodziło po kilkanaście osób, siedzieli, jak kury na drabinie... Muzeum pamięci Zbyszka? To byłoby niemożliwe. Za małe pomieszczenie! No i jakie niby miałoby mieć eksponaty? Odwiedzający wyciągaliby pewnie sznurowadła z jego butów... Jego słynne dżinsy? Wszyscy takie nosiliśmy. Wkładało się je jak obrączkę na palec... Zbyszek to był straszny bałaganiarz! Przychodził czasem do mnie. Pożyczał koszulę. Później oddawał, oczywiście niewypraną... Wiedział, że nic nie powiem i sam wypiorę. Wszystko mu wybaczaliśmy. Strasznie go zepsuliśmy...

Przez te wszystkie lata, gdy Cybulski tu mieszkał, na schodach wciąż wystawały jakieś siuśmajtki, panienki, nastolatki. I tak czekały na niego. Godzinami. A pod drzwiami codziennie znajdował dziesiątki kwiatów, takich z ogrodu, z łąki, z pola... Te bukiety sięgały do połowy drzwi! Prosił sąsiadki, by je sobie zabrały, bo przecież nawet wazonu nie miał...

Ze wspomnień Tadeusza Chrzanowskiego - kolegi Zbyszka z „Bim Bomu”: - Byłem pracownikiem przedsiębiorstwa, które restaurowało wtedy Bramę Straganiarską. Pamiętam też ową malutką kawalerkę, którą Zbyszek dostał z Wydziału Kultury. Łóżko - barłóg. Nic poza tym. Nie przywiązywał wagi do mieszkania. Cały czas na walizkach... Ale odwiedzałem go nie raz. Przychodziło tam wielu aktorów z Bim - Bomu. I tam urodziło się wiele doskonałych pomysłów...

Ze wspomnień aktora Stanisława Michalskiego:
- Przychodzę kiedyś do niego. Pukam. Nikt nie otwiera. - Zbyszek! - wołam go z dołu. - Zbyszek! Po chwili pojawia się w oknie. Potwornie zaspany. - Poczekaj trochę - bełkocze. - Ja tylko szybko się prześpię i zaraz cię wpuszczę... Zbyszek miał też tzw. obszukanko. Taki odruch, czy siedział, czy stał, jakby stale czegoś szukał. Rozmawiając wciąż oglądał się za siebie, okręcał dookoła, wkładał do kieszeni ręce w poszukiwaniu... sam nie wiedział czego. Kiedyś we Wrocławiu śpieszyliśmy się na pociąg do Gdańska. Czekaliśmy na Zbyszka niecierpliwie. Jego rzeczy leżały na łóżku. Wyciągnąłem z kieszeni garść starych biletów, papierków, szpargałów i rozłożyłem obok jego torby. Chciałem zobaczyć, zdąży czy nie zdąży. Wpada po chwili, chwyta swój bagaż i wtedy zobaczył te papierki. I już koniec. Nie ma pociągu. Każdą karteczkę, papierek po papierku musiał dokładnie sprawdzić, by pochopnie nie wyrzucić.

***
- Nie miał poczucia czasu - mówi Krystyna Łubieńska. - Często szukałam go. Bo za 15 minut spektakl, a jego nie ma! Przyjdzie, nie przyjdzie? - denerwowaliśmy się. Ale, choć na ostatnią chwilę, zawsze się pojawiał. Kiedyś we trójkę: ja, Kalina Jędrusik i Zbyszek mieliśmy występ w Gdyni. Pojechaliśmy razem. A tu na ul. 10 lutego Zbyszek spotyka kogoś i już słyszę to jego: Cześć Starenia! W sekundę rozpływa się w tłumie. - Zbyszek! - krzyczę. - Przecież się spóźnimy! A on: Zaraz przyjdę! Zdążę! Kalina Jędrusik zrozpaczona. Czekamy roztrzęsione. Wpadał zawsze na ostatnią minutę. Niektórych ten jego sposób bycia denerwował. Mnie to odpowiadało. Wciąż coś zmieniał na scenie: ustawienia, sytuacje, słowa. Nie trzymał się ni czasu, ni miejsca. Powtarzalność straszliwie go męczyła. I w życiu i w teatrze. Miał sto kluczy. I do roli, i do mieszkania.

***
Aktor Władysław Kowalski poznał Cybulskiego ...na scenie, gdy grali "Kapelusz pełen deszczu".

- To było nagłe zastępstwo za innego aktora. Zagrałem jednego z trójki narkomanów, którzy nawiedzali Johna (Zbyszek Cybulski). W rolę wprowadzał mnie Zdzisław Maklakiewicz, bo Wajda był akurat za granicą. Cybulski... Był dla nas wszystkich, młodych studentów, bóstwem, objawieniem, guru. I ja nagle mam z nim grać! Ale nie zdążyliśmy się poznać wcześniej, bo on na to przedstawienie do Gdańska jechał prosto z festiwalu młodzieży, z Wiednia. Do tego spóźnił się samolot, i tuż przed spektaklem Hübner otrzymał wiadomość, że Zbyszek pojawi się w Gdańsku godzinę później... W teatrze, który mieścił się wtedy w budynku opery, czekało na Cybulskiego tysiąc osób. Zbyszek wpadł do teatru, zmienił tylko koszulę i z biegu zaczął grać. Wreszcie nasza wspólna scena, gdy spotykamy się po dwóch stronach siatki. Byłem przerażony! Gdy mnie zobaczył, zatkało go, przerwał tekst, bo coś mu się nie zgadzało... Przecież nie zdążyli mu powiedzieć, że ktoś inny, czyli ja, gra tę rolę, w zastępstwie. I Zbyszek, nieco zaskoczony, jakby sprywatniał, po swojemu prychnął ze śmiechu ze dwa razy... Potem, już w kulisach potargał mnie za włosy, jak to się robi dzieciom - taki miał zwyczaj - i powiedział: Fajnie, fajnie... Bardzo się polubiliśmy.

***
- Żył poza czasem -mówi Krystyna Łubieńska. - Czas szedł zawsze obok niego. Aż go w końcu dopadł. I to też wtedy, gdy się spieszył. Też w biegu.

Jechali na festiwal teatralny do Krakowa. Pociąg rusza, a Cybulski nagle wysiada, żeby jeszcze kupić papierosy. - Z Mirką Dubrawską krzyczałyśmy jak opętane, gdy wskakiwał do pędzącego pociągu. Ciągnęłyśmy go za ręce, nas ciągnęli koledzy. Dziś jeszcze słyszę to łup, łup, te jego zahaczające o stopnie wagonu nogi... On zadowolony, tylko się otrzepał: "Jestem! I papierosy są!". Widzę go wciąż na Boh. Monte Cassino idącego do teatru. Jak mówi: Wiesz, Starenia, zaraz przyjdę, za chwilę, za moment, daj mi minutę... I mój jęk rozpaczy: Zbyszek, błagam! Tylko się nie spóźnij. I nie spóźniał się. Wchodził na scenę prosto z ulicy. I zaczynał grać, jak stał. W kurtce, w marynarce, w koszuli... I był świetny!

***
Ryszard Moskaluk dobrze pamięta pracę przy kultowym przedstawieniu "Jonasz i błazen" z 1958 roku w Teatrze Kameralnym w Sopocie. Reżyserowali Cybulski i Kobiela. Ale Zbyszek dlań to też wspomnienia szkoły aktorskiej w Krakowie, gdzie razem studiowali:

- To były czasy, gdy Zbyszek, student szkoły teatralnej miał kłopoty z wymawianiem "ą". Nie mówił ani "ą", ani "om". Po prostu nie wymawiał tych końcówek. Pamiętam "epitafium" ze szkolnej gazetki: "Cyb. Zbysz. Chłop dobry. Dykcja gorsza. Swym "ą" nas nie raz bawi, a chcąc "ł" wymówić dźwięcznie śmiertelnie się zadławił". Z kresowym "ł" rzeczywiście miał kłopoty, a profesorowie takiej wymowy wymagali. Po szkole, wraz z Kaliną Jędrusik, Leszkiem Herdegenem trafił do teatru Wybrzeże, ja - do teatru w Kielcach. Z Cybulskim spotkaliśmy się pięć lat po dyplomie, w sopockim Spatifie. Był już po "Popiele i diamiencie", był gwiazdą. Zapytał, czy nie dołączyłbym do gdańskiego zespołu. Przystałem na to z radością. Polecił mnie dyrektorowi Antoniemu Biliczakowi, a ten przyjął mnie z miejsca. Ufał Cybulskiemu jak nikomu. Był 1958 rok.

Zbyszek to też wspólne podróże pociągiem:

- Jest sobota, razem mamy jechać do Katowic, do domu - pamięta Moskaluk. - Przychodzę po niego. Pociąg odchodzi o 14.30. Prosi, bym CHWILKĘ poczekał. No to czekam. I czekam. I czekam. On coś pisze na maszynie. Widzę, że już nie zdążymy. No to może o 17,20? Dobra. Skończyło się na tym, że wyjechaliśmy o 19.50. A i tak na ostatnią chwilę wpadliśmy na peron, wsiedliśmy do nie tego co trzeba wagonu i dojechaliśmy miast do Katowic, do Oświęcimia.

- Pewna wspólna podróż Cybulskiego i Kobieli przeszła już do legendy. Byli już wtedy sławni. Któregoś dnia ktoś im zaproponował spotkanie z publicznością w Poznaniu, za które mieli dostać każdy po 3 tysiące złotych, snuje opowieść Ryszard Moskaluk. - Umówili się, że Kobiela wsiądzie do pociągu w Sopocie, gdzie mieszkał, Zbyszek - w Gdańsku. Pociąg dojeżdża do Gdańska, Kobiela wygląda przez okno, ale Cybulskiego na peronie nie ma. Wbiegł na peronowe schody, gdy pociąg już ruszył. - Biorę taksówkę! - krzyknął spóźnialski i rozpłynął się we mgle. W Tczewie to samo. Pociąg rusza, Cybulski na schodach. - Biorę taksówkę! - usłyszał tylko Kobiela. W Gnieźnie było identycznie. W końcu dojechał już tą taksówką do samego Poznania. Za te trzy tysiące złotych, które pojechał zarobić.

- Są ludzie, którzy mają w sobie pośpiech - powiedział przed laty wspominając pracę z Cybulskim przy "Jonaszu i błaźnie" aktor Bohdan Wróblewski. - Zbyszek miał ten pośpiech w sobie zakodowany. Taka funkcja organizmu. Czas go gonił, bo też strasznie dużo w życiu robił. Film, teatr, Bim - Bom. Pamiętam to jego wskakiwanie na ostatnią chwilę do kolejki SKM, gdy jechaliśmy do Gdyni z Sopotu... Ale to nie były żadne gwiazdorskie popisy! Ten pośpiech po prostu był w nim.

***
Jest rok 1960. Sierpień. Cybulski bierze ślub z Elżbietą Chwalibóg.

Jerzy Afanasjew, umieścił w książce "Sezon kolorowych chmur" "SZPISZ POTRAFF WESSELLNYCH podanych u ppppppppp Zbyszkostwa Cybulskich": "Jedliśmy. Karp po cybulskiemu, oksenszfanc, orszada weselna, dziennikarskie języki z rusztu, komary jak komary, plumpuding z aktorów, sarnina w miodzie, suflety w grzybach, peruka Osterwy, cebulka, goryle łapy faszerowane mrówczymi jajami, twardzioszek Kobiela, kawalkada cielęca z wąsami, końska noga ze śliwkami potrawa mamusi, śmierdziuch płachetka, percheron z pigwami, ondulowana główka kapusty i kartkę z napisem: tu był niegdyś tort/Sachera ą la Pichinger/pożarłem go niestety/nie módlcie się za jego zdrowie"...

Na tym weselu, które odbyło się na Kaszubach był aktor Ryszard Ronczewski.

- Byłem tam, bo się przyjaźniliśmy. Tego dnia też, jak Zbyszek i Ela, i ja brałem ślub, ale to nie było nasze weselisko, nasze czekało w Bukowinie Tatrzańskiej. Spóźniłem się na tę ucztę do Cybulskich. Świnia, którą miałem wręczyć parze młodej na małżeńskie szczęście, zwiała. Towarzystwo ucztowało, a ja ganiałem za świnią po wsi. Za mną ganiał Kaszub, który mi zwierzę wypożyczył. Wołał: Oddaj mi moja swynia! Rzuciłem się na nią, gdy chciała odpocząć, bo się zasapała. Kaszub zabrał świnię, ja poszedłem do knajpy.A tam towarzystwo było nieźle podochocone. Dostałem na wstępie duży kawał kiełbachy, wiejskiej, prawdziwej, czosnkowej i pajdę chleba. Potem był żurek.

Aktorka Zofia Czerwińska w książce "Cześć starenia": "Niesamowity to był ślub, korowód szedł przez całą ulice Boh. Monte Cassino, wesele zaś odbywało się w Chmielnie. Podarowałam im nocnik z karteczką: Gdybyś się Zbyszku zesrał ze szczęścia". (...) Ale Zbyszek, który miał ogromne poczucie humoru, jakoś to przyjął bez entuzjazmu... (...)

***
Zofia Czerwińska: "Ślub był niezwyczajny i niezwyczajny był pogrzeb. Ławica ludzi, która wypełniała ulice Katowic od ściany domów po jednej stronie do ściany domów po drugiej. Nie było tak, że stał szpaler i patrzył jak idzie kondukt. Był tylko kondukt".
Sopocki Spatif tego dnia tonie w wódce i łzach.

8 stycznia 1967 roku to był piekielnie mroźny dzień. O śmierci Cybulskiego Jerzy Karwowski dowiaduje się właśnie w mieszkaniu na Straganiarskiej.

- Byłem zdruzgotany i chciałem być sam - wspominał. - Pojechałem na molo, do Sopotu. I tam tak zmarzłem, że przyjechałem do domu z potworną temperaturą! Położyłem się spać i męczyły mnie jakieś straszne halucynacje. Gdy budziłem się, widziałem Zbyszka siedzącego na moim łóżku. Później znów, stał na środku pokoju i patrzył na mnie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbigniew Cybulski na Wybrzeżu. Jego teatr, mieszkania, ulice, przyjaciele - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki