Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Westerplatte: muzeum czy strzelnica? Janusz Marszalec odpowiada Mariuszowi Wójtowiczowi-Podhorskiemu

Janusz Marszalec
Janusz Marszalec dr. historii, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
Janusz Marszalec dr. historii, zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku Grzegorz Mehring/Archiwum
Po wywiadzie z Mariuszem Wójtowiczem-Podhorskim, p.o. dyrektora muzeum Westerplatte i Wojny 1939 - odpowiada wicedyrektor Muzeum II Wojny Światowej Janusz Marszalec.

Aktualizacja, 23 sierpnia

List otwarty Mariusz Wójtowicza - Podhorskiego, dyrektora Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku, w odpowiedzi na artykuł dr. Janusza Marszalca z Muzeum II Wojny Światowej nadesłany przez Autora do Redakcji.

"Czytając kolejną wypowiedź dr. Janusza Marszalca zamieszczoną w „Dzienniku Bałtyckim”, a będącą odpowiedzią na mój wywiad udzielony tej gazecie mogę już jedynie z politowaniem pokiwać głową. Wszystkie wypowiedzi, czy to prof. Pawła Machcewicza, czy też jego pracowników: Majewskiego, Wnuka, Szkudlińskiego, Daniluka i innych, od 8 lat zawsze są w tonie ex cathedra, pełnym pychy, arogancji i wycieczek osobistych od których nigdy nie mogą się powstrzymać bez względu na to, czy ich adwersarzami będzie premier, profesor czy też dziennikarz. Przykładów na przestrzeni ośmiu lat jest dziesiątki albo i setki wliczając w to komentarze pracowników Muzeum II WŚ w internecie.

Być może ta wyjątkowa arogancja wynika z niegasnącego przeświadczenia, że ich projekt Muzeum II WŚ jest nadal najważniejszy dla Polski i nic nie może się równać z ich naukowym geniuszem, a wszystko inne to marność i pył. Nieważne, że przykładowo w serwisie internetowym Muzeum II WŚ o Westerplatte, zrobionym nieudolnie i w pośpiechu, odnajdujemy wiele merytorycznych błędów. Ważne, żeby dziennikarza, który ośmielił się o tym napisać, próbować publicznie poniżyć i „sprowadzić do parteru”, jak to na łamach „Dziennika Bałtyckiego” próbował zrobić dr Jan Szkudliński.

Nie widać po zachowaniu wyżej wymienionych osób by dostrzegły zmiany jakie wokół nich zaszły. Im nadal wydaje się, że prof. Machcewicz, do niedawna pełniący de facto dwie te same funkcje i pobierający dwie kilkunastotysięczne pensje za tą samą pracę - pełnomocnika premiera ds. powołania muzeum i dyrektora owego muzeum - nadal jest osobą której w pas kłaniać się będą i w podskokach usługiwać pracownicy wszystkich gabinetów w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Kalisz a sprawa radzieckiego samochodziku
„Wszechwiedza i nieomylność” pracowników Muzeum II WŚ widoczna jest choćby tylko na tym jednym przykładzie metalowego samochodzika rzekomo pochodzącego ze zbombardowanego Kalisza w 1939, a tak naprawdę wyprodukowanego po wojnie w ZSRS. Nie wystarczą opracowania naukowe (nieistotne dla panów Machcewicz, Marszalca i Szkudlińskiego, bo nie napisane przez nich) stwierdzające, że w 1939 r. żadnego bombardowania tego miasta nie było, a miasto zostało zajęte przez Niemców bez walki. Oni będą stanowczo twierdzić, że bombardowanie było, dotyczyło kilku domów i na pewno z któregoś z tych domów pochodzi owa zabawka. Nie wystarczą porównania ze zdjęciami innego egzemplarza samochodzika-zabawki zamieszczonego w rosyjskim portalu poświęconym zabawkom z czasów ZSRS. Oni dalej będą twierdzić, że to nie ZIS-150 tylko przedwojenny model Chevroleta, więc mógł się znaleźć w 1939 r. w (zbombardowanym) Kaliszu... Rzetelny naukowiec i historyk, jak i każdy rozsądnie myślący człowiek, powiedziałby „sprawdzam” i zaprosił właściciela samochodzika kupionego na Allegro w dziale „Zabawki z PRL” celem porównania. A jeśli konfrontacja okazałaby się niekorzystna dla Muzeum II WŚ to z honorem przeprosiłby wszystkich za omyłkę.

Ale czy to tylko o mały metalowy samochodzik chodzi? Kolejny przykład to amerykański hełm, który wg naukowców z Muzeum II WŚ był identyczny z tym jaki używali Amerykanie podczas D-Day. Błyskawicznie eksponat ten został przez internautów rozpoznany jako produkcji powojennej, dodatkowo pełen przeróbek, a więc nie posiadający szczególnej wartości muzealnej. Z miejsca padła odpowiedź ze strony historyków Muzeum II WŚ, iż nie ważne, że powojenny i z przeróbkami, ważne że jest to „symbol”.

"Symbole" pozaepokowe

„Symbolem” okazał się również czołg T-34/85, który miał być wojennym weteranem, a po umieszczeniu kilkanaście metrów pod ziemię stwierdzono, że jest produkcji powojennej. Ale widać szczegóły i kontekst zabytku nie są ważne, ważny jest „symbol”. Symbolem ma być np. włoski Fiat 508C Balilla. Co ten pojazd wniósł szczególnego dla historii II w.ś.? Czy nie bardziej wartościowy dla narracji byłby legendarny Jeep Willys obecny na wszystkich frontach II w.ś., który był także użytkowany przez polskich żołnierzy (a również i wroga)? Ale można oczekiwać, że i w tym wypadku, w swojej kolejnej suplikacji, dr Marszalec ogłosi, że Fiat ma symbolizować np. narodziny włoskiego faszyzmu albo cierpienia ludności cywilnej we Włoszech.

Kolejnym „symbolem” w Muzeum II WŚ ma być połówka (tak!) repliki Stukasa. I tak dalej i tak dalej bez końca.

Realizowana wizja ekspozycji kosztującej prawie kilkadziesiąt milionów złotych według której prawdziwe pamiątki i zabytki są tylko dodatkiem do styropianowo-kartonowej narracji z dodatkami z papier-mâché oraz setkami tabletów jest jak widać nadal aktualna. Nie zmienia tego rosnąca liczba muzealiów, z których większość przekazana przez darczyńców powinna trafić do Muzeum Historii Polski albo Muzeum Wojska Polskiego, gdzie znalazłaby miejsce na ekspozycji, a nie do magazynów muzeum panów Machcewicza i Marszalca.

Muzeum II WŚ to jest rzeczywiście jeden symbol - wyjątkowej nieudolności w kierowaniu budową i nie liczeniu publicznych pieniędzy wydawanych na pseudomuzealne i pseudohistoryczne fanaberie garstki ludzi związanych z Donaldem Tuskiem. „Przedstawiciele muzeum zapewniają, że prace na budowie postępują zgodnie z harmonogramem” - taka informacja przewija się od kilku lat w mediach. Ten „harmonogram” wygląda tak, że otwarcie muzeum opóźniło się o co najmniej 3 lata, a koszty wzrosły o ponad 200 milionów. Trwająca od kwietnia obrona Muzeum II WŚ przez dyrekcję i jej pracowników przypomina raczej walkę o własne stołki i obronę „prywatnego folwarku”.

Kolejnym zatrważającym działaniem kierownictwa Muzeum II WŚ jest odmowa propozycji przyjęcia do swoich zbiorów niezwykle cennego znaleziska, wraku bombowca Douglas A-20 Havoc wydobytego z dna morza koło Władysławowa w 2014 r. Dyrekcja odmówiła propozycji Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków argumentując m.in., że już jeden samolot mają w postaci modelu samolotu Ju-87 Stukas (!). To rzecz niesłychana w świecie, by muzeum odmówiło przyjęcia niezwykle cennego zabytku, jakim jest jeden z szesnastu zachowanych samolotów tego typu, dodatkowo z wyraźnym kontekstem związanym z celem dla jakiego powstało Muzeum II WŚ. Wrak bombowca trafił ostatecznie do Muzeum Lotnictwa w Krakowie, którego dyrektor powiedział, że będzie to „perełka w jego muzeum”. No cóż, cenniejszą „perełką” dla dyrektora Machcewicza jest jak widać model Stukasa jaki będzie miał w swoim muzeum. Ciekawe jaki jest koszt budowy tej połówki kartonowo-styropianowego Stukasa wystającego ze ściany? Warto będzie to wkrótce porównać choćby z kosztami budowy przez PZL Mielec pełnowymiarowej repliki-modelu sylwetkowego słynnego polskiego bombowca PZL-37 Łoś.

Ale Douglas A-20 to nie jedyny przykład. W październiku 2010 r. Międzynarodowa Agencja Poszukiwawcza zwróciła się do dyrekcji Muzeum II WŚ z propozycją rozważenia projektu wydobycia U-Boota typu VIIC (U-272) leżącego nieopodal Helu polskimi siłami, deklarując jednocześnie gotowość daleko idącej pomocy ze strony MAP oraz jej współpracowników. Wrak okrętu po wydobyciu i konserwacji znalazłby się właśnie w Muzeum II WŚ stanowiąc światową atrakcję przyciągającą turystów i jednocześnie będąc największym i najcenniejszym eksponatem. Po miesiącu prezes MAP otrzymał jednozdaniową (!) odpowiedź od pana dr. Marszalca, w której oświadczył, że Muzeum II WŚ nie jest zainteresowane tym projektem. Rezygnacja lekką ręką z możliwości zdobycia arcycennego zabytku, bez cienia próby pozyskania tak unikatowego eksponatu, to kompromitacja muzealnika i historyka, jak stwierdził Włodzimierz Antkowiak, honorowy prezes Stowarzyszenia na Rzecz Ratowania Zabytków Kultury Europejskiej w Polsce. No cóż, widać lepiej aby największym i jedynym eksponatem pokazującym Bitwę o Atlantyk w Muzeum IIWŚ była „symboliczna” torpeda G7a, wypożyczona zresztą z Muzeum Marynarki Wojennej.

Sherman zalany betonem

Sprawa Shermana Firefly, głośna w całej Polsce, to koronny przykład „zamordowania” bezcennego zabytku. Czołg, sprowadzony jako wrak, został siłami pasjonatów doprowadzony do całkowitej rekonstrukcji i stanu umożliwiającego mu samodzielną jazdę. To jedyny Sherman Firefly „na chodzie” w Europie. Już tylko ten fakt powinien spowodować zmiany polegające na tym, że czołg ten powinien znaleźć się poza gmachem Muzeum II WŚ po to, by móc prezentować się w pokazach dynamicznych, uczestniczyć w defiladach, czy inscenizacjach historycznych. Jaką wspaniałą atrakcją byłby pokaz dynamiczny tego czołgu przed gmachem muzeum! To mógłby być „Sherman Day” na wzór słynnego „Tiger Day” w muzeum w Bovington na który przyjeżdżaliby turyści i pasjonaci historii oraz militariów nie tylko z całej Polski. Jednak dla panów Machcewicza i Marszalca cenniejsze dla tego zabytku, było „zatopienie” go w „betonowej trumnie”, kilkanaście metrów pod powierzchnią ziemi na samym dnie piwnic muzeum, bez możliwości wydobycia tego eksponatu w przyszłości. Jak można było zaprojektować scenariusz ekspozycji tak, by nie było najmniejszej możliwości elastycznych zmian polegających na umieszczeniu w gmachu nowych zabytków lub umieszczenia ich poza muzeum?

Trzeba napisać wprost, że Polsce nie jest potrzebne Muzeum II WŚ, jakie wymyślił sobie prof. Machcewicz i jego wspólnicy. Jakie to ma być muzeum, z jaką narracją i przekazem widać od samego początku – od podkreślania, że „nie będzie to muzeum chwały oręża polskiego”, czy też wielokrotnie podkreślanego przez prof. Machcewicza osobistego, negatywnego stosunku do nazwy „Żołnierze Wyklęci”. I widać to też w projektowanej ekspozycji mimo naprędce wprowadzanych „spolszczających”uzupełnień, które robiono tuż po wygranych przez Pana Prezydenta Dudę wyborach, a przyspieszonych po wygranych przez PiS wyborach jesienią w 2015 r.

Polsce potrzebne jest Polskie Muzeum Wojny pokazujące udział Polaków w I i II wojnie światowej, bo obu tych konfliktów nie da się oddzielić zgodnie z tym o czym pisze coraz więcej historyków. Takie muzea o takiej narodowej i patriotycznej narracji są na całym świecie od Imperial War Museum, przez Łotewskie Muzeum Wojny, aż po Muzeum Wojny w Papui-Nowej Gwinei. Pokazać całą II w.ś. w jednym muzeum jak chce to zrobić prof. Machcewicz i spółka to tak jakby spróbować wydrukować cały internet. Życzę powodzenia.

Muzealni homofobi

Zastanawia mnie też dziwna obsesja panów Machcewicza, Marszalca czy Szkudlińskiego w bezustannym, ciągnącym się od 8 lat atakowaniu mojej książki, jedynej jak dotąd monografii walk o Westerplatte i wytykaniu jednej jedynej informacji z tezą o możliwych słabościach mjr. Henryka Sucharskiego? Dodatkowo z lubością wbrew prawdzie głoszą jakoby cała książka jest temu poświęcona, jak i rzekomej zdradzie mjr. Sucharskiego. W żadnym miejscu w książce o tym nie piszę. A gdyby nawet teza i relacje o tym, że mjr. Sucharski miał słabość do swojego ordynansa (nauczyciel też może mieć słabość do ucznia, ale nie świadczy to o tym, że jest pedofilem) się potwierdziła to co? Czy mają z tym faktem jakieś problemy? Chyba już powinni dorosnąć do konstatacji, że jakiekolwiek preferencje seksualne nie mają zwykle żadnego wpływu na zachowania człowieka na wojnie. A ciągłe poruszanie tego nieistotnego w gruncie rzeczy problemu (jeden przypis) świadczy tylko o ich homofobii.

Dr Marszalec i dr Szkudliński kwestionują więc tylko i wyłącznie informację zawartą w jednym przypisie, na jednej stronie mojej książki. Gdzie ich obiektywna recenzja ocena pozostałych 660 stron i 2698 przypisów? Prawdziwy badacz i historyk ma odwagę dyskutować i przedstawiać rzeczowe kontrargumenty. Czyżby ich zabrakło lub zabrakło odwagi do dyskusji z „badaczem-amatorem”? Przez 8 lat nikt nigdy z Muzeum II WŚ nie poprosił mnie o oryginały dokumentów i relacji z których korzystałem podczas pięciu lat pracy nad monografią. To kolejny bardzo wymowny szczegół. Jeśli moja publikacja jest tak zła to dlaczego pracownicy Muzeum II WŚ m.in. podczas Nocy Muzeów na Westerplatte korzystają z informacji zawartych tylko w mojej książce przekazując je zwiedzającym? I skoro moja książka do której napisania namówił mnie prof. Paweł Piotr Wieczorkiewicz (niestety nie zdążył jej przed śmiercią zrecenzować) jest tak zła, to czemu historycy z Muzeum II WŚ nie napisali lepszej? Dysponując corocznie milionami na badania naukowe (tak samo jak na zakupy muzealiów) i mając 7 lat czasu, chyba nie było problemem mając tak „doświadczony” zespół historyków i naukowców przygotować publikację dotyczącą obrony Westerplatte lepszą i rzetelniejszą? Ale widać ważniejsze było przygotowanie takich „polskich” i „patriotycznych” publikacji jak „SS w Gdańsku” i korzystać z cudzego dorobku naukowego. Przy okazji: czy pan Szkudliński odpowiedział już na list otwarty historyka Krzysztofa Dróżdża związany z oskarżeniem dr. Jana Szkudlińskiego i dr. Andrzeja Drzycimskiego właśnie o korzystanie z dorobku naukowego pana Krzysztofa Dróżdża dotyczącego ustalenia nazwisk nieznanych Obrońców Westerplatte?

Budżety

Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 zostało powołane po uchwaleniu budżetu na 2016 r. i dysponuje minimalnym budżetem na 2016 r. w kwocie nieprzekraczającej 2 mln zł. Jak się to ma do kilkudziesięciu milionów rocznie dla Muzeum II WŚ i żałosnego skarżenia się dr. Marszalca w mediach, że jego muzeum dostanie tylko 20 mln na funkcjonowanie? Przy okazji: rzadko wspomina się w mediach o tym, że Muzeum II WŚ kosztować będzie ponad pół miliarda złotych, ale jeszcze rzadziej wspomina się o tym ile „dziesiąt” milionów pochłonie rocznie utrzymanie tej bizantyjskiej instytucji? Bo w to, że zarobi ona na sprzedaży biletów nikt oczywiście nie wierzy, także panowie Machcewicz i Marszalec.

Jak pominąć dorobek innych?

Dyrektorzy Muzeum II WŚ, w szczególności dr Marszalec, przy każdej pojawiającej się możliwości z uwielbieniem podkreślają jak niewiele znaczy i jak wiele dzieli Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte od ich Muzeum II WŚ. Rzeczywiście różnic jest sporo. Przede wszystkim od budżetu Stowarzyszenia wynoszącego zero przy kilkudziesięciu milionach rocznie w Muzeum II WŚ, a na postrzeganiu Polskiej Historii kończąc. Dziwi tylko fakt zaproszenia mnie w 2008 r. do gabinetów Muzeum II WŚ na rozmowę z panami Machcewiczem i Marszalcem, którego głównym tematem było życzenie, by wszystkie zbiory Stowarzyszenia zostały przekazane bezpłatnie do Muzeum II WŚ, „które przejmuje Westerplatte i rola Stowarzyszenia już się skończyła”. Nie było rozmowy o prowadzeniu przerwanych przez wybory w 2007 r. prac rewitalizacyjnych i rewaloryzacyjnych na półwyspie. Interesowało ich wyłącznie przejęcie unikatowych zabytków Stowarzyszenia w tym m.in. trzech armat, zbioru porcelany z Kasyna na Westerplatte i wielu innych pamiątek. Dziwić też może, że później pan Marszalec wielokrotnie dyskredytował wartość zbioru Stowarzyszenia, mającym największe w Polsce archiwalia, gromadzone właśnie pod kątem budowy Muzeum Westerplatte, do czego Stowarzyszenie zostało zobowiązane w testamencie ostatniego Obrońcy Westerplatte mjr. Ignacego Skowrona zmarłego w 2012 r. (przy okazji: Muzeum II WŚ na pogrzeb Ostatniego Obrońcy Westerplatte nie oddelegowało nawet jednego pracownika). Dlaczego więc wcześniej zależało panu Marszalcowi na ich przejęciu przez Muzeum II WŚ?

Od tego momentu zaczęła się nie tyle niechęć ile wrogość do wszystkiego co związane jest ze Stowarzyszeniem oraz moją osobą. Wyraźnie było to widać choćby w 2009 r., kiedy w imieniu Stowarzyszenia ówczesny Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków zaproponował wicedyrektorowi dr. Majewskiemu pomoc i współpracę ze strony Stowarzyszenia, choćby w bezpłatnym użyczeniu armat wz. 02 i wz. 36 dla uświetnienia uroczystości rocznicowych 70 rocznicy wybuchu II w.ś. Odpowiedź pana Majewskiego dała do zrozumienia, że na Westerplatte nie ma już dla Stowarzyszenia miejsca.

Pan dr Marszalec uwielbia stale zaznaczać jak niewiele Stowarzyszenie zrobiło dla Westerplatte przez 8 lat. Stowarzyszenie, nie mogąc kontynuować prac rewaloryzacyjnych i rewitalizacyjnych, przede wszystkim skupiło się na monitorowaniu stanu zabytków na Westerplatte oraz gromadzeniu zabytków, pamiątek i archiwaliów, w tym dokumentacji potrzebnej do dalszej kontynuacji projektu budowy Muzeum Westerplatte, największego marzenia Westerplatczyków.

Pokazując różnice: Muzeum II WŚ posiada zaledwie jeden album z archiwalnymi fotografiami z Westerplatte. Stowarzyszenie przez ostatnich 8 lat pozyskało ich siedem i niemal wszystkie z niepowtarzającymi się zdjęciami. O zakupionych pojedynczych fotografiach nie wspominając, które są niezwykle cenne nie tylko dla pokazania historii obrony Westerplatte, ale i dla projektu rewaloryzacji półwyspu.

Ciekawe jak wyglądać będzie ekspozycja w Muzeum II WŚ poświęcona symbolicznemu miejscu rozpoczęcia konfliktu jakiemu jest poświęcone całe to muzeum? Czy kilkanaście przedmiotów związanych z Westerplatte jakie posiada Muzeum II WŚ będzie wystarczającą ilością do zbudowania narracji o pierwszej bitwie Kampanii 1939 roku? Czy prawdziwe pamiątki i zabytki zostaną zastąpione przez elementy scenograficzne?

W mojej opinii Muzeum II WŚ utworzone zostało wyłącznie dla celów politycznych i spełnienia osobistych ambicji Donalda Tuska, który chciał mieć swoje „własne” muzeum – większe i nowocześniejsze niż „muzeum Kaczyńskiego”, czyli Muzeum Powstania Warszawskiego. Dla polskiej polityki historycznej nie było i nie ma dalej żadnej potrzeby, by Muzeum II WŚ z narracją pana Machcewicza powstało. Nawet w 2008 r. nie było wiadomo co dokładnie pokazywać ma to „tuskowe muzeum” poza niemiecką wizją historii II w.ś. Stąd początkowe pomysły na nazwę m.in. „Muzeum Wojny i Pokoju” i inne nazewnicze dziwolągi. Dopiero z czasem wymyślono „Muzeum II WŚ”, a odpowiedzialni za tą instytucję nawet nie potrafili zabezpieczyć właściwego adresu internetowego. Bo do czego nawiązywać ma bowiem internetowy adres muzeum1939.pl?

Janusze polskiego muzealnictwa
Każda jakakolwiek negatywna uwaga zwrócona w kierunku Muzeum II WŚ powoduje błyskawiczne pojawienie się panów Pawła Machcewicza i Janusza Marszalca w mediach. Gorączka i panika jaką u nich widać musi wpływać ujemnie na ich samopoczucie. Osiem lat temu wszczęli wojnę i może w końcu dociera do nich to, że już dawno ją przegrali stając się januszami polskiej historii i muzealnictwa. Co jest i straszne i śmieszne."

Mariusz Wójtowicz - Podhorski
Dyrektor Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku

***

22 sierpnia, poniedziałek
Janusz Marszalec odpowiada Mariuszowi Wójtowiczowi-Podhorskiemu w efekcie jego rozmowy z Dziennikiem Bałtyckim

Bardzo długo czekałem na wywiad z p. Mariuszem Wójtowiczem, aby dowiedzieć się czegoś o zamierzeniach p.o. dyrektora Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, od miesięcy skutecznie ukrywającego się przed opinią publiczną. Wynik jest rozczarowujący: z rozmowy przeprowadzonej przez red. Marka Adamkowicza dowiedziałem się więcej o stosunku p. Wójtowicza do Muzeum II Wojny niż o jego planach i dokonaniach w ciągu jego wielomiesięcznej działalności.

Czytaj: wywiad z Mariuszem Wójtowiczem-Podhorskim. "Westerplatte musi odzyskać wygląd pola walki"

Okazuje się, że po ośmiu miesiącach pracy łatwiej przychodzi mu dyskredytowanie innych niż wyliczenie tego, co się zrobiło i jaki się ma plan. Komentując działalność dyrektora Muzeum Westerplatte działam wbrew sobie. Nie mam bowiem zwyczaju krytykować kolegów ze środowiska muzealnego, zwłaszcza na początku ich działalności. W tym wypadku zrobię jednak wyjątek dlatego, że nie potępiając i nie reagując na wulgarny atak hejterski na dyrektora Muzeum II Wojny Światowej na profilu fb Stowarzyszenia Rekonstrukcji Westerplatte, którego jest prezesem, postawił się poza nawiasem naszego środowiska.

Duże pieniądze są potrzebne

Zacznę od pieniędzy. Pan Wójtowicz zawyżył nasze wydatki budowlane aż o 50 milionów (faktyczny koszt budowy Muzeum II Wojny to 449 mln zł). O kosztach swoich mówi mętnie i nierealistycznie, ale nie ma co się dziwić, skoro osiem miesięcy pracy stracił na analizowanie aktywności innych. Kiedyś będzie musiał zmierzyć się z realiami i oszacować własne koszty. Doradzam dobre wyliczenie zwłaszcza środków inwestycyjnych, korzystając z doświadczeń ostatnio budowanych placówek, w tym Muzeum Historii Polski, które będzie kosztowało 490 mln zł. Takie są realia i nie powinien szafować słowem „bizantynizm” i dokonywać groteskowych przeliczników.

Pan Mariusz Wójtowicz wyliczył bowiem, że za pieniądze, które poszły na budowę Muzeum II Wojny Światowej można by postawić pięć fabryk zbrojeniowych. Najwyraźniej pomylił Polskę XXI wieku z PRL-em, albo uważa, że mieszka na Białorusi. Tam rzeczywiście państwo buduje fabryki. To absurdalne twierdzenie człowieka, który jest szefem państwowej instytucji kultury, pokazuje, że nie rozumie, jak ważną rolę kulturotwórczą pełnią muzea. Władysław Gomułka również uważał, że ważniejsze są huty niż muzea. Używając takich argumentów p. Wójtowicz musi przygotować się na to, że inni również zaczną przeliczać jego projekt na niewybudowane fabryki, żałując publicznych pieniędzy na kulturę. Mam nadzieję też, że nie zarzuci kierownictwu Ministerstwa Kultury bizantyńskiego rozmachu i zrozumie, że na Muzeum Historii Polski i również na jego własne muzeum potrzebne są duże pieniądze.

Czytaj też:
Przyszłość Muzeum II Wojny Światowej nadal niejasna
Zmiany w Muzeum II Wojny Światowej będą drogo kosztować [ROZMOWA]

Trening czy refleksja

Inna rada jest taka, aby przemyślał swoje plany rewitalizacji Westerplatte, zwłaszcza plan budowy centrum szkolenia rekonstruktorów i odbudowę koszar na coś bardziej odpowiadającego światowej myśli muzealnej i polskiej tradycji. W Polsce funkcje szkoleniowe wypełniają z powodzeniem inne o wiele lepiej wyposażone w sprzęt militarny prywatne ośrodki rekonstrukcyjne. Pan Wójtowicz szybko ich nie dogoni, nawet inwestując państwowe pieniądze w zakup sprzętu, głównie dlatego, że nie potrafi współpracować z ludźmi. Zraził do siebie już wielu, nawet dawnych kolegów ze środowisk rekonstruktorskich czy historycznych.

Czytaj również: Gdańsk. Spór między muzealnikami o... samochodzik

Westerplatte wymaga utrzymania zachowanych reliktów architektonicznych (w tym względzie całkowicie zgadzam z p. Wójtowiczem). Warto jednak przemyśleć, jak daleko można posunąć się w planach rekonstrukcji koszar i innych budynków. Konieczna jest także sensowna akcja edukacyjna. Wątpię jednak, aby można ją oprzeć jedynie na militarystycznym fundamencie, co wprost wynika z wypowiedzi p. Wójtowicza. Pytanie zasadnicze to, czy Pole Bitwy ma być miejscem treningu organizacji paramilitarnych, czy miejscem refleksji o wojnie i wielką przestrogą przed szaleństwem miłośników wojennego rozstrzygania problemów świata? Warto szybko to przemyśleć, aby polskim wkładem w światową muzeologię nie stała się budowa strzelnicy i centrum szkolenia firm ochroniarskich. Niestety, o takich planach p. Wójtowicza słyszy się coraz częściej w środowisku polskich rekonstruktorów. Pora, aby dyrektor Muzeum Westerplatte odniósł się do tych głosów.

Aktywność Muzeum II Wojny i innych wysoko przez nas cenionych osób na Westerplatte p. Wójtowicz określił mianem „festynowego mydła i powidła”. Czekam więc, aż p. Wójtowicz zacznie realizować własne projekty edukacyjne. Na razie nie odważył się nawet zaangażować w przygotowania do Nocy Muzeów! Skupia się za to na niegrzecznym pouczaniu oprowadzających turystów przewodników PTTK za nieodwoływanie się do jego historycznych „ustaleń”, a osiem miesięcy strawił na przepychanki personalne w łonie własnej instytucji i dyskredytowanie innych.

Muzeum II Wojny w tym samym czasie stworzyło wystawę plenerową na Westerplatte, która uporządkowała zwiedzanie Półwyspu. Pokazujemy na niej nie tylko siedem dni obrony, ale też szeroki kontekst tego dramatycznego wydarzenia, mówiąc o zagładzie elit Pomorza, o Piaśnicy, o wypędzeniach Polaków i o pakcie Ribbentrop-Mołotow, o okrucieństwie Wehrmachtu i o czwartym rozbiorze Polski. Jeśli dostrzega błędy na naszej wystawie, powinien je spisać i wytknąć. Miał na to czas od 2009 r., ale woli rzucać w przestrzeń publiczną puste oskarżenia.

Mamy też inne powody do dumy, jak choćby projekt edukacyjny „Westerplatte - znajdź klucz do historii”, entuzjastycznie oceniany przez dzieci. Pan Wójtowicz może realizować własne pomysły edukacyjne, czekamy wszyscy na to.

Czego dowiemy się o majorze Sucharskim?

Problem w tym, co zamierza przekazywać młodzieży? Westerplatte było do tej pory miejscem, gdzie mjr. Sucharskiego czczono jako bohatera. Pan Wójtowicz, który odpowiada za stworzenie wystawy stałej nowego muzeum, w swych pracach insynuuje, iż Sucharski był zdrajcą, człowiekiem nerwowo niezrównoważonym i tchórzem. Czy pan Wójtowicz będzie tworzył wystawę zasadniczo rewidującą najnowszą historię, niszczącą narodowego bohatera i zarazem jeden z najwznioślejszych narodowych mitów II wojny światowej? Czy też stworzy wystawę sprzeczną z jego poglądami a utrwalającą jednoznacznie pozytywny, a moim zdaniem prawdziwy obraz Sucharskiego. To diabelska alternatywa i zarazem poważny problem dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które chyba będzie musiało ten z p.o. dyrektora gruntownie wyjaśnić.

Byłbym jednak niesprawiedliwy, gdybym uważał, że p. Wójtowicz ma wyłącznie problem z Muzeum II Wojny Światowej. Atakuje bowiem wszystkich wokół: historyków, władze miasta, również dawnych kolegów rekonstruktorów, którzy nie zgadzają się z jego oceną Sucharskiego czy mają inne pomysły na Westerplatte. Nie zostawił nawet suchej nitki na świetnym panu Wojtku Minczykowie prowadzącym kuchnię polową na Westerplatte, inicjatorze różnych działań edukacyjnych na Półwyspie i w całym regionie. Oskarża go, że rozsiewa złe zapachy po Polu Bitwy. W istocie pan Wojtek to człowiek niezależny, świetny rekonstruktor i edukator, który mało mówi, a dużo robi. Rozumiem, że dla dyrektora Wójtowicza profesjonalni są tylko ci rekonstruktorzy, którzy się go słuchają. Problem w tym, że tych z roku na rok jest coraz mniej.

Czekamy na osiągnięcia

Pan Wójtowicz bardzo krytycznie ocenił też jakość naszych zbiorów. To dziwne, że dyrektor instytucji kultury, zamiast budować własną kolekcję, wyśmiewa zbiory innych. Obraża w ten sposób tysiące naszych darczyńców, którzy oddawali swoje relikwie z myślą o ich ocaleniu i wyeksponowaniu w Muzeum II Wojny. Rozumiem jednak, że rekonstruktor i miłośnik militariów nie pojmuje rangi cywilnych, często drobnych przedmiotów, bardzo ważnych dla zwykłych ludzi i silnie przemawiających do zwiedzających. Co do samochodu wydobytego z ruin zbombardowanego domu w Kaliszu, to zapewniam Czytelników, że pan Wójtowicz, twierdząc, że miasto nie ucierpiało we wrześniu 1939 r. myli się. Bomby na to miasto spadły co jest m.in. udokumentowane na fotografiach i w relacjach świadków. A co się tyczy samochodziku, który p. Wójtowicz zidentyfikował jako zabawkę z ZSRR, to powinien pamiętać, że Sowieci kopiowali z upodobaniem wzorce ze zdobytych przez siebie zakładów, w tym model chevroleta 157, który był przed wojną w Polsce produkowany, również w formie zabawki.

Mój końcowy komentarz jest następujący: czekamy na osiągnięcia pana Wójtowicza w realizacji jego planów. Prosimy, aby je skonkretyzował, ujawnił swoje zaplecze naukowe, które wspiera kontrowersyjny pomysł tworzenia centrum szkoleniowego na Westerplatte. Drugi postulat wiąże się z koniecznością rozpoczęcia działań edukacyjnych, ale tylko wtedy, gdy jednoznacznie określi swój stosunek do mjr. Sucharskiego. Nie wyobrażam sobie, by przyszła wystawa ukazywała dowódcę obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej jako zdrajcę i degenerata. Westerplatte potrzebuje jednego gospodarza i solidnych pieniędzy. Do zagospodarowania jest wiele hektarów, kibicuję mu więc w scaleniu gruntów tego rozległego terenu. W ciągu ośmiu miesięcy nie zdążył nawet spotkać się z właścicielami działek, nie zrozumiał, że wśród nich nie ma Muzeum II Wojny, gdyż ciągle powtarza, że jest ono właścicielem Placówki Fort. Wobec tego jeszcze raz publicznie prostuję: Muzeum II Wojny Światowej nigdy nie dysponowało tym obiektem, ani żadnym innym na terenie Westerplatte! Porządek w tych kwestiach jest zasadniczy, gdyż trzeba przygotować realistyczny kosztorys utrzymania scalonych gruntów, a ten nie będzie mały! Trzeba o tym uprzedzić Ministerstwo Kultury, a następnie Ministerstwo Finansów. I to szybko, gdyż nie życzę mu problemów, które mają inne jednostki z utrzymaniem swoich obiektów.

Po ośmiu latach pracy nad tak skomplikowanym projektem, jakim jest Muzeum II Wojny Światowej mogę powiedzieć p. Wójtowiczowi, że muzeum to nie fabryka zbrojeniowa. Czasy, gdy wola towarzysza Gierka decydowała, aby budować nową fabrykę już minęły. Muzeum rodzi się w dyskusji, poprzez przyciąganie do współpracy jak najszerszego grona ludzi i instytucji. Nie wystarczy maniakalne dyskredytowanie tego, co zrobili inni. Trzeba zbudować szerokie środowisko wspierające przedsięwzięcie), odwołując się do autorytetów naukowych, edukacyjnych, a nawet budowlanych. Pan dyrektor Muzeum Westerplatte musi zacząć działać, bo czas ucieka.

* Autor jest dr. historii, zastępcą dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki