Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Majchrzak: Złego człowieka trzeba zjeść. I wtedy wszystko jest OK [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Piotr Hukało
Z Krzysztofem Majchrzakiem, grającym w filmie Jana Jakuba Kolskiego „Las. 4 rano”, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

W filmie Jana Jakuba Kolskiego gra Pan życiowego hedonistę, który pod wpływem pewnych dramatycznych zdarzeń porzuca wygodne, bogate życie i zostaje leśnym dziadem. Czy ta postać, zwłaszcza leśnego dziada, jest absolutnie wymyślona?
To wypadkowa wszystkich męskich i twardych oraz kobiecych i miękkich przygód Jana, a także moich. Zestawialiśmy pewne historie i sprawdzaliśmy, jak to ociera się o naszą osobniczą wrażliwość.
Zobacz: 41. Festiwal Filmowy w Gdyni. Dzień drugi- pokaz filmu "Las 4 rano" [WIDEO,ZDJĘCIA]

I ten kanibalizm, jaki oglądamy w filmie, też mieści się w tej wrażliwości?
Złego człowieka trzeba zjeść. I wtedy wszystko jest OK.

Jak bardzo taka ucieczka od mainstreamowego życia, zakopanie się w lesie, jest Panu bliskie?
Fundamentalnie. To kwestia wyboru. Znam osoby, które umierają ze strachu tylko dlatego, że jakiś prominentny, korporacyjny idiota z telewizji nie wysłał im zaproszenia na imieniny. A ja chciałbym żyć własnym tempem i przede wszystkim dawać ludziom oraz zwierzakom ciepło i opiekę.

Zwierząt w tym filmie nie brakowało. Wiele z nich grało, jeśli tak można powiedzieć, u Pana boku.
Zwierzęta na planie potrzebują niezwykłego taktu i autonomii. Kiedy ogląda się je z reguły w jakimś filmie, to widać, jak one są indoktrynowane. Na planie „Lasu...” bardzo dużo czasu spędzałem z wilkiem, wiewiórką i kochanym, trójłapkowym psem. Musieliśmy być razem. I one musiały mnie traktować jak kawałek drzewa. Nie uważam tego zresztą za coś złego, bo stać się drzewem w ich życiu to dla mnie powód do dumy.

Po prawie 10 latach wraca Pan do kina. Jak smakuje ten powrót?

41. Festiwal Filmowy w Gdyni. Dzień pierwszy - gwiazdy na czerwonym dywanie [ZDJĘCIA]

To dla mnie nie jest ważne, bo ja nigdy z kina nie wychodziłem. Po prostu nie było mnie przez kilka sezonów. Za to nauczyłem się jeździć śmigiem hamującym na ostrym, zlodowaciałym stoku. Nie mam tego rodzaju przemyśleń. Wiem tylko, że w tej całej grupie aktorów bardzo mało jest postaci na miarę Kasi Herman czy Adama Woronowicza.

Dla Jana Jakuba Kolskiego to bardzo osobisty film...
Jan i tak był dzielny, ponieważ z trzyipółgodzinnego materiału zrobił półtoragodzinny film. I przeszedł potworną drogę, zwłaszcza że cały czas obcował ze swoim bólem. To nie było montowanie filmu, tylko robienie porządku z własną, totalną traumą. Tragedią, która nie wiadomo dlaczego budzi po dwóch godzinach snu i pomimo środków nasennych nie przechodzi.

W każdy film wkładał Pan serce, serduszko - żeby zacytować tytuł innego filmu Jana Jakuba Kolskiego? Czy granie z taką pasją przyszło z czasem?
To się już stało podczas pracy nad „Pamiętnikiem szaleńca” Gogola, który realizowaliśmy na pierwszym roku studiów. Po prostu nie umiem inaczej. Kalectwo. Gdyby Pani mnie nawet zmusiła do innego typu pracy, nie potrafię. Nie chcę się przedstawiać jako ten pierwszy uczciwy i przyzwoity. Bo to nieprawda. Jestem w takim samym przyzwoitym stopniu świnią, jak i aniołem. Tym się kieruję od samego początku. Aktorstwo wcale nie jest moją ukochaną przestrzenią. Są nim sport, a konkretnie narty i karate, oraz muzyka.

Dzień Dobry TVN/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki