Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

30 rocznica śmierci Krzysztofa Klenczona

Redakcja
Dziś mija 30 rocznica śmierci Krzysztofa Klenczona
Dziś mija 30 rocznica śmierci Krzysztofa Klenczona archiwum prywatne
Z Alicją Klenczon-Corona rozmawia Wiesław Wilczkowiak, wiceprezes stowarzyszenia Muzycznego "Chrostopher" im. Krzysztofa Klenczona w Gdyni

Alicjo, czy znałaś Krzysztofa wcześniej - z estrady? Czy podkochiwałaś się w nim skrycie jak inne nastolatki? Jak doszło do Twojego pierwszego spotkania z Krzysztofem?
Dokładnie 15 stycznia 1965 r. w Sopocie w sławnym Grand Hotelu w dniu pierwszego występu w Non Stopie nowo powstałego zespołu Czerwone Gitary. Jak przez mgłę pamiętam, że zanim zagościłam w Non Stopie, odwiedziłam Algę [popularny, już nieistniejący bar szybkiej obsługi - W.W.] i poczułam na sobie czyjeś spojrzenie; odwróciłam się i zobaczyłam ciemnego, przystojnego, nieznanego mi chłopaka w kożuszku, owiniętego kolorowym moherowym szalikiem, niedbale zawieszonym wokół szyi, który jakby mnie obserwował. Niestety, nie poznałam wtedy, że to był może jeszcze nie tak sławny, ale zawsze Krzysztof Klenczon, którego już znały polskie dziewczyny....

Krzysztof Klenczon będzie miał ulicę w Sopocie

Ale na tym przecież się nie skończyło.
Po skończeniu występu Czerwonych Gitar, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zjawił się przy naszym stoliku Jurek Szaciłło. Szybko odciągnął mnie od mojego partnera i... przedstawił Krzysztofowi Klenczonowi. Krzysztof był bardzo nieśmiały, ledwo wybąkał zaproszenie w "imieniu całego zespołu Czerwone Gitary" do kawiarni Grand Hotelu. I tak zaczęłam spotykać się z Krzysztofem. Dużo później powstała piosenka "Historia jednej znajomości". Jurek Kossela napisał ją dla Krzysztofa i dla mnie, zresztą słowa były prawdziwe, miałam psa, który nosił gazetę, etc...

Jakim człowiekiem był Krzysztof Klenczon? Krążą legendy, że był zadziorny, ale również romantyczny, szarmancki i lekceważący. Nieśmiały, ale zarazem pewny siebie. Dwie różne osobowości.
Krzysztof był bardzo nieśmiałym chłopakiem, szczególnie w stosunku do dziewcząt; sama tego doświadczyłam na własnej skórze. Na pierwszej randce o mały włos nie runęłam, kiedy spacerowaliśmy po śliskim molu, więc Krzysztof wziął mnie pod rękę... Byłam wkurzona, ale zadowolona jednocześnie, ale on nawet mnie nie pocałował. Odprowadził mnie potem do kolejki elektrycznej (był to ostatni nocny pociąg), ja wsiadłam, a ten wariat w ostatniej chwili wskoczył do wagonu i... odprowadził mnie pod sam dom.

Z czasem poznałaś rodzinę Krzysztofa Klenczona.
Tata Krzysztofa, pan Czesław Klenczon, prowadził w Mikołajkach wytwórnię wód gazowanych, zaopatrującą flotę mazurską w napoje. Mój teść był oficerem AK. Po wojnie w 1945 czy 46 roku został aresztowany przez UB. Trochę siedział, ale miał odpowiadać z wolnej stopy, no i wiedział, co go czeka. Uciekł od rodziny i zaczął się ukrywać pod zmienionym nazwiskiem w Drawsku Pomorskim, aż do 1956 r., kiedy do władzy doszedł Władysław Gomułka. Wtedy wrócił do swojego prawdziwego nazwiska Klenczon. Mój teść był bardzo muzykalny, często śpiewał z Krzysztofem, nauczył Krzyśka m.in. "Polesia czar" - przepiękną piosenkę z Kresów. Dla swojego ukochanego taty Krzysztof skomponował piosenkę "Biały Krzyż", którą zawsze dedykował ojcu oraz wszystkim, którzy walczyli za Polskę niepodległą. Krzysztof, grając w chicagowskich klubach, nie pozwalał ludziom tańczyć ani "Białego Krzyża" ani "Czerwonych maków na Monte Cassino". Po prostu zespół grał, a on nieraz nawet schodził na parkiet i grzecznie prosił tańczących o powrót do stolika.
Czy wasz wyjazd do Ameryki był przemyślaną do końca decyzją? W Polsce Krzysztof rozwijał się muzycznie, miał miliony zagorzałych fanów i nagle musiał wszystko rzucić, zostawić. Zaczynać życie od początku.
Chcieliśmy żyć w wolnym kraju, a nie pod butem komunizmu... Zresztą myśleliśmy też o naszym, wówczas jedynym dziecku Karolinie. Jaką będzie miała przyszłość? Co ją czeka w Polsce?

Z drugiej strony była jego muzyczna kariera.
Krzysztof po odejściu z Czerwonych Gitar założył nowy zespół - Trzy Korony, który rokował sporo nadziei, ale oznaczał dużo pracy z młodymi, niedoświadczonymi członkami zespołu. Pewnego dnia powiedział mi: tutaj w Polsce osiągnąłem już szczyt, nade mną jest już tylko sufit. Chciał spróbować w wolnym kraju, w Ameryce swoich sił. Wiem - mówił - że będzie trudno, ale trzeba zakasać rękawy... i zacząć! Rzeczywiście parę dni po przyjeździe dostał propozycję pracy w zespole muzycznym. Z ochotą ją przyjął i tak zaczęła się jego chicagowska przygoda. Zaczął od polonijnych klubów, potem przeniósł się do amerykańskich.

Wiele lat później to właśnie w Chicago rozegrała się tragedia. Po charytatywnym koncercie w polonijnym klubie Milford doszło do tragicznego w skutkach wypadku samochodowego na ulicach Chicago.

Odzywają się przeokropne wspomnienia, ale spróbuję jakoś odpowiedzieć na to pytanie. Krzysztof występował w klubie Milford, dając wraz z innym znanymi ludźmi estrady charytatywny koncert dla szpitala dziecięcego w Warszawie. Krzysztof od samego początku nie bardzo miał ochotę grać i śpiewać, tym bardziej że był poważnie przeziębiony. Nawet chciał odmówić, ale to koncert charytatywny, więc... zagrał. Po raz ostatni w swoim życiu. Wracaliśmy nad ranem samochodem do domu. Ja prowadziłam. Raptem na jakichś światłach Krzysztof jakby się obudził i zdecydował, że się przesiadamy i on poprowadzi dalej. Obydwoje byliśmy szczupli, zamiana miejsc odbyła się w środku, bez wychodzenia na zewnątrz samochodu. Krzysztof ruszył i może 2-3 minuty później zobaczyłam światła pędzącego na nas samochodu. Huk i dalej nic nie pamiętam. Straciłam przytomność, którą nie wiem po jakim czasie odzyskałam, widząc betonową latarnię przed nami, ludzi coś krzyczących, karetkę pogotowia, straż pożarną... Nie wiem, jakim cudem, ale ja nie miałam żadnych poważniejszych obrażeń. Niestety, Krzysztof nie miał takiego szczęścia i po 40 dniach od wypadku zmarł...

Czy podtrzymujesz przyjaźnie zawarte przez Krzysztofa w Polsce z muzykami z zespołów, w których grał i śpiewał?
Oczywiście, od wielu lat! Myślę też nad utworzeniem muzeum Krzysztofa Klenczona. Do tej pory powstała tylko izba pamięci w Szczytnie. Wiem, że w twoich marzeniach i planach było utworzenie Muzeum Rocka w Gdyni. Życzę zrealizowania tych planów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki