MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Książka: Opowieść o drodze ekstremalnego pioniera

Tomasz Chudzyński
Tomasz Chudzyński
Peter "Peru" Chrzanowski (w środku) i jego kompani
Peter "Peru" Chrzanowski (w środku) i jego kompani arch. Petera "Peru" Chrzanowskiego
Nie do społeczeństwa należy wyznaczanie miłośnikom sportów ekstremalnych granic - mówi Peter „Peru” Chrzanowski, narciarz, paralotniarz, podróżnik i filmowiec.

Jeśli któregoś dnia przyjdzie mi odejść z tego świata, to na własnych warunkach, a nie umierając z nudów w jakimś domu spokojnej starości - chyba trudno o bardziej wymowną deklarację miłośnika adrenaliny. Hardo, zdecydowanie, dla niektórych pewnie obrazoburczo. Słowa te Peter „Peru” Chrzanowski wypowiada w swojej biografii „Szusss. Czyli jak przeżyłem samego siebie”. Brzmią trochę jak… epilog. Na pewno jednak nieostateczny, bo Peter (albo Piotr po prostu) zapowiada kolejne wyprawy i wyczyny.

Do Kanady pachnącej nartami

„Peru” zjeżdżał na nartach z górskich, trudnych szczytów i niedostępnych lodowców. Przemierzał bezdroża niemal wszystkich kontynentów, świat obleciał maszyną pamiętającą czasy II wojny światowej. I wymyślił aerothlon, sport ekstremalny będący połączeniem paralotniarstwa (w którym zakochał się miłością równie silną jak do nart), ekstremalnej jazdy rowerem i wyczerpującego biegu. „Peru” Chrzanowski ma też duszę artysty - lubi i potrafi opowiadać za pomocą filmowej taśmy o niebezpiecznych pasjach (swojej i innych, podobnych mu maniaków sportów ekstremalnych). I pięknej naturze jeszcze bardziej.

Ta historia zaczyna się w Krakowie albo lepiej - parę lat po narodzinach Piotra Chrzanowskiego, we wczesnych latach 60., w polskich górach, gdy po raz pierwszy wpiął narty. - Przyjaciele podeszli do sprawy bardzo odpowiedzialnie [do nauki nart małego Piotra - red.]. Dla pewności zagrodzili drogę własnymi nartami (…). Nie zdawali sobie jednak sprawy, z jakim dzikusem mają do czynienia. Po prostu ruszyłem w dół stoku, nie bacząc, że przejeżdżam po ich nartach - wspomina Chrzanowski.

Wówczas był jeszcze Piotrem. Z PRL wyjechał (a właściwie wymknął się dzięki fortelowi) wraz z rodzicami, jeszcze za dziecka. Rodzina osiedliła się w Kanadzie. W komunistycznej Polsce byli skreśleni.

Jazda w puchu

Za oceanem potrzebował czasu na aklimatyzację. Ale w końcu trafił też na swoich - niezależnych duchem miłośników nart (tzw. ski bumów), przygód i nieskrępowanej wolności. Było to w Whistler, po zachodniej stronie Kanady, między Vancouver a lodowcem Pemberton.

- Wolność, fantazja… Zawsze fajnie było podebrać jakieś dziewczyny z miasta na weekend. Bały się wyjść w góry, bo niedźwiedzie… To był jeszcze taki Dziki Zachód. (W Whistler) Działało tylko kilka wyciągów. Byli Indianie, ski bumy, sporo młodzieży, wiele osób uciekało ze wschodniej Kanady na zachód, żeby przeżyć zimę i spędzić sto dni na nartach. (…) wszyscy się znali i przyjaźnili. Mieszkaliśmy gdzie się tylko dało, byle najtaniej. (…) było około 30 takich nielegalnych kabinek. Później wszystko się skomercjalizowało i rząd zaczął je burzyć. Zanim do tego doszło, przeżyliśmy tam wspaniały kawałek życia - mówił „Peru” w jednym z wywiadów.

Zanim zaznał wolności w Whistler, wprawiał się w narciarstwie w Fredericton, w którym mieszkał - na górce małej, ale za to z bardzo stromym stokiem. Próbował sił w slalomie i freestylu. Za wybitnego zawodnika się nie uważał. - Od najmłodszych lat ciągnęło mnie do stoków nietkniętych przez człowieka. Zacząłem uciekać z ubitych tras do lasu, by tam szukać dziewiczego puchu. Robiłem tak już jako ośmiolatek w tatrzańskiej Bukowinie. Wjeżdżałem w las na górze stoku i wynurzałem się z niego dopiero na dole - pisze Peter Chrzanowski.

Wyczyny i ciemna strona

Lata 60. i 70. XX w. to był czas narodzin ekstremalnego narciarstwa. Petera Chrzanowskiego fascynowały wyczyny Japończyka Miury, który zjechał z Mount Everestu (nie z samego szczytu), Francuzów Patricka Vallencanta i Jean-Marca Boivina oraz Szwajcara Sylvaina Saudana. Ludzie ci zjeżdżali ze stoków o nachyleniu przekraczającym 45 st., uznawanych do tamtych lat za niemożliwe do pokonania przez narciarzy. „Peru” był z tej samej gliny - poczuł fascynację, gdy czytał o kolejnych niedostępnych górskich ścianach pokonanych przez narciarzy. - Imponowały mi takie wyczyny i coraz bardziej o nich marzyłem, bo zdecydowanie lepiej odnajdywałem się w świecie samotnych pionierów niż wśród zawodników podległych trenerowi - wspomina. „Peru” ruszył śladem „ojców ekstremalnego narciarstwa”. Za jego najważniejszy wyczyn środowisko uznaje pierwszy zjazd z Mount Robson w Górach Skalistych, góry ponad 3-tysięcznej, ale uznawanej za trudną. Tych pierwszych zjazdów uzbierało mu się więcej i w każdym z nich balansował na granicy życia i śmierci (wykaz osiągnięć w książce „Szusss. Czyli jak przeżyłem samego siebie” zawiera 18 pozycji). - Ekstremalne narciarstwo to (…) najwyższa i najbardziej prestiżowa forma górskiej aktywności. Przyciągało mnie głównie dlatego, że za swoje działania odpowiadałem wyłącznie ja sam. Oczywiście, nieobce było mi uczucie strachu, choć udawało mi się nad nim zapanować, a nawet wykorzystać do doskonalenia własnego stylu. Po prostu w warunkach ekstremalnego zagrożenia człowiek pod wpływem adrenaliny zaczyna funkcjonować z dużo większą uwagą i sprawnością - zaznacza Peter Chrzanowski.

Dziś na nartach z ośmiotysięczników zjeżdża Andrzej Bargiel. Ma na swoim koncie m.in. K2 i Broad Peak. O Jędrku „Peru” Chrzanowski również pisze w swojej opowieści. Tuż obok wykazu osiągnięć jest zestawienie… kontuzji, ran, poparzeń i złamań, których w swojej karierze doznał „Peru”. Czytamy o gipsie, śrubach, wyciągach, szpitalach w zapadłych dziurach, noszach… A najważniejsze wydają się być dwa upadki, od których „Peru” zaczął drogę ekstremalnego narciarza - ze ściany południowo-zachodniej peruwiańskiej Ranrapalki - (upadł z 900 metrów!) oraz z podejścia na Mount Temple w Kanadzie (lot tylko 500 m). Chrzanowski nazywa ten wykaz „ciemną stroną”. I pozwala sobie na refleksję na temat kosztów uzależnienia od adrenalinowych wyczynów. A te wracają wraz… z pogrzebami kompanów, przyjaciół. - Dlaczego to ja przeżyłem? - pyta sam siebie.

Przepis na dzikusa

Skąd się bierze taka pasja? Jak „powstaje” sportowiec ekstremalny? Jeszcze w Polsce „Peru” Chrzanowski pochłaniał książki Verne’a, Twaina, powieści przygodowe, podróżnicze reportaże oraz wojenne opowieści swojego dziadka. Podróżował z rodzicami, kiedy był dzieckiem, a potem nastolatkiem - to były wyprawy od Gubałówki, przez coraz trudniejsze szlaki wokół Zakopanego, aż po Amerykę Południową i Północną. To rodzice byli źródłem postawy „wagabundy”, którą „Peru” kultywuje przez całe swoje życie. To oni zabierali go na narciarskie wprawki. - Moi rodzice byli wielbicielami sportów ekstremalnych, chociaż w czasach ich młodości takie pojęcie jeszcze nie funkcjonowało. Uprawiali jednak wszystkie znane wówczas sporty dla osób żądnych wrażeń: od kajaków górskich po skituring i wspinaczkę. Na wiele z tych wypraw zabierali i mnie, mimo że nie byłem dzieckiem najłatwiejszym w wychowaniu - wspomina Peter Chrzanowski. I podkreśla, że już w dzieciństwie miał zadatki na skrajnego indywidualistę, w którego oczywiście w pełni się zamienił.

„Peru”, rocznik 1957, zabierze każdego śmiałka w swoją niezwykłą podróż. „Szusss. Czyli jak przeżyłem samego siebie” (wydawnictwo Annapurna, które wydało jego biografię, ma w swojej kolekcji bogatą „menażerię” wszelkiej maści uzależnionych od adrenaliny górskich szaleńców) to ostra jazda po niemal pionowym, pełnym ostrych skał, przepaści, zaśnieżonym stoku, z prędkością wyciskającą z oczu kryształki lodu zamiast łez.

od 7 lat
Wideo

Nowi ministrowie w rządzie Donalda Tuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki