W tym przypadku była to obezwładniająca fala słodkich dźwięków, w których przez blisko dwie godziny - z półgodzinną przerwą - pławili się wszyscy zebrani w hali położonej na granicy Gdańska i Sopotu. Podczas powodzi, co zupełnie zrozumiałe, ludzie nie myślą rozumem, raczej kierują się sercem. Z serca więc płynęły okrzyki zachwytu, serca sterowały oklaskami i owacjami. Przy tuzinkowej, za to granej z dużym rozmachem, operującej potężnym brzmieniem i rozbuchanymi emocjami, muzyce.
Il Divo to międzynarodowy kwartet wokalny. Carlos Marin, baryton z Hiszpanii oraz trzech tenorów - Amerykanin David Miller, Niemiec Urs Toni Buehler i Francuz Sebastien Izambard - już od kilkunastu lat robią furorę na światowych listach przebojów i w salach koncertowych, muzyką całkowicie popową w treści, powierzchownie ucharakteryzowaną na coś więcej niż pop. To "coś więcej" w ich przypadku to muzyka klasyczna, a zwłaszcza ta w wydaniu operowym. Patent, który zresztą w Trójmieście zaowocował prawie pełną halą, czyli wielotysięczną publicznością, polega na wybieraniu wielkich, najlepiej miłosnych i sentymentalnych przebojów, doskonale już znanych, i ubieranie ich w quasi-operową szatę. Jest więc tak, że słuchamy sprawdzonych (czytaj "skutecznych") hitów i jeszcze jako bonus dostajemy uszlachetnienie przebojowej materii. Czujemy się prawie jak w operze, bez chodzenia do opery. Sprytne, bezpieczne, dochodowe.
Kwartetowi śpiewaków o wiele bliżej do boysbandów niż opery. Oczywiście Il Divo powstało na fali sukcesów Trzech Tenorów, czyli wielkich gwiazdorów scen operowych, Włocha Luciano Pavarottiego i dwóch Hiszpanów - Placido Domingo i Jose Carrerasa, którzy w latach 90. postanowili zdyskontować swoją sławę na popowym podwórku i osiągnęli sukces, o jakim chyba nawet nie śnili. Il Divo to sympatyczni chłopcy, bez istotnych osiągnięć operowych, niedroga imitacja, za to o niebo lepiej wyglądająca od trzech podtatusiałych mistrzów. I to ich jedyna przewaga.
Trójmiejski koncert byłby trudny do zniesienia, gdyby nie dołączenie do pakietu Katherine Jenkins. Walijska wokalistka ma w sobie więcej temperamentu i talentu niż jej czterech kolegów razem wziętych. Jej popisowy, pełen wokalnych ornamentów, mezzosopran o wiele lepiej się czuje w dramatycznym, miłosnym repertuarze niż przeciętne głosy Il Divo.
Poza tym, zanim pojawiły się diwy muzyki pop, takie jak Celine Dion czy Toni Braxton, były wielkie diwy opery, na czele z legendarną Marią Callas. Jenkins zgrabnie łączy te dwie tradycje, a kilka piosenek zaśpiewała na estradzie Ergo Areny po prostu znakomicie.
Po sukcesie piątkowego koncertu można się spodziewać kolejnych. Nie należy tylko liczyć na najazd fanów tego typu produkcji na prawdziwe teatry operowe, czy na sklepowe półki z klasycznymi nagraniami oper. To dwa osobne światy, tylko z pozoru sobie bliskie. Jak galerie sztuki i galerie handlowe.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?