MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kolorowa Oxford Street

Redakcja
Oxford Street
Oxford Street Archiwum prywatne
- Boże Narodzenie w Londynie jest koszmarne. Dla Anglików najważniejsze są prezenty i indyk. Dlatego pierwsze święta przepłakałam - opowiada Barbarze Szczepule dziewczyna, która od siedmiu lat mieszka w Londynie i marzy o powrocie

Dla Anglików najważniejsze są prezenty i indyk. Miesiącami gromadzą podarunki. O pasterce, opłatku, kolędach nie ma mowy. Dlatego Polacy, którzy nie wyjeżdżają do rodzin w kraju, gromadzą się razem, by pośpiewać "Lulajże Jezuniu" i zjeść karpia, którego Brytyjczycy nie lubią, bo - podobno - śmierdzi mułem.

Mamie i babci mało opowiadałam o życiu w Londynie, na pewno by się zdenerwowały, w ogóle nie są za bardzo zadowolone, że pojechałam do Anglii, jakże to tak: dziecko samo, z dala od rodziny coś złego - odpukać - przydarzyć się może, tu, w kraju, wszystko znane, swojskie, nawet jak ludzie źli, to w każdym razie wiadomo, czego można się po nich spodziewać, gdzie interweniować, co poradzić, księdza zapytać, sąsiadów i krewnych poprosić, babcia swoje lata już ma, niejedno przeżyła - i wojnę i PRL, ale w Anglii nigdy nie była, nic o niej nie wie, więc się boi o mnie i modli się razem z mamą w mojej intencji.

Być może to ich modlitwy sprawiły, że Matka Boska nade mną czuwa, kiedy ten obleśny Libańczyk Osama, brat właściciela knajpy, rano, gdy byliśmy sami i przygotowywaliśmy posiłki, wszedł do kuchni prawie nagi i rzucił się na mnie, zaczął mnie przyduszać, łapy pod spódnicę pakować i dyszał jak lokomotywa z bajki Tuwima, próbował przewrócić mnie na stół, na którym szatkowałam jarzyny, fuck now, ślini się, fuck now, a ja szarpałam się, kopałam i gryzłam, może rzeczywiście te modlitwy mamy i babci, a babci w szczególności, bo to święta kobieta jest i taka dobra jak Matka Teresa, każdemu nieba by przychyliła, więc pewnie te modlitwy sprawiły, że miałam tyle siły i przytomności umysłu, złapałam nóż i krzyczę: zostaw mnie! Wtedy się opamiętał, wściekły odskoczył, i w tym momencie wszedł kelner Samir, o trzynastej pracę rozpoczynał, co tu się dzieje, patrzy na nas, ja potargana, Libańczyk czerwony i sapiący, nic się nie dzieje, Osama się zapomniał, ale już jest OK...

Samir był sympatyczny, miał dziewczynę Polkę, która przeszła dla niego na islam i chustę nosiła, lubił Polaków. Co mam robić, pytam go, bo dwieście funtów depozytu mam u właściciela, a to jego brat przecież, jak mi nie odda, to szlag mnie trafi, udawaj, że nic się stało, a ja będę cię pilnował...
Ale oddali mi depozyt, na pożegnanie Osama wyciągnął rękę;
- Friends?
- Never! - nie mogłam się przemóc.
Mówiłam o tej dziewczynie Samira, która w chuście chodzi - to nie jest wyjątek. Wiele Polek pracuje w orientalnych barach, tam poznają Hindusów, Arabów, Murzynów i wiążą się z nimi na dłużej. Moja koleżanka Agata już trzy lata jest z czarnoskórym Clintem z RPA. I dobrze im, szczególnie że Clint ma własną firmę, która nieźle prosperuje. Ale ma problem: jak o tym powiedzieć rodzicom, żeby szoku nie przeżyli, że z Murzynem się związała, więc nic nie mówi, bo jeśli nie wiedzą, to nie martwią się, a w Polsce związek z czarnym nie jest, jak na razie, rzeczą zwyczajną.

A ja przez ten wyjazd do Londynu z chłopakiem zerwałam, ciągle pisał, żebym wracała, a sam z Polski nie chciał wyjeżdżać. Dzwonię kiedyś do niego, a telefon odbiera dziewczyna, no to koniec, myślę, już kogoś ma. Płakałam w poduszkę, może to błąd, że w tym Londynie siedzę, czy miłość nie jest ważniejsza, przecież go kocham, to mój pierwszy chłopak... Ale od tego momentu już wiedziałam, że nie wrócę, bo po co mam wracać, skoro facet mnie rzucił. I do czego mam wracać, do jednego pokoju z mamą, do pracy w multipleksie?
Wkręcałam się powoli w ten kraj...

Więc, jak mówię, rozstałam się nie tylko ze swoim chłopakiem, ale i z Libańczykiem, z jego falafelami oraz humusami i zaczęłam rozglądać się za innym zajęciem. Gdy są znajomi, zawsze coś się znajdzie, koleżanek i kolegów w Londynie mam całe mnóstwo. Skąd? Z naszego osiedla. Gdy się mieszka w blokowisku w dużym mieście, to się zna wiele osób ze szkoły, z klatki schodowej, z sąsiedniej klatki, z klatki, w której mieszka Asia, z klatki, w której mieszka ciocia Magda, z podwórka, z kościoła, z chóru, z kółka tanecznego i plastycznego, z boiska. Ze spacerów z psem.

Wystarczyło, że jedna dziewczyna z osiedla pojechała do Anglii, to zaraz ściągnęła następną, a ta następną i następną i jej siostrę, i brata kuzynki, i kuzyna wujka, i chrzestną szwagra, i syna mamy koleżanki z pracy, i jego narzeczoną, i narzeczonej brata, tak cały łańcuszek - jak to ja się śmieję, świętego Antoniego - się zrobił. Robert po technikum hotelarskim, Maciek po zawodówce, Heniek po budowlance, Mariola po gastronomicznej, Aneta po fryzjerskiej, Mirella - laborantka medyczna, Hania po politologii, Andrzej po chemii, i tak dalej, i tak dalej, i wszyscy teraz w Londynie siedzą, nie, nie siedzą, zasuwają od rana do wieczora i składają funt do funta, kryzys kryzysem, ale i tak tu żyć łatwiej, a przelicznik funta dalej jest całkiem niezły.

Gorzej ma mój ojciec, który od lat w Islandii siedzi i ryby czyści, mama zamartwia się i boi, czy ktoś go nie pociesza w tej cholernej Islandii, bo rzadko przyjeżdża, niedawno telewizor ogromny mamie i babci na otarcie łez kupił, babcia od rana do wieczora ogląda sobie Telewizję Trwam i jest zachwycona, ale mama po cichu liczy, że ten kryzys wypchnie tatę z Islandii, że wróci na łono rodziny i znowu będzie jak dawniej, ale czy po tylu latach rozłąki może być jak dawniej?

Ona pewnie wolałaby nie mieć tego telewizora, ale żeby był tu z nią, bo tak naprawdę nie wiadomo, czy ciągle jest jego żoną, taka słomiana wdowa, jak to się mówi, wydaje mi się, że boi się go nawet zapytać, żeby najgorszego nie usłyszeć, więc czeka i modli się. Nie jej jednej życie się pokomplikowało przez te wyjazdy, ale co poradzić?
W Londynie żyje się szybko. Praca, pieniądze, praca, pieniądze, nikt nie wtrąca się do twojego życia, nikt na ciebie nie zwraca uwagi, nawet jeśli w zimie będziesz boso po Oxford Street chodzić, ludzie biali, czarni, żółci, nikogo nic nie dziwi, każdy zajęty sobą, pędzi i pędzi, a dokąd pędzi i gna coraz prędzej, to już inna sprawa, bo skoro tak goni, to nie ma czasu, by się nad tym zastanawiać.
Ja wiem, po co tu przyjechałam, zamierzam skończyć studia, jako pierwsza w rodzinie, bo nie chcę żyć jak mama, tata i babcia. Więc tu już kurs angielskiego skończyłam, a teraz studiuję.

Żeby studiować muszę zarabiać, wiec najpierw w barze u Libańczyka talerze zmywałam, ręce sobie całkiem zniszczyłam, ale potem znalazłam świetną rodzinę i pracowałam jako au pair. Caudia to piękna i bardzo bogata kobieta, bo jej mąż, notabene Hindus, jest finansistą. Duży dom w dobrej dzielnicy, ale daleko od centrum niestety, przychodzę tam tylko na dwie, trzy godziny w miarę potrzeb, gdy Claudia z mężem gdzieś wychodzą. Uczę się dobrych manier, używania słów takich, jak: "proszę" i "dziękuję", bo oni jednego zdania bez "please" czy "thanks" nie wypowiadają.

Ale tak naprawdę angielskiego nauczyła mnie osiemdziesięcioletnia Ann, u której mieszkałam za opiekę. Emerytowana nauczycielka, której syn stale podróżował po świecie i ktoś musiał się nią zająć. Nie była zbyt miła, ale języka mnie nauczyła. Mówię o niej w czasie przeszłym, bo niestety już nie żyje.

U Claudii pilnuję dzieci wieczorami w piątki. W czwartki sprzątam dom Włoszki Giny i jej męża Szkota. W środy - dom Fionny, Angielki. Fionna jest dziennikarką, pracuje na ogół w domu przy komputerze. Jej dwiema córeczkami zajmuje się niania. Takie domy, jak Fionny, widziałam wcześniej tylko w filmach. Salon jak boisko piłkarskie, podłoga marmurowa, wazy tak cenne, że ciągle boję się do nich zbliżyć, choć pracuję tu już dwa lata. Wyjście z jadalni do ogrodu przez oranżerię. Sypialnia cała biała, łącznie z podłogą, meblami, dywanami. W łazience znowu marmury. Ich polerowanie należy do moich obowiązków. Używam wyłącznie środków ekologicznych. Poza tym prasuję pościel i bieliznę.

Sprzątam jeszcze u ex-hippiski Sally, zamożnej osoby, która na co dzień zajmuje się Etiopią. Jest naukowcem. Jej mąż słucha bez przerwy zespołów heavymetalowych, co jest trochę męczące. Ale w domu są bardzo sympatyczne koty, choć ich sierść na wszystkich meblach trochę mnie drażni.

Myśli pani, że to koniec mojej pracy? Nie powiedziałam o sprawie najważniejszej. Na co dzień pracuję zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. W Polsce skończyłam pomaturalną szkołę protetyki stomatologicznej, więc w Londynie zatrudniłam się jako asystentka w klinice dentystycznej. Pracę otrzymałam dzięki koleżance z kursu angielskiego, Irance.
Dentystami są: Japończyk, który studiował w Belgii, Nigeryjczyk, który studiował w Manchesterze, Turek, który skończył studia w Szwecji i ma żonę Peruwiankę oraz doktor Gouri, Hinduska śliczna jak obrazek. Asystentki to wspomniana już Iranka, Susan, dwie Murzynki Agnes z Kenii i Ru z RPA, ja i rodowita Angielka, niesympatyczna zresztą.

Marzę o tym, by zostać stomatologiem. I to marzenie mam szansę zrealizować tylko tu. Odłożyłam już na ten cel trochę pieniędzy i zaczęłam studia. Trochę późno, bo mam dwadzieścia osiem lat, ale lepiej późno niż wcale.

A życie osobiste? Poznałam chłopaka, nazwijmy go Jarkiem. To jest miłość, już nasze pierwsze spotkanie było bardzo romantyczne, bo kawiarnia, w której poznaliśmy się, nazywa się Casablanca. Kojarzy pani ten stary film z Bogartem i Ingrid Bergman? Widziałam go w telewizji. Wielka miłość, ale nieszczęśliwa. Mam nadzieję, że nasz związek zakończy się happy endem. Jestem nawet o tym przekonana. Jarek pracuje to tu, to tam, przeważnie na budowie. Nie jest mu lekko.

Przez jakiś czas był barmanem w nocnym klubie. Wracał o szóstej rano, kiedy ja wychodziłam do pracy. Wszystko OK? No to bye, bye, baby. Takie były nasze rozmowy. Jego szefem był Nigeryjczyk, ale też kręcili się tam Ruscy, Ukraińcy, Albańczycy, jakieś szemrane towarzystwo, lewe paszporty i kto wie co jeszcze, lepiej nie wnikać. Musiał odejść, bo Nigeryjczyk nie dość, że darł się: ty głupi Polaku, to jeszcze przestał mu płacić.

Jarek chce wracać do Polski, bo jego matka marudzi i ciągle go prosi, by przyjechał i przejął rodzinną firmę. Jemu zresztą nie do końca się Anglia podoba. A mnie? Siedem lat już tu żyję. Gdy sobie przypomnę tę początkową mordęgę, wspólne mieszkanie w kilka osób w pokoju, podżeranie sobie z lodówki, te kłótnie... Teraz jest już z górki, gdy skończę studia, to pewnie wrócę i otworzę gabinet dentystyczny w dobrym punkcie Gdańska. Albo na naszym osiedlu. I zatrudnię asystentkę oraz dziewczynę do sprzątania. Babcia i mama będą ze mnie dumne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki