Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kalendarium muzyki rozrywkowej: Ekscesy "ojca chrzestnego soul'u" Jamesa Browna

Dariusz Szreter
Dokładnie cztery lata temu, 5 sierpnia 2007 roku, Buddy Dallas, były doradca Jamesa Browna, ujawnił, że w ciągu ośmiu miesięcy, jakie upłynęły od śmierci wokalisty, blisko tuzin osób poddało się badaniom DNA, które miały potwierdzić, że są jego dziećmi. Przeczytajcie o pozascenicznych aktywnościach i ekscesach "Ojca Chrzestnego Muzyki Soul".

James Brown został przyjęty do szpitala Emory Crawford Long Memorial w Atlancie w Wigilię Bożego Narodzenia 2006 roku. Udał się tam za radą swojego dentysty, zaniepokojonego ogólnym stanem zdrowia pacjenta, któremu poprzedniego dnia miał wstawić dwa implanty zębowe. 73-letni Brown, nazywający sam siebie "Najciężej Pracującym Człowiekiem w Show-Biznesie" nie planował długiego pobytu w szpitalu. Miał przecież zakontraktowane dwa koncerty sylwestrowe i występ w noworocznym programie telewizyjnym. I rzeczywiście - hospitalizacja nie trwała długo. Niespełna dwie godziny po północy, 25 grudnia, Brown wyszeptał do obecnego przy łóżku przyjaciela Paula Sargenta: Odchodzę dziś w nocy. I zasnął na zawsze. Oficjalna przyczyna zgonu: ustanie pracy serca na skutek komplikacji związanych z zapaleniem płuc.

Nasz cykl: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Uroczystości pożegnalne wokalisty, którego wielu krytyków uznawało za najważniejszego amerykańskiego czarnoskórego artystę, trwały kilka dni. Trumnę z polerowanego brązu obwożono w kilku miastach z iście królewską pompą. Między innymi w Nowym Jorku powieziono ją w przeszklonej karecie do teatru Apollo, gdzie 24 października 1962 roku zarejestrowano koncert, do dziś uznawany za jedną z najlepszych płyt "live" w dziejach muzyki rozrywkowej.

Peleryna i "Gorące majtki"

Urodzony w 1933 r. Brown w młodości próbował swoich sił jako bokser, ale lepiej od bicia szło mu śpiewanie. W 1954 r. został członkiem zespołu The Gospel Starlighters, prowadzonego przez jego kumpla, niejakiego Bobby'ego Byrda. Rok później grupa nazywała się już James Brown and The Famous Flames i nietrudno się domyślić, kto był jej szefem. Ich debiutancki singel "Please, Please, Please" z 1956 roku do końca kariery pozostał żelaznym numerem koncertowym "Pana Dynamita" (to kolejny z estradowych przydomków Browna, jak większość pozostałych wymyślony przez niego samego). Wykonaniu tej piosenki z reguły towarzyszył sceniczny rytuał, podczas którego wyczerpany ekstatycznym śpiewem wokalista padał na kolana, trzymając w rękach statyw mikrofonu. W tym momencie podbiegał do niego mistrz ceremonii, narzucał mu na ramiona pelerynę, pomagał wstać i wyprowadzał wspierającego się na nim Browna za kulisy. Zespół nie przestawał jednak grać, a towarzyszący mu chórek śpiewał "prosimy nie odchodź". Po kilku krokach Brown zrzucał pelerynę na ziemię i dziarskim krokiem wracał do mikrofonu, by zaśpiewać na bis.
Brown zawsze dbał nie tylko o dramaturgię koncertów, ale też idealne zgranie swoich muzyków. Za każdą wpadkę potrącał im honoraria.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Początkowo on i jego grupa byli w większym stopniu atrakcją koncertową, dopiero od nagranego w 1965 r. "Papa's Got A Brand New Bag" zaczął się tryumfalny przemarsz Browna przez listy przebojów. Do końca lat 70. pod względem liczby hitów wprowadzonych na amerykański "top 40" ustępował tylko Elvisowi, Beatlesom i Steviemu Wonderowi.

Nasz cykl: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Brown "kupował" publiczność nie tylko muzyczną perfekcją, ale przede wszystkim niemal religijną żarliwością wykonania. Natomiast treść jego piosenek miała zgoła świecki charakter, a przedstawiany tam obraz miłości, powiedzmy, dość nieskomplikowany. Przytoczmy kilka tytułów: "I Got You (I Feel Good)", "Sex Machine", "Body Heat" (Żar ciała), "Hot Pants" ("Gorące majtki"). Za wyjątek może uchodzić "It's A Man's, Man's, Man's World", gdzie wylicza wszystkie największe wynalazki, których autorami byli mężczyźni, ale konkluduje, że ten ich świat byłby niczym bez kobiet.

Nie taki znowu superzły

W życiu osobistym James Brown też bez kobiet obyć się nie potrafił, choć nie zawsze jego stosunek do nich bywał szarmancki. Podczas trwającego 12 lat swojego trzeciego małżeństwa z Adrienne Lois Rodriguez czterokrotnie był aresztowany za przemoc domową. Również jego ostatnia partnerka Tomi Rae Hynie oskarżyła go o pobicie, a Brown dobrowolnie poddał się karze i zapłacił nieco ponad tysiąc dolarów grzywny. W 2005 roku pojawiło się też oskarżenie o gwałt ze strony jednej z byłych pracownic jego biura prasowego. Choć dowody wskazywały, że poszkodowana mówi prawdę, ze względów proceduralnych sprawa została oddalona.

To nie jedyne przypadki popadania przez "Soulowego Brata Nr 1" w konflikt z prawem. Jeszcze jako nastolatek trafił na trzy lata za kratki za kradzież. Jednak jego najsłynniejsza wpadka miała miejsce w 1988 roku, kiedy to został aresztowany po brawurowym pościgu policyjnym. Według niektórych źródeł artysta próbował rozjechać zatrzymujących go do kontroli policjantów. Oficjalnie akt oskarżenia obejmował napaść na funkcjonariuszy, posiadanie nielegalnej broni, narkotyków oraz szereg przestępstw w ruchu drogowym. Brown został skazany na pięć lat więzienia, z czego odsiedział trzy. Było nie było sam o sobie śpiewała: "I'm superbad" (jestem superzły).

Żeby jednak nie odmalować jego charakteru w nadmiernie czarnych barwach dodajmy, że w czasie swojej ponad 50-letniej kariery artysta angażował się też w różnorodną działalność społeczną, m.in. prowadząc szeroko zakrojoną akcję namawiania afroamerykańskich dzieci do nieporzucania szkoły. Szczególne znaczenie miało jego wystąpienie po zabójstwie wybitnego działacza na rzecz praw czarnych, Martina Luthera Kinga w 1968 r. Brown zaapelował wówczas do czarnej społeczności o spokój i niewszczynanie zamieszek. Zgodził się też wystąpić w telewizji na żywo z koncertem, co miało powstrzymać jego fanów przed wyjściem na ulice.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Wątpliwa pani Brown

W odczytanym 11 stycznia 2007 roku testamencie Brown wymienia szóstkę swoich dorosłych dzieci (plon trzech małżeństw i kilku związków nieformalnych) jako spadkobierców. Problem w tym, że testament sporządzono w sierpniu 2000 r., na dziesięć miesięcy przed narodzinami kolejnego potomka - Jamesa Josepha Browna II. W dodatku matka Jamesa II, była chórzystka z zespołu Browna, Tomi Rae Hynie, utrzymywała, że jest legalną żoną zmarłego gwiazdora. Faktycznie Brown poślubił ją w 2002 r., jednak panna młoda zapomniała wspomnieć zarówno swojemu wybrankowi, jak i udzielającemu ślubu wielebnemu Larry'emu Fryerowi, że ma już jednego męża, niejakiego Javed Ahmeda, obywatela Bangladeszu. Kiedy sprawa wyszła na jaw Hynie tłumaczyła, że był to fikcyjny układ, w którym chodziło tylko o uzyskanie dla Ahmeda karty pobytu w USA. Wprawdzie szybko udało się załatwić anulowanie tamtego małżeństwa, ale nie zmieniło to faktu, że ślub Hynie z Brownem w świetle regulacji stanu Południowa Karolina nie miał mocy prawnej. W dodatku Pan Dynamit poczuł się wystrychnięty na dudka i stracił nie tylko serce dla swojej wybranki, ale i zaufanie do niej. Do tego stopnia, że zastrzegł u swoich prawników, by po jego śmierci przeprowadzili test potwierdzający jego ojcostwo w stosunku do Jamesa II, w przypadku jakichkolwiek roszczeń majątkowych ze strony jego matki.

Nasz cykl: Kalendarium muzyki rozrywkowej

Faktycznie do takich badań doszło w połowie roku 2007 i potwierdziły one to, co zresztą widać gołym okiem na fotografiach przedstawiających małego Jamesa II, że jest nieodrodnym synem swojego ojca. Przy okazji też chęć do partycypacji w spadku złożyło kilkanaście innych osób podających się za nieślubne dzieci "Ojca Chrzestnego Soulu". Badania DNA wykazały, że matki trojga z nich nie kłamały.

Ostatecznie po dwuletniej batalii sądowo-prawnej lwia część majątku Browna (niemal 50 proc.), zgodnie z jego ostatnią wolą, przeznaczona została na cele dobroczynne, a pozostała część rozdzielona została po połowie między Hynie i Jamesa II oraz pozostałe dzieci. Skłóconym spadkobiercom pozostało tylko dogadać się co do ostatecznego miejsca spoczynku gwiazdy, bo póki co, na skutek rodzinnych sporów, jego trumnę umieszczono w tymczasowym grobowcu.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki