Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzego Skolimowskiego festiwalowe przypadki

Henryk Tronowicz
Henryk Tronowicz
fot. Krzysztof Kapica
Wiosną Jerzy Skolimowski odebrał w Cannes Nagrodę Jury za film „IO”. Obraz ten został właśnie polskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy pełnometrażowy film międzynarodowy, o czym poinformowała we wtorek Komisja Oscarowa pod przewodnictwem Ewy Puszczyńskiej.

Przed Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni (12-17 września) w branżowych kręgach twórczych tym razem nie wyczuwa się klimatu intelektualnego wzmożenia. Nie słychać narzekań ani protestów, że na przykład do konkursu głównego zakwalifikowano jakieś dzieło, które do Złotych Lwów pretendować nie powinno.

A jednak decyzje komisji selekcyjnej mogą pewne wątpliwości nasuwać. W pierwszym rzucie bowiem do konkursu - zgodnie z regulaminem festiwalu - zakwalifikowano 16 filmów. Chwilę potem regulamin schowano pod sukno (czyje to sukno?) i listę pretendentów do Grand Prix zwiększono o cztery dzieła kolejne.

Ktoś złośliwy mnie pyta: a co będzie, jeśli Grand Prix otrzyma jedno z tych czterech dzieł nieuwzględnionych wtedy, kiedy regulamin był na stole? Jakie by z tego wynikały wnioski?

Szufladka z przeszłości

Może nie spekulujmy. Fura podobnych supozycji i przekrętów przypomina mi się z dziejów poprzednich 46. festiwali. Są znane mniej lub bardziej, ale były i takie, których chyba nikt w mediach nie odnotował. Chciałbym tutaj odgrzebać jedno z takich zapomnianych zdarzeń.

Szufladka, którą dziś otwieram w pamięci, łączy się z biografią i zawodowymi doświadczeniami Jerzego Skolimowskiego, który za parę dni w Gdyni będzie najstarszym wśród twórców prezentujących filmy w głównym tegorocznym konkursie.

Nawet laur zdobyty przez reżysera w maju na festiwalu w Cannes to dla niego nie pierwszyzna. Czterdzieści lat temu reżyser dostał tam nagrodę Technical Grand Prize za zrealizowany w Anglii filmowy horror „Wrzask”(na podstawie noweli Roberta Gravesa), a w roku 1983 z okazji „Fuchy” został uhonorowany za własny scenariusz do tego filmu, w którym błyskawicznie zareagował na trwający wówczas w Polsce stan wojenny i był to pierwszy ekranowy zapis informujący o wojskowym zamachu stanu nad Wisłą.

A teraz, w maju po obejrzeniu „IO”, dyrektor włoskiego festiwalu filmowego, który odbywa się na wyspie Ischia (Zatoka Neapolitańska), gdzie ustanowiono nagrodę imienia Luchino Viscontiego - Legenda - zdecydował bez namysłu, kto na tę zaszczytną nagrodę zasługuje.

Ignorowanie kunsztu

Dziesięć lat temu Skolimowski odebrał w Gdyni Złote Lwy za film „Essential Killing”. Ten szalony obraz otrzymał 5 nagród: za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia, montaż i muzykę.

Ale pięć lat temu mistrza w Gdyni nie doceniono. Thriller melodramatyczny zatytułowany „11 minut” - reżyserski majstersztyk Skolimowskiego - został przez jurorów zignorowany. A myślę, że takiej roboty nie powstydziłby się Alfred Hitchcock. Zdawało się, że „11 minut” to murowany faworyt na Grand Prix. Nagrodę główną jednak przyznano innemu filmowi (szefem jury był wtedy scenograf; a nagrodzone dzieło nie zeszło pod kinowe strzechy). Incydent ów przypominam, ponieważ pokazuje dobitnie, że kunszt w kinie polskim przesadnie ceniony nie jest. O finezję artystyczną nasi twórcy zbytnio się nie troszczą.

Telegram od Godarda

Otwierają się w mojej pamięci przegródki kolejne związane ze Skolimowskim: rok 1959 - jest poetą i współpracuje w tworzeniu scenariusza do „Niewinnych czarodziejów” Andrzeja Wajdy. A po wstąpieniu na studia w łódzkiej filmówce nakręca klaustrofobiczną etiudę „Erotyk” (z udziałem Gustawa Holoubka i Elżbiety Czyżewskiej). Pisze też z Romanem Polańskim scenariusz „Noża w wodzie”, a gdy kończy studia reżyserskie, zaskakuje pracą dyplomową, przedstawiając pełnometrażowy film „Rysopis”. Film ten, skomponowany ze swobodą stylistyczną wzorowaną na Nowej Fali, zdobył uznanie tak wysokie, że został wprowadzony na ekrany kin. Po paryskim pokazie „Rysopisu” Jean-Luc Godard przesłał Skolimowskiemu do Polski telegram z gratulacjami.

W roku 1964 Skolimowski odwiedził warszawski klub studencki Hybrydy, przywożąc ze sobą „Walkower”, drugi film fabularny zrealizowany w normalnych warunkach produkcyjnych. Po projekcji pan Jerzy opowiadał nam nie bez poczucia satysfakcji, że klasą swego warsztatu zaimponował Jerzemu Kawalerowiczowi (tu młodszym Czytelnikom warto dopowiedzieć, że Kawalerowicz to był niepodważalny wirtuoz filmowej formy).

O utworach zrealizowanych przez Jerzego Skolimowskiego na emigracji napiszemy przy innej okazji. Napomknę tylko, że przed jego kamerą pojawiały się takie gwiazdy kina światowego jak: Gina Lollobrigida, Claudia Cardinale, Nastassja Kinski, a także David Niven, Jeremy Irons czy Klaus Maria Brandauer.

Wejście od kuchennych schodów

Teraz chciałbym przypomnieć sensacyjny epizod (bodaj przez historyków polskiego kina nigdzie nieodnotowany), który Skolimowski zaaranżował osobiście we wrześniu 1981 roku, w czasie festiwalu w Gdańsku, konkretnie w Domu Technika NOT przy ulicy Rajskiej.

Do konkursu zakwalifikowano wówczas ponad 30 filmów. Wśród nich „Ręce do góry”, dzieło Skolimowskiego, które czternaście lat wcześniej zapuszkowała cenzura. Ale żeby tylko chodziło o cenzurę! Osobą Skolimowskiego zajęła się wówczas aktywnie bezpieka!

W dniu pokazu „Rąk do góry” od rana na festiwalu krążyły poufne pogłoski, że na projekcję ma przyjechać Skolimowski (reżyser mieszkał wtenczas w Londynie). Rój reporterów w oczekiwaniu na jego przyjazd warował przed wejściem do NOT-u.

Program festiwalu tego dnia upływał stereotypowo - projekcje, konferencje prasowe, spotkania z artystami. A kiedy dochodziła godzina 20, widownia w sali NOT-u pękała w szwach. Za chwilę miała się rozpocząć projekcja „Rąk go góry”. Tylko Skolimowskiego nikt nie widział.

Rozpoczęcie seansu z niewiadomych powodów wyraźnie opóźniano. I oto nagle - spoza ekranu, gdzieś od kuchennych schodów - wyłonił się, jako żywo, Jerzy Skolimowski!

Do rzadkości należy tak frenetyczne powitanie, jakie publiczność zgotowała panu Jerzemu. Artysta podziękował publiczności za serdeczne przyjęcie, po czym - prosząc o chwilę uwagi - przystąpił do opowiadania, co sprawiło, a nawet kto konkretnie w roku 1967 przyczynił się do tego, że poczuł się zmuszony do opuszczenia kraju.

Otóż bezpieka zaczęła wzywać reżysera na ulicę Rakowiecką na przesłuchania. Zaczęto go szantażować i straszyć. Jeśli nie wytnie z „Rąk do góry” pewnego krótkiego ujęcia (trwa ono może z 10 sekund), to będzie musiał zapomnieć o zgodzie na reżyserowanie następnych filmów. Skolimowski odmówił grzecznie, ale bardzo stanowczo.

O co poszło? Ano poszło o żarcik w scenie, w której grupka studentów, szykując transparenty na święto 1 Maja, użyła fotomontażu, wyposażając postać Stalina w dubeltową parę oczu. Karykatura ta władze komunistyczne ubodła. Wracajmy jednak na widownię NOT-u. I teraz proszę o wstrzymanie oddechu… Konkludując wystąpienie, Skolimowski podniósł mocno głos i cisnął spod ekranu dramatyczne oskarżenie (cytuję z pamięci): „Kapitanie Sawicki! Czy pan pamięta, jak mnie pan wzywał na przesłuchania na Rakowiecką, pokój 232? Postawił mi pan ultimatum z powodu podwójnych oczu Stalina! Nie zapomnę tego panu nigdy!”.

Po tych twardych słowach widownia na sali NOT-u zamarła. Zapadła cisza, a Skolimowski pokłonił się publiczności, obrócił się na pięcie i zniknął. Zgaszono światła, rozpoczął się pokaz „Rąk do góry”. W lutym 1956 roku - trzy lata po śmierci Stalina - maskę z tyrana zdarł Nikita Chruszczow, wygłaszając na zjeździe komunistycznej partii ZSRR tajny referat, który miał być zapowiedzią zerwania z niechlubną przeszłością. Grobowa cisza, jaka zapanowała po retorycznej szarży Skolimowskiego w Gdańsku 25 lat od tajnego referatu Chruszczowa, optymistycznie nie nastrajała. Zaledwie trzy miesiące później gen. Jaruzelski wprowadził w Polsce stan wojenny.

Karnawał wolności
Tamten gdański festiwal odbywał się w karnawale wolności i terminem zbiegł się z I zjazdem delegatów Solidarności. Oprócz „Rąk do góry”, w festiwalowej rywalizacji uczestniczyło kilka innych filmów, uwolnionych z cenzorskich półek. Po dziesięciu latach od wyprodukowania uwolniono „Metę” Antoniego Krauzego, a po pięciu „Spokój” Krzysztofa Kieślowskiego. Oba filmy ex aequo wyróżniono Nagrodami Specjalnymi Jury. Przy rozdziale nagród pominięto „Przeprowadzkę” Jerzego Gruzy (film „leżakował” w archiwach cenzury przez 9 lat) oraz „Zasieki” Andrzeja Piotrowskiego, reżysera pochodzącego z Gdańska (ukończony w roku 1973). „Ręce do góry” otrzymały pozaregulaminową Nagrodę Dziennikarzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki