Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Jana z Kolna. ROZMOWA z Andrzejem Dudzińskim o książce "Manuskrypt Jana Żeglarza"

rozm. Marek Adamkowicz
Andrzej Dudziński
Andrzej Dudziński archiwum prywatne
Pisarz i scenarzysta Andrzej Dudziński z zamiłowania jest badaczem losów Polaków w Ameryce. W swojej najnowszej książce, "Manuskrypt Jana Żeglarza", starał się odtworzyć historię Jana z Kolna. Niektóre z podjętych przez niego tropów prowadzą na Kaszuby, o czym nam opowiada.

Od lat tropi Pan polskie i pomorskie ślady w Ameryce, czego owocem są między innymi książki o Pułaskim i o osadnikach w Jamestown. Sięgnięcie po historię Jana z Kolna, którą opisał Pan w "Manuskrypcie Jana Żeglarza", wydawało się więc kwestią czasu.
I konsekwencji… Uważam, że wiedza o Polakach, którzy byli pionierami Ameryki, jest w polskim społeczeństwie niewielka i sprowadza się do kilku stereotypów. Staram się to zmienić, opisując osoby i wydarzenia, aby je przybliżyć czytelnikom w kraju. Jest to przecież spory segment polskiej historii, który leży odłogiem. Wątki polskie w historii Stanów Zjednoczonych są, niestety, pomijane w naszych podręcznikach, oprócz dosłownie kilku zdań o Kościuszce i Pułaskim. Tymczasem dokonania Polaków za oceanem warte są odnotowania i omówienia. Mamy się kim i czym pochwalić. Jest cała galeria postaci, które już opisałem w swoich książkach, tropiąc polskie ślady w Ameryce. Oprócz przytoczonych przez pana przykładów, nadmienię, że pisałem również o założycielu pierwszej szkoły średniej w Ameryce, o Polakach w Nowym Amsterdamie, a także o protoplastach wielkich polskich rodów kolonialnych.

Postacie, które opisywał Pan wcześniej, to ludzie, po których zostały dokumenty, wspomnienia. Tym razem mamy do czynienia z bohaterem na poły legendarnym. Mowa o Janie z Kolna.

Na poły, ponieważ to, co się udało ustalić na jego temat, nie jest do końca pewne, między innymi narodowość. Żeglarz, o którym mówimy, najprawdopodobniej był znany jako Johann Scolnus lub Scolvus. Często wymienia się także inny wariant jego nazwiska - Scolp, i tę wersję szczególnie hołubią naukowcy skandynawscy. Mówi ona, że Scolp to nazwa pewnego fragmentu norweskiego wybrzeża, gdzie w dawnych czasach żył ród słynnych żeglarzy o tym nazwisku. Jednym z nich był nawigator Jon, Johann lub Ian, który wziął udział w wyprawie Niemców Pininga i Pothorsta, penetrującej przestrzenie na południe od Grenlandii. Trzeba jednak dodać, że również Portugalczycy roszczą sobie prawo do tej postaci.

Skąd więc teza, że Jan z Kolna był Polakiem?
Przysposobił go naszej nacji Joachim Lelewel w szkicu "O odkryciu Ameryki przez Jana z Kolna", który w 1842 roku ukazał się w "Orędowniku naukowym". Od tamtej pory Jan z Kolna stał się postacią realną w świadomości Polaków, a poczucie rangi jego wyczynów umacniało w dobie zaborów narodowe poczucie wartości. Dzisiaj trudno nie zarzucić badaniom Lelewela braku obiektywizmu naukowego. Warto jednak podkreślić, że ten zasłużony polski historyk nie wyssał sobie wszystkiego z palca, a w swoich dociekaniach opierał się na pismach znanych dziejopisarzy zachodnioeuropejskich. Pierwszym, który przypisał Janowi polskie pochodzenie, był Francuz, Franciszek de Belleforest. Później zaś Holender Korneliusz Wytfliet. A za nimi kilkunastu innych…

Skąd więc wziął się błąd?
Pojawił się on zapewne podczas badań Belleforesta. Uważa się, że Francuz prawdopodobnie źle odczytał słowo "pilotus", którym w tamtych czasach określano głównych nawigatorów wypraw. "Pilotus" zamieniono na "Polonus", a stąd już krótka droga, by dorobić resztę ideologii.

Czy zatem zdecydowanie powinniśmy odrzucić tezę o polskości Jana z Kolna?
Wbrew pozorom to nie taka prosta sprawa. Bo nawet najbardziej wnikliwy krytyk polskich korzeni Jana z Kolna, profesor Bolesław Olszewicz, pozostawia margines niepewności. Nie odrzuca jednoznacznie tej tezy, ponieważ wśród kaprów duńskiego króla Christiana I Oldenburga nie brakowało Polaków, gdańszczan i Pomorzan. Wśród nich mógł się więc znaleźć żeglarz Jan…

Niektórzy twierdzą, że pochodził z Kielna pod Wejherowem. Mamy więc do czynienia z Kaszubą?
To ciekawa hipoteza i jeśli pozostajemy w sferze domniemań, możemy założyć, że tak właśnie mogło być. Wprawdzie od czasów Joachima Lelewela panował pogląd, że żeglarz Jan pochodził z Kolna na Mazowszu, ale ta teza raczej się nie broni. Łatwiej byłoby jego rodowód wywieść z kaszubskiego Kielna, miejscowości nie tak odległej od morskiego brzegu, która co ciekawe - nazywała się niegdyś... Kolno. Z podobnego punktu widzenia wyszli profesor Jerzy Samp w "Mitopejach" i Franciszek Fenikowski. Ja tylko poszedłem za ich ideą. Warto też zaznaczyć, że wielu twórców kaszubskich, w tym poeci, jak choćby Hieronim Derdowski, zaadoptowali na dobre Jana jako syna ludu kaszubskiego. Jeśli więc założyć, że w każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy…

Śmiałków z naszych stron, którzy wybierali życie w Nowym Świecie, było jednak więcej.
I znamy ich nawet z nazwiska. Możemy w tym miejscu wymienić choćby mieszkańców Gdańska i Pomorza, którzy się znaleźli wśród pierwszych kolonistów Wirginii w 1608 roku. To Stanisław Sadowski, Jan Bogdan, Zbigniew Stefański i Jur Mata. W następnych latach było ich jeszcze więcej. Stanowili silną i zwartą grupę wśród pierwszych kolonistów. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie ich nieugięta postawa Wirginii mogłoby nie być, a losy Ameryki potoczyłyby się inaczej. Szczegółowo opisuję to w innej swojej książce, "Jamestown Nowa Polska". Natomiast w "Sekretach gdańskich zaułków" znalazła się stosunkowo mało znana historia o gdańszczanach - założycielach Pensylwanii. Gdańscy kwakrzy zostali wygnani z miasta i szukając nowego domu pod wodzą Williama Penna, dotarli aż do brzegów nowego kontynentu. Osiedlili się tam, budując zręby nowej kolonii brytyjskiej, nazwanej Pensylwanią. To są fakty. Jednak obok nich świetnie funkcjonują także legendy. A tych nie brakuje. Czasami słyszy się o kaszubskich piratach, którzy rabowali angielskie i holenderskie okręty u wybrzeży Ameryki. Mowa tu o Budziszach i Ceynowach… Należy jednak oddzielić fakty historyczne od podań.

Faktem jest jednak istnienie silnej społeczności kaszubskiej w Ameryce.
Zgadza się. Był rok 1858, gdy około 300 emigrantów z kaszubskich wsi spod Bytowa i Kościerzyny przybyło do Kanady pod pokładem sporego żaglowca. Kanadyjski rząd przydzielił im po 40 akrów ziemi wzdłuż drogi Opeongo Road, wiodącej z Ottawy na zachód. Skalistą, porośniętą gęstym lasem glebę przybysze musieli przygotować pod uprawy, karczując kilkusetletnie drzewa i usuwając głazy. Potem zbudowali drogi i domostwa, dysponując jedynie siłą własnych rąk… W tamtej okolicy do dziś żyje wielu potomków Kaszubów, którzy niekiedy posługują się językiem kaszubskim.

Chciałby Pan to opisać?
Kto wie? Wszystko ma swój czas, więc pewnie kiedyś i na to przyjdzie pora.

O ile Pana wcześniejsze książki miały charakter opracowań monograficznych, to "Manuskrypt Jana Żeglarza", w którym odtwarza Pan losy Jana z Kolna, jest powieścią, i to na poły sensacyjną.
Jak już wspomniałem, obok sprawdzonej wiedzy, w świadomości społecznej znakomicie funkcjonują legendy. I to właśnie ich czytelnicy są bardziej ciekawi niż tego, co zostało już zbadane przez naukowców. Legendy uruchamiają wyobraźnię, która pozwala na snucie domysłów i ubieranie ich w obrazy. Tę o Janie z Kolna postanowiłem wykorzystać do opowiedzenia jego hipotetycznych losów. Akcja toczy się dwutorowo, na początku XXI i pod koniec XV wieku. Konstrukcja powieści jest nieprzypadkowa. Współczesny wątek pozwala na zadawanie pytań, natomiast historyczny do poszukiwania odpowiedzi, które wcale nie muszą być jednoznaczne. Oba plany czasowe korespondują ze sobą. Chciałbym podkreślić, że "Manuskrypt Jana Żeglarza" jest powieścią, a nie dziełem naukowym, i nigdy nie miał takich ambicji. To rozrywka w czystej postaci. Rozrywką może być więc również poszukiwanie przez Czytelników prawdy wśród powieściowych zakamarków, wraz ze współczesnym bohaterem - tropicielem historii.

Galeria amerykańskich Polaków, których warto opisać, jest długa. Myśli już Pan o bohaterze kolejnej książki?
Pracuję obecnie nad powieścią, której pomysł został zaczerpnięty z sag skandynawskich i kilku polskich podań ludowych mówiących o tym, że w X wieku wojowie Bolesława Chrobrego, po odprowadzeniu jego siostry Świętosławy na dwór króla Danii, któremu została poślubiona, wyprawili się wraz z wikingami na Islandię, dalej na Grenlandię, a osiągnąwszy północne wybrzeża Labradoru, udali się do ziemi zwanej Winlandią. Dziś określa się te okolice jako północne wybrzeża Nowej Anglii. Wyprawa Leifa Szczęsnego jest faktem, a udział w niej polskich wojów został opisany w jednej z sag skandynawskich. Bohaterowie wydarzenia więc już są…

Kiedy więc możemy się spodziewać książki w księgarniach?
Być może już pod koniec przyszłego roku.

Kim jest Andrzej Dudziński?

Pisarz, scenarzysta telewizyjny, reżyser filmów dokumentalnych, reporter. Ma dwie wielkie pasje - uporządkowanie i opisanie najwcześniejszych śladów polskich w Ameryce oraz Kaszuby. Pierwszą realizuje publikując książki, drugą - tworząc filmy dokumentalne. Mimo to, w swoich działaniach twórczych nie ogranicza się wyłącznie do tych tematów. W dorobku ma 14 opublikowanych książek, a także kilka powieści w odcinkach drukowanych na łamach prasy polskojęzycznej w Stanach Zjednoczonych. Zrealizował około 30 filmów dokumentalnych (nie tylko o Kaszubach) i ponad 150 rejestracji wideo spektakli teatralnych. Jest autorem scenariusza i dialogów ok. 200 wyemitowanych odcinków seriali wyprodukowanych przez TVP.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki