Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

GMOdyfikowani

Dariusz Szreter, szef magazynu Rejsy
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Artystka Doda, która pół roku temu w rozmowie z Jackiem Żakowskim przyznała, a właściwie została przyłapana na niewiedzy o tym, że w Polsce obowiązuje ustawa zakazująca przerywania ciszy ze względów społecznych, tym razem postanowiła odrobić lekcję WOS.

Jeszcze niedawno komercyjnie prezentowała swe niczym nieosłonięte, rzeźbione silikonem wdzięki, by reklamować pewną sieć sklepów, teraz społecznie zaangażowała się w protest przeciw nowelizacji ustawy o nasiennictwie. Wbrew temu, co mogliby podejrzewać Czytelnicy œśledzący doniesienia o bogatym życiu erotycznym celebrytki, chodziło tu o nasiona jak najbardziej roślinne. Pani Doda obawia się, że jeśli będą one modyfikowane genetycznie, mogą zniszczyć jej makijaż, czemu dała wyraz stosowną charakteryzacją, przywołując najkoszmarniejsze opowieści o przygodach twarzy Michaela Jacksona w ostatnich latach jego żywota. A dziennikarzom oświadczyła, że faszerowanie nas chemią to ludobójstwo.
Gdzie chemia, a gdzie GMO? - chciałoby się zapytać. Cóż, gwieździe tabloidów wolno, a nawet - w pewnym sensie - wypada wygadywać głupstwa, niezależnie od tego jak wysokie ma rzekomo IQ.

Niestety, "w temacie" GMO celebryci nie mają wyłączności na plecenie dubów smalonych. Szczególnie od chwili gdy kwestia ta została upolityczniona, stała się wdzięcznym tematem do pokrzykiwań, wezwań i protestów. O ile w przypadku takich tematów jak obecność krzyża w przestrzeni publicznej czy związki jednopłciowe, by móc sensownie wypowiadać się na ten temat, potrzeba rzetelnej i bardzo specjalistycznej wiedzy.

Ale nawet "sensownie" nie oznacza jeszcze, że w sposób ogólnie obowiązujący i niepodlegający dyskusji. Wpływ pożywienia na zdrowie to w ogóle zagadnienie, od którego można dostać zawrotu głowy albo i niestrawności. Czasem można odnieść wrażenie, że dietetycy za cel swoich badań stawiają przede wszystkim obalanie dotychczas obowiązujących metod odżywiania. Co było zdrowe wczoraj, jeśli nawet nie jest szkodliwe dziśœ, z pewności będzie nim jutro. Doszło już do tego, że przysłowiowy spór o to, co było pierwsze - jajko czy kura, zastąpiła teraz polemika, ile jaj można zjeść tygodniowo bez narażania się na podniesienie poziomu cholesterolu: dwa czy 20. Zresztą w innych, na pozór œścisłych dziedzinach sytuacja bywa nie lepsza.

Weźmy choćby powracający co roku o tej porze dylemat: szczepić się przeciw grypie czy nie szczepić. Najuczciwsze stanowisko w tej sprawie zajął pewien mój znajomy rep koncernu farmaceutycznego. - W zasadzie wszystko jedno. Ważne, żebyœ kupił tę szczepionkę, a co z nią zrobisz, to już twoja sprawa - wyznał w chwili szczerości, wywołanej spożyciem niemodyfikowanych produktów polskiego monopolu spirytusowego.

Czytaj więcej felietonów Dariusza Szretera

I tu właśnie docieramy do istoty, żeby nie powiedzieć - jądra, problemu ustawy o nasiennictwie, czy szerzej - problemu GMO. Ewentualna szkodliwość genetycznie modyfikowanej żywności jest trudna do udowodnienia. Fakt ten skłania zresztą przeciwników GMO do przewrotnego postulatu przerzucenia ciężaru dowodu na drugą stronę: to wy, zwolennicy genetycznie modyfikowanych roślin, udowodnijcie, że one nie szkodzą. Jak do tej pory nie zanotowano przypadków, żeby jakiemuśœ amatorowi modyfikowanej kukurydzy czy bezpestkowych winogron (to też mutanty, w naturze przecież nie występują) wyrosły skrzydła, trzecie oko albo chociaż dodatkowa wątroba. Chyba że ktoœ wierzy, że agenci koncernów sojowo-kukurydzianych szybko namierzają i cichcem likwidują takich osobników, nim opinia publiczna zdoła poznać przerażającą prawdę. Nie wątpię, że znajdą się osobnicy skłonni w to uwierzyć, ale póki odsetek wierzących jest niższy niż 36, rząd nie będzie się tym specjalnie przejmować.

Istotne jest coœ innego: masowe i przeważnie monokulturowe uprawy roślin modyfikowanych, na ogół zresztą przeznaczanych na pasze, a nie do bezpośredniej konsumpcji przez ludzi, to ogromny biznes. To także znacząca i trudno odwracalna restrukturyzacja upraw rolnych na danym terenie. Jeśli mielibyśmy udostępnić do tego nasze pola, policzmy dobrze, czy nam, jako państwu, się to opłaci. A jeśli się okaże, że tak, to pozostaje przekonać społeczeństwo stosowną akcją informacyjną. Kto wie, może mógłby ją nawet wesprzeć atrakcyjny filmik z rozebraną panią Dodą, brykającą beztrosko na polu, pośród dorodnych kolb modyfikowanej kukurydzy?

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki