Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia: Kapitan Borchardt z Siódmego Nieba. W czwartek prapremiera filmu dokumentalnego

Irena Łaszyn
Michał Dąbrowski  (trzeci z  lewej) poznał kpt. Borchardta (w środku) jeszcze w latach 70
Michał Dąbrowski (trzeci z lewej) poznał kpt. Borchardta (w środku) jeszcze w latach 70 archiwum Michała Dąbrowskiego
Kiedyś wystarczyło zaadresować list "Karol Olgierd Borchardt, Gdynia", by przesyłka dotarła do kapitana. Dziś niektórzy młodzi marynarze nawet nie kojarzą nazwiska. Dlatego Michał Dąbrowski postanowił skończyć film, nad którym pracował niemal 40 lat. Prapremiera - w czwartek, 14 czerwca, o godz. 11, w auli im. T. Meissnera Akademii Morskiej w Gdyni.

Borchardt, autor słynnej książki "Znaczy kapitan", mieszkał na Kamiennej Górze w Gdyni, w nadbudówce, postawionej na dachu odebranej przedwojennym właścicielom willi. Nazywał tę swoją klitkę Siódmym Niebem.

- Tam go odwiedziłem, w 1973 roku - wspomina Michał Dąbrowski, dziennikarz i realizator filmowy. - Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że kapitan nie lubił niespodzianek i niezapowiedzianych gości. Ale, o dziwo, nie spuścił mnie ze schodów; był dżentelmenem. Nawet kawę mi zrobił, przepyszną: Z czekoladą i cynamonem. Pierwszy raz w życiu taką piłem. Ja miałem wtedy dwadzieścia parę lat, kapitan - 68.

Czytaj też: Gdańsk: Szkuner Kapitan Borchardt został ochrzczony

Rozmawiali o żaglowcach, na których pływał kapitan przed wojną i o filmie, który młody filmowiec chciał nakręcić.
- Po wojnie kapitan też pływał na Darze Pomorza?

- Po wojnie, to on był w Gdyni persona non grata. W 1949 roku, ledwie przypłynął na translantyku Batory z Anglii do Polski (a płynął jako drugi pierwszy oficer), zapakowano go na ciężarówkę i wywieziono do baraków, w których mieścił się Urząd Repatriacyjny. Dostał bilet kolejowy do Wrocławia, gdzie przebywała jego matka, bez prawa powrotu na Wybrzeże. Ktoś, kto walczył na zachodnim froncie, miał żonę i córkę w Londynie, nie budził zaufania ówczesnych władz.

Na szczęście, dzięki kolegom kapitanom, w końcu do Gdyni przyjechał. Po wielkich staraniach, nawet dostał pracę. Nie mógł pływać, ale mógł uczyć przyszłych wilków morskich. Uczniowie go uwielbiali. Był barwną postacią - pisał, malował, rzeźbił, muzykował.

Czytaj też: Najaden czyli Borchardt zawinął do Helu

Zdjęcia kręcili w Siódmym Niebie i na morzu. Ale na Dar Pomorza nie mieli wstępu, ówczesny komendant nie zezwalał. Wpadli więc na pewien pomysł. W 1974 roku odbywała się w Gdyni pierwsza Operacja Żagiel. Przypłynął żaglowiec Towariszcz, bardzo do Daru podobny. Dogadali się więc z rosyjskim komendantem, że ich przyjmie na pokład. Zdjęcia powstały, ale ten materiał jeszcze się na film nie nadawał. Trafił na półkę.
Karol Olgierd Borchardt umarł 20 maja 1986 roku. Został pochowany na witomińskim cmentarzu, obok swojej matki, w kwaterze 839 A przy Czarnej Drodze.

Po jego śmierci Dąbrowski postanowił film dokończyć. Wspólnie z przyjacielem Krzysztofem Kalukinem, współautorem archiwalnych zdjęć filmowych. - Ale nad tym filmem zawisło jakieś fatum - wspomina Dąbrowski. - Krzysztof nieoczekiwanie zmarł. Na szczęście, znalazł się człowiek, który w przepastnych kanałach kompu-terowych Kalukina odnalazł tamte archiwalne materiały.

Musiał tylko zadbać o współczesne zdjęcia i wypowiedzi tych, którzy kapitana znali: Jego uczniów, przyjaciół, innych kapitanów. Wsparła go Akademia Morska w Gdyni.

Czytaj też: Gdynia: Replika rzeźby stanęła przy grobie kapitana

Wielu pytań nie zdążył jednak zadać. Pytań, które nurtują nie tylko jego, ale i wielu sympatyków kapitana Borchardta. Na przykład: Dlaczego Gdynia nie była dla kapitana równie łaskawa, jak on dla niej? Dlaczego jego mieszkanie, nazywane Siódmym Niebem, nie zostało zachowane w dawnym kształcie? Przecież to była gotowa ekspozycja muzealna i znakomity temat do morskiego wychowania młodzieży!

Ewa Ostrowska, zajmująca się spuścizną po kapitanie, pukała przecież do różnych drzwi. Pamiątki po kapitanie, włącznie ze stołem, bambusowymi szafami pełnymi książek, maszyną do pisania i fisharmonią, na której grał, śpiewając o Irene trafiły do Muzeum Obrony Wybrzeża w Helu. Tam jest teraz Siódme Niebo.

- Ale miało być odwrotnie - mówi Dąbrowski. - To my, z gabinetu kapitana, mieliśmy patrzeć na Hel. Kiedyś był on tak popularny, że nadawca kierowanego do niego listu nie musiał znać dokładnego adresu. Wystarczyło, że napisał: Kapitan Borchardt, Gdynia. A dziś niektórzy adepci zawodu marynarskiego nie kojarzą nawet nazwiska. Dlatego uważam, że trzeba kultywować pamięć o ludziach nieprzeciętnych. Dlatego zrobiłem ten film. Zatytułowałem go "Karol Olgierd Borchardt - kapitan własnej duszy".

Prapremiera filmu "Karol Olgierd Borchardt - kapitan własnej duszy" - w czwartek, 14 czerwca, w Akademii Morskiej w Gdyni. Tam, gdzie kapitan uczył się i pracował.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki