Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy mocno bujało na lądzie i morzu. Dzieje Stoczni Ustka (część VI)

Ireneusz Wojtkiewicz
Wizyta władz wojewódzkich w nowej hali montażowej usteckiej stoczni
Wizyta władz wojewódzkich w nowej hali montażowej usteckiej stoczni Ireneusz Wojtkiewicz
Był to schyłek peerelu, przypadający na drugą dekadę lat 80. minionego stulecia. W latach 1986 – 1989 zapisał się szczególnie w prezentowanych obecnie dziejach Stoczni Ustka – kolejnym, VI już odcinku. To był czas, kiedy rzeczywistość społeczno – gospodarcza była mocno niestabilna. Jak na wzburzonym morzu, ale stoczniowa orkiestra dęta grała coraz częściej.

Na krótko przed głośnym występem odbyła się podniosła uroczystość opisana na tych ła-mach 4 marca 1986 roku w tekście pt. „W Stoczni Ustka. Nowe idzie szybko”:

Nowy okres działalności stoczni

rozpoczął się pod nowym kierownictwem. Stara, wypróbowana kadra kierownicza, ustępuje młodym następcom, służąc im bogatym doświadczeniem zawodowym na tyle, ile pozwala jej nad-szarpnięte zdrowie. Ale też nie daje się wszystkiego za darmo. Przekonali się o tym uczestnicy niedawnego konkursu na dyrektora naczelnego Stoczni Ustka, który wygrał stosunkiem głosów 8 do 1, 32-latek mgr inż. Jacek Graczyk (absolwent Politechniki Łódzkiej, poprzednio dyrektor techniczny usteckiej stoczni – przyp. autora). Otrzymał rekomendację KW PZPR na objęcie tego stanowiska, a od przedstawiciela organu założycielskiego – Ministerstwa Hutnictwa i Przemysłu Maszynowego – akt nominacyjny. W tym samym czasie Stocznia Ustka została zakwalifikowana przez swój resort do grona przedsiębiorstw I kategorii, otrzymując stosowny dokument, z którym pewnie będzie łatwiej jej żeglować na wysokiej fali.

Stocznia była w trakcie realizacji kontraktu na budowę 26 trawlerów – krewetkowców na zamówienie radzieckiego armatora, w tym 7 miała mu przekazać w 1986 roku, a 5 w następnym roku. Ponadto realizowano na bieżąco kontrakty na budowę 22 holowników redowo-portowych oraz 14 statków rybackich typu B-280 dla krajowych armatorów. Na liście zamówień znalazło się ponadto 12 statków rybackich B-278 dla Indii. Poza tym realizowano kontrakt na budowę i dostawę dla Angoli 10 kutrów z laminatów poliestrowo – szklanych. W kolejce do bieżącego planu produkcji czekał jeszcze statek typu B-821 dla Polskiego Ratownictwa Okrętowego.

To były wyjątkowo trudne zadania do zrealizowania ze względu na kłopoty kadrowe i zaopatrzenie materiałowe. Tym zafrasowano też władze partyjne i administracyjne wizytujące ustecką stocznię. Nowo mianowany dyrektor Jace Graczyk pożalił się tym gościom na absurdy zaopatrzeniowe. Na przykład: brakuje na rynku krajowym śrubek i nakrętek, bo eksportujemy je po 600 dola-rów za tonę. Teraz my jesteśmy zmuszeni do importu 4 ton śrub i nakrętek po 1000 -1200 dolarów za tonę.

Nastała wiosna 1986 roku, a wraz z nią uroczystość jakich wprawdzie wiele już było w usteckiej stoczni, ale na tę czekano pół roku bez mała. Było to podniesienie bandery i przekazanie radzieckiemu armatorowi trawlero – krewetkowca typu B-410 - pierwszego z siedmiu planowanych na ten rok statków, a 15 z serii 26 zamówionych przez ZSRR. Grała stoczniowa orkiestra dęta, bębnił stoczniowe doboszki, przy dźwiękach hymnów polskiego i radzieckiego dokonano ceremonii opuszczenia i podniesienia bander. Matką chrzestną tego statku o nazwie „Akmeya”, mającego port macierzysty w Kaliningradzie (Królewiec obecnie) była artystka malarka Olga Niłowa. Załodze statku ofiarowała akwarelę swojego autorstwa.

Podczas obchodów Dni Morza pod koniec czerwca 1986 roku nie szczędzono słów uznania załodze stoczniowców, liczącej wtedy prawie 1,5 tysiąca osób. Wśród wyróżnionych szczególnie uhonorowano Mieczysława Motykę, który w usteckiej stoczni przepracował 41 lat. Jego wspomnienia umożliwiły nam napisanie I odcinka dziejów tej stoczni.

Po wspomnianych uroczystościach zaczęła się gonitwa za planem, co było widać zarówno w kadłubowni, jak i przy nabrzeżu wyposażeniowym. To wszystko wyglądało jakby worek się rozwiązał. Zdaniem dyrektora Jacka Graczyka poprawiły się jednak warunki ekonomiczne, a kondycja finansowa sprawiała, że końcówka roku nie powinna być nerwowa. Szkoda tylko, że w sferze marzeń pozostawały palniki plazmowe i nowoczesne komputery. O tym pewnie się dowiedział wice-premier Władysław Gwiazda, który w towarzystwie wojewódzkich władz wizytował stocznię w li-stopadzie 1986 roku.

Takie holowniki też by się przydały…

pod takim tytułem zrelacjonowaliśmy na tych łamach 3 marca 1987 roku uroczystość wodowania kadłuba pierwszego, całkowicie zaprojektowanego w usteckiej stoczni holownika redowo - portowego. Wszystko odbyło się zgodnie z ceremoniałem morskim. Do kadłuba przynitowano pamiątkową tabliczkę, a długoletnia pracownica usteckiej stoczni Wanda Krefft i zarazem matka chrzestna tego statku, rozbiła na nim butelkę szampana i nadała mu imię „Neptun”.

Kadłub odholowano do nabrzeża wyposażeniowego, skąd za cztery miesiące miał odpłynąć portu macierzystego w rosyjskiej Kłajpedzie (obecnie Litwa). Było to najmłodsze „dziecko” usteckiej stoczni o 22-metrowej długości kadłuba, wyposażone w dwa siniki spalinowe typu „Delfin” o łącznej mocy 330 KM. Był to pierwszy z serii 22 zamówionych holowników.

Oprócz tego w planie na 1987 rok była budowa ok. 150 jednostek z tworzyw sztucznych. Wśród klientów tego typu łodzi i kutrów byli armatorzy ze Szwecji, Turcji, Portugalii, Malty, Bułgarii i Grecji. Poza tym w halach kadłubowni był budowany holownik typu B-820, który figurował jako dwusetny statek usteckiej stoczni. Również tutaj obrabiano elementy prototypowego kutra rybackiego typu B-280, przeznaczonego dla „Kogi” na Helu.

Tymczasem kalendarium stoczniowych wydarzeń w drugim kwartale 1987 roku było bardzo obfite. Kończono wyposażenie nowo zbudowanego trawlera rybackiego „Kranton”, przeznaczonego do armatora z Kaliningradu (Królewiec obecnie). Tamże odpływał już „Bakurus” oraz dokonano ceremonii chrztu i podniesienia bandery na trawlerze „Donaks”, co odbyło się z udziałem stoczniowej orkiestry dętej i jej doboszek. Wizytę w stoczni złożył Marian Woźniak, ówczesny sekretarz KC PZPR, który wdrapywał się na drabiny, aby zajrzeć do wnętrz nowo budowanych łodzi ratunkowych. Poza tym stocznia obchodząca 40-lecie swego istnienia szykowała się do nadania jej imienia Eugeniusza Kwiatkowskiego, co opisaliśmy na tych łamach 29 czerwca 1987 roku:

- Z kolei przedstawiciele władz centralnych i wojewódzkich, gości Centralnych Dni Morza, udali się do usteckiej stoczni. Stanisław Stanczykiewicz, I zastępca ministra hutnictwa i przemysłu maszynowego, odczytał decyzję organu założycielskiego o nadaniu Stoczni Ustka imienia Eugeniu-sza Kwiatkowskiego. Nastąpiło uroczyste osłonięcie tablicy upamiętniającej ten fakt. Goście udali się na nabrzeże wyposażeniowe, gdzie budowniczy statków Eugeniusz Szczegielniak zameldował o gotowości nowego, 24. z kolei trawlera rybackiego typu B-275 do uroczystości chrztu i poniesie bandery armatora – ZSRR. Matka chrzestna Lidja Stiapanowna Jerozidzi, pracownica Komitetu Kontroli w Rydze, dokonała ceremonii chrztu, nadając trawlerowi imię „Donaks”. Krzyżm Kawa-lerskim Odrodzenia Polski udekorowano wcześniej Benedykta Kubiaka – technologa Stoczni Ustka.

Kalendarz wydarzeń roku 1987 wypełniły kolejno pasowanie na stoczniowców absolwentów Zasadniczej Szkoły Budowy Okrętów w Ustce. Ceremonii tej dokonał Jacek Graczyk, dyrektor naczelny Stoczni Ustka. Poza tym ta firma znalazła się 25 sierpnia na trasie gospodarskiej wizyty w województwie słupskim prezesa Rady Ministrów PRL Zbigniewa Messnera i ministra obrony narodowej gen. Armii Floriana Siwickiego. Premier interesował się min. sytuacją mieszkaniową stoczniowców.

Głębokie przechyły na burty

nastąpiły w roku 1988 zarówno z przyczyn technicznych i ekonomicznych. Te pierwsze dały znać o sobie już na przełomie starego i nowego roku, kiedy wskutek awarii zapadni do wodowania statków ustecka stocznia nie spełniła warunków umowy z radzieckim armatorem na budowę i dostawę holowników redowo – portowych.

Następnie ustecka stocznia zwodowała uroczyście trawler typu B-280 – pierwszy z serii 17 jednostek (na razie – podpowiadali stoczniowcy), które mają być zbudowane o roku 1991. W ten sposób po kilkuletniej przerwie wznowiono budowę statków rybackich dla krajowych armatorów, mających wiele uzasadnionych powodów do narzekania na skutki dekapitalizacji swoich flot łowczych. W roku 1988 dwa nowe trawlery otrzymała helska „Koga”, a w kolejce czekały min. władysławowski „Szkuner”, darłowski „Kuter” oraz ustecki „Korab”. W odróżnieniu od poprzednio budowanych rufowców typu B-410, nowe statki miały znacznie większe ładownie (140 zamiast 80 metrów sześciennych), kadłuby dłuższe o 2 metry, nowocześniejsze wyposażenie, a pomieszczenia załogi – usytuowane w części nadwodnej. Tymczasem odpłynęły gotowe statki: lodołamacz do

nadwiślańskiego Tczewa i ostatni z serii 26 trawlero – krewetkowców dla ZSRR. Ponadto w budo-wie były dwie jednostki dla Polskiego Ratownictwa Okrętowego.

Oto co na ten temat powiedział nam 15 stycznia 1988 r. w publikacji pt. „Powrót od krajowych armatorów?” dyrektor naczelny Stoczni Ustka Jacek Graczyk: - W tym roku mamy szansę zbudować 16 statków, tylko – prawdę mówiąc – nie bardzo wiadomo jak się do tego zabrać i czy będzie się opłacało realizować maksymalne zadania.

Jak głęboki był ten przechył usteckiej na burtę? Tak brzmiała 8 września 1988 r. Odpowiedź na tych łamach: „W województwie słupskim nie ma drugiego takiego przedsiębiorstwa, którego produkty finalne łączą wszystko, co wytwarza przemysł krajowy i nie tylko. Od garnka po radar, od stalowej liny po niewielki dźwig pokładowy. Chodzi o Stocznię im. Eugeniusza Kwiatkowskiego w Ustce. Trudno o należyte funkcjonowanie istnej pajęczyny więzi kooperacyjnych, gdy gospodarką targają napięcia i konflikty. W tym roku w Stoczni Ustka zanotowano już drugi niebezpieczny prze-chył na burtę…”.

Transformacja ustrojowa się zaczęła

w usteckiej stoczni eksplozją butelki czerwonego szampana, rozbitej na dziobie holownika redowo – portowego przez jego matkę chrzestną Irenę Gulbińską, długoletnią pracownicę tej stoczni. Było to na początku 1989 roku, tradycyjnie już zagrała stoczniowa orkiestra dęta, zmieniono bandery państwowe polską i rosyjską. Był to „Zuchwały” („Derzkij” po rosyjsku) na początek planu, w którym przewidziano budowę 12 statków, w tym jeden prototypowy dla Islandii.

Oprócz wspomnianego tuzina statków stalowych ustecka stocznia zaplanowała wyprodukowanie 108 lodzi i kutrów oraz 110 trapów i kładek z tworzyw sztucznych. Wykonano min. prototyp jednostki łowczej dla Angoli.

Jako sukces usteckiej stoczni zapisano fakt, że w 1989 roku została laureatką międzynarodowego konkursu jakości wyrobów. Ustecka stocznia stanęła na czele przedsiębiorstw województwa słupskiego, które w porównaniu z ub. rokiem miały największy wzrost produkcji sprzedanej. A jak było później? - o tym napiszemy w kolejnym VII odcinku dziejów Stoczni Ustka.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gdy mocno bujało na lądzie i morzu. Dzieje Stoczni Ustka (część VI) - Głos Pomorza

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki