- Jeszcze nie możemy do końca uwierzyć, że wygraliśmy. To dla nas nadal szok - nie ukrywa 25-letnia Ewa Boguszewska.
W programie TVN Ewa i Kamil Boguszewscy nie ukrywali, że mają za sobą trudny okres dzieciństwa i dorastania. Oboje trafili do Domu Dziecka na gdańskiej Oruni. Tutaj się poznali. Zaznaczają jednak, że to już dla nich zamknięty rozdział, a dziś są szczęśliwą rodziną. Dla swoich dwóch córek chcą stworzyć dom, którego sami nie mieli.
- I ja, i mąż mamy rodzeństwo. Ale mieszkają oni w różnych częściach Polski. To, co nas trzyma w Gdańsku, to tylko praca. Myślę, że bez problemu znajdziemy ją także w stolicy, tam są większe możliwości - mówi pani Ewa.
Jest kelnerką i baristką, a jej 27-letni mąż pracuje w jednej z firm sprzątających. Z córkami Nikolą i Klaudią zajmują mieszkanie komunalne na Oruni. Miasto przyznało im przed kilku laty 40-metrową kawalerkę. Kiedy pojawiły się dzieci, małżonkowie postanowili wydzielić dla nich osobne pomieszczenie i ostatecznie w niewielkim mieszkaniu powstały trzy osobne pokoiki - by każdy miał swój kąt.
Na razie nie wiadomo, kiedy rodzina będzie się przeprowadzać, zwłaszcza że trwają formalności związane z przekazaniem im własnościowego mieszkania. Rodzice nie chcą wyrywać dzieci w trakcie roku szkolnego z jednej szkoły i przenosić do drugiej. Prawdopodobnie więc poczekają do wakacji. Pani Ewa nie ukrywa, że zabiorą ze sobą tylko odzież i zabawki, bo we wszelki sprzęt i meble mieszkanie jest już wyposażone.
[Wideo: Zwycięzcy 2. edycji Bitwy o Dom o swoich emocjach po zakończeniu programu. Źródło: X-News]:
Udział w "Bitwie o Dom" małżonkowie wspominają bardzo miło.
- Byłam zaskoczona, kiedy ktoś do nas oddzwonił z telewizji i poinformował, że weźmiemy udział w programie. Był kręcony od wakacji. Ja wówczas nie pracowałam, a mąż wziął urlop. Nie było jednak łatwo pogodzić niektórych obowiązków z wyjazdami do Warszawy. Po nagraniach, co środę, obowiązkowo siadaliśmy przed telewizorem i przyglądaliśmy się temu, co inni robią, i jak wypadliśmy my - nie ukrywa pani Ewa.
Na początku w programie walczyło 12 rodzin. Co tydzień należało wykonać inne zadanie, np. wykończyć i umeblować kuchnię, łazienkę czy pokój gościnny. Gdańszczanie starali się konsultować z sobą przy planowaniu każdego z pomieszczeń i słuchać jedno drugiego.
Po każdym programie jedna rodzina odpadała. Zanim jednak zapadał "wyrok", do każdego mieszkania zaglądali jurorzy, którzy oceniali pomysły na wykończenie.
- Strasznie mi serce waliło ze zdenerwowania, kiedy do nas wchodzili. To było bardzo stresujące. Nie lubiłam też tak zwanych setek, czyli sytuacji, kiedy musiałam się wypowiadać przed kamerą - przyznaje 25-latka.
Sami jurorzy poza kamerami okazywali się sympatycznymi ludźmi, z którymi można było porozmawiać, i to nie tylko o programie.
Pomorzanie stanowią silną reprezentację w różnych emitowanych programach telewizyjnych. W popularnym ostatnio programie TVN "Master Chef" swoimi kulinarnymi umiejętnościami chwalili się m.in. Diana Volokhova z Gdyni, Jarosław Falkowski z Gdańska, Krzysztof Bitel z Pruszcza Gdańskiego oraz Daniel Hucik z Bartoszyc, którego na Pomorze przygnały studia. Najlepiej z tego grona poradziła sobie pochodząca z Armenii Diana. Dotarła aż do finału. Choć zajęła trzecie miejsce, przyznaje, że udział się opłacał, bo właśnie spełniają się jej marzenia.
- Buduję stronę internetową, na której będzie można znaleźć moje przepisy, także te z Armenii - opowiada Diana Volokhova. - Wkrótce w Warszawie otworzę minipiekarnię, gdzie będzie można kupić między innymi ciastka z Kaukazu. Mam plan, że z czasem będą one w całej Polsce. Marzę, że gdy będę miała więcej pieniędzy, otworzę także własną restaurację.
wsp. Anna Mizera - Nowicka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?