Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chojnice: Sąd nad dziennikarzem zamiast nad... sprawą

Dorota Abramowicz
Archiwum DB
W ostatni wtorek w Chojnicach odbył się sąd nad dziennikarzem. Po jednej stronie stanęli dyrektor, nauczyciele, ksiądz katecheta, rodzice i część uczniów Gimnazjum nr 3. Po drugiej - oskarżona Maria Sowisło, dziennikarka chojnickiego oddziału "Dziennika Bałtyckiego". Autorka artykułu "Zszokowani po lekcji religii", w którym opisała, w jaki sposób katecheta - z podtekstem erotycznym - zwrócił się do jednej z uczennic

Autorce zarzucono jawną walkę z Kościołem, zażądano od niej deklaracji, czy jest osobą wierzącą, oraz podania nazwisk informatorów. Wychowawca klasy uznał, że najodpowiedniejszą formą zadośćuczynienia ze strony dziennikarki będzie wyjazd do Pelplina i spotkanie z cztery oczy z księdzem biskupem Janem Bernardem Szlagą, przed którym ma przyznać się do kłamstwa.
Problem w tym, że dziennikarka nie skłamała.

"Wolniej, wolniej" idzie w Polskę

W czterdziestotysięcznych Chojnicach trudno być anonimowym dziennikarzem. Maria Sowisło jest osobą rozpoznawaną, często zaczepiają ją mieszkańcy, podsuwając co ciekawsze tematy.
- Uczestniczyłam w jednym ze spotkań na temat niezwiązany ze szkołą, podczas którego pewna osoba poprosiła mnie o rozmowę - mówi bardzo ogólnikowo, by nie zdradzić informatora, dziennikarka. - Powiedziała, że jest w szoku po rozmowie z dzieckiem na temat zachowania nauczyciela katechety. Jedna z uczennic skarżyła się, że nie nadąża notować. Powiedziała na głos: wolniej, wolniej... Wtedy ksiądz miał jej odpowiedzieć, że "wolniej" to będzie krzyczała do męża podczas nocy poślubnej. Skontaktowałam się z innymi rodzicami, którzy potwierdzili, że doszło do takiej sytuacji. I że na lekcji religii pojawiają się teksty "okołoseksualne".

Dziennikarka uznała, że warto się tym zająć. W piątek, 17 września, zadzwoniła do Wiesławy Gerke, dyrektora gimnazjum. Pani dyrektor obiecała, że porozmawia z katechetą i poprosiła o wstrzymanie publikacji do wyjaśnienia sprawy. Reporterka wysłała e-maila do parafii z prośbą o kontakt z księdzem. Do dziś nie otrzymała odpowiedzi.

Ostatecznie znalazła katechetę na Naszej klasie. Był tam podany numer jego telefonu. Zadzwoniła, usłyszała, że sytuacja została przeinaczona przez uczniów, a wypowiedź zmanipulowana. Nastąpiły kolejne rozmowy z panią dyrektor, z uczniami, prośba o komentarz Irenusza Smaglińskiego, rzecznika prasowego diecezji pelplińskiej.
- Po czterech dniach uznałam, że materiał został zebrany - mówi Sowisło. - We wtorek ukazał się w gazecie.
Temat podchwyciły inne gazety i portale internetowe. "Wolniej, wolniej" poszło w całą Polskę.


Ile na tym zarobiłaś?

Pod artykułami nie zabrakło komentarzy. Różnych - od wyważonych, aż po ziejące nienawiścią. Nienawiścią do... dziewczynki, która poprosiła o wolniejsze dyktowanie. I do dziennikarki, że publikując tekst, walczy z Kościołem. Pytano, ile na tym zarobiła... Z dnia na dzień było ich coraz więcej.

- Zarzuty były absurdalne - twierdzi Maria. - Nigdy nie zamierzałam walczyć z lekcjami religii w szkołach. Napisałabym tak samo o każdym, odzywającym się w podobny sposób nauczycielu. Najbardziej jednak zabolały mnie wpisy na temat osobistej sytuacji tej dziewczynki. Atakowano ją, chociaż nie była moim źródłem informacji.

Zadzwoniła do pani dyrektor szkoły, powiedziała że jest zaniepokojona wpisami internautów.
Usłyszała, że nagłośnienie sprawy nie było pedagogiczne. Że powinna była się wstrzymać.
- Państwa interes wziął górę nad naszym dobrem - mówi dziś dyrektor Wiesława Gerke. - To była nasza sprawa wewnętrzna.

Podczas rozmowy padła propozycja spotkania z rodzicami uczniów.
- Zgodziłam się - mówi dziennikarka. - Zadzwonili do mnie przerażeni rodzice, którzy ujawnili sprawę. Uspokoiłam ich, że będą całkowicie bezpieczni.

We wtorek po południu w szkole pojawiło się 19 rodziców. Okazało się, że dyrekorka szkoły postanowiła spotkanie poszerzyć o trzynaścioro uczniów (na 24 w klasie), szkolnego pedagoga, katechetę, wychowawcę klasy i sama też była obecna. Wszyscy mieli pretensje. Ksiądz stwierdził, że zmanipulowano jego słowa, które tak naprawdę brzmiały: Moja droga, w taki sposób i tym tonem możesz się zwrócić w noc poślubną do męża.

- Potem głos zabrała dyrektorka, która stwierdziła, że prosiła mnie, abym przed publikacją zaczekała, aż ona rozwiąże sytuację - opowiada Maria Sowisło.
Zapytała też rodziców i uczniów, czy chcą zmiany księdza. Odpowiedzieli chórem, że nie.
- Następni byli rodzice żądający przeprosin i sprostowania, chociaż tak naprawdę nie było czego prostować. Podsycano atmosferę, robiąc zresztą krzywdę uczniom. Żądano podania danych informatorów, a pani dyrektor powiedziała, że mogą wstać i się przyznać, bo przecież im nic nie grozi... Spytałam, czy ma to być spowiedź publiczna? Inwektyw pod moim adresem nie będę cytować. To była wielka lekcja porażki wychowawczej.

Dyrektor Gerke jest za to zadowolona ze spotkania.
- Nie byłam w nim stroną - wyjaśnia. - Oczywiście uważam, że nie powinno było dojść do takiej wypowiedzi, ale nadawanie jej rozgłosu nie było konieczne. Zostałam zobowiązana przez rodziców do zorganizowania spotkania, a pani Sowisło zechciała w nim uczestniczyć. Jeśli ktoś poczuł się urażony artykułem, to ma takie prawo. Każdy mógł się wypowiedzieć, co czuje, co go wkurza. Nie przejmuję się tym, co spotkało dziennikarza.

Gratulacje udanego żartu

Ksiądz zostaje w szkole. Będzie dalej uczył tę klasę.
Do sprawy wróciło wczoraj regionalne Radio Weekend. Ksiądz nazwał publikację "godzeniem w Kościół" i powiedział, że czuje się ofiarą.
- Jeśli wszyscy wiedzą, że jest to forma żartu, forma, by tego, by na katechezie panowała radosna atmosfera, to nie widzę w tym nic gorszącego - stwierdził na antenie.
Uczennica, do której zwrócił się katecheta w sprawie nocy poślubnej, też mówi, że nie ma do niego żalu.
- Moja reakcja była bardzo pozytywna, to było bardzo śmieszne.

- Na to, co powiedział ksiądz, zareagowaliśmy śmiechem, pogratulowaliśmy księdzu udanego żartu - dodała przewodnicząca samorządu uczniowskiego.
Wczoraj ksiądz nie chciał rozmawiać z "Dziennikiem Bałtyckim". Potwierdził jedynie, że czuje się skrzywdzony i zapowiedział podjęcie wobec gazety kroków prawnych.
Jaka jest różnica między słowami : "Wolniej, wolniej, to będziesz krzyczała do męża podczas nocy poślubnej", o których mówili informatorzy dziennikarki, a "Moja droga, w taki sposób i tym tonem możesz się zwrócić w noc poślubną do męża"?

- Nie zmienia to sensu wypowiedzi. Ważne jest nawiązanie do nocy poślubnej i podejmowanej podczas niej czynności seksualnej - mówi mec. Roman Nowosielski, znany adwokat, specjalista od prawa prasowego. Tak czy tak nauczyciel katecheta nie powinien w ten sposób zwracać się do uczniów, nawiązując podczas lekcji do aktu seksualnego.
Do delegatury kuratorium w Kościerzynie, nadzorującej szkoły w Chojnicach, dotarła wczoraj informacja od dyrekcji gimnazjum, że sprawa jest załatwiona.

- Pani dyrektor zorganizowała spotkanie z uczniami, rodzicami i księdzem. Ksiądz zaprzeczył, że takie słowa zostały wypowiedziane, a uczniowie to potwierdzili - mówi dyrektor Halina Uchman, kierująca delegaturą.
- Słowa wypowiedziane podczas lekcji miały brzmieć: "W taki sposób i tym tonem możesz się zwrócić w noc poślubną do męża". Wiedziała pani o tym?
- Nie.
W kuratorium nie wiedziano także, że we wtorkowym spotkaniu uczestniczyła autorka artykułu, ani o żądaniach podania nazwisk informatorów, o atmosferze podobnej średniowiecznemu sądowi.
- W obecnej sytuacji uważam za konieczne spotkanie z panią dyrektor i księdzem - mówi po chwili ciszy dyrektor Uchman. - W tej sprawie popełniono błędy.

Zabić posłańca

Dlaczego opublikowanie wypowiedzi nauczyciela katechety wywołało tak burzliwą reakcję szkoły, części rodziców i uczniów? Czy oznacza to, że należy tolerować tego typu komentarze na lekcjach?
- Doszło do naruszenia interesów grupy - mówi psycholog społeczny, prof. Hanna Brycz. - Nawet jeśli nie wszyscy akceptują pewne zachowania, to ich ujawnienie boli. Najwygodniej jest zamieść pod dywan. A jeśli się nie uda zamiatanie - najprościej jest "zabić posłańca", czyli tego, który przynosi złe wieści. Łatwiej ujawnia się w większych miastach. W mniejszych, gdzie dziennikarz nie jest anonimowy, gdzie nie jest tak łatwo zmienić lekarza, szkołę, sklep, gdzie robisz zakupy - wypełnianie obowiązków zawodowych jest o niebo trudniejsze.

- Spływa do nas wiele niepokojących sygnałów z prasy lokalnej - przyznaje Wiktor Świetlik z Centrum Monitoringu Wolności Prasy. - Wtrącanie się samorządowców, burmistrzów, wójtów, czy wręcz cenzurowanie artykułów, nagminne utrudnianie dostępu do informacji publicznej w mniejszych miejscowościach stanowi coraz większy problem. Planujemy zorganizowanie w najbliższym czasie debaty na ten temat.

Medioznawca prof. Wiktor Pepliński dodaje, że dziennikarz lokalny często działa pod ogromną presją. Z jednej strony musi wykonywać rzetelnie swój zawód, działając w końcu w interesie publicznym, z drugiej wie, że poniesie tego konsekwencje, jeśli ruszy sprawy niebezpieczne.
- Ma dylemat - czy służyć prawdzie, wiedząc, że wkłada palce między drzwi? - pyta profesor. I odpowiada z lekkim pesymizmem w głosie: - Niestety, w niektórych przypadkach rzetelne wykonywanie pracy kończy się zaszczuciem dziennikarza.

- Nie zamierzam rezygnować z zawodu - mówi Maria Sowisło.

Zaczęło się od tego tekstu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki