Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień Rodzicielstwa Zastępczego. Pytani, skąd w nich tyle siły, rodziny odpowiadają: "Miłość buduje"

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Agnieszka Zdybel z mężem Michałem i synem Frankiem
Agnieszka Zdybel z mężem Michałem i synem Frankiem Archiwum rodzinne
W sobotę, 30 maja, w całej Polsce obchodzony jest Dzień Rodzicielstwa Zastępczego. W całej Polsce jest ponad 37 tysięcy rodzin zastępczych, a w różnych formach pieczy zastępczej znajdują się ponad 72 tysiące dzieci. Ze statystyk gdańskiego MOPR wynika, że obecnie w 348 rodzinach zastępczych (w tym 33 to rodziny zawodowe) oraz w 16 rodzinnych domach dziecka przebywa blisko 600 gdańskich dzieci.Kim są ludzie, którzy zdecydowali się na stworzenie domów dla obcych dzieci? Co nimi kierowało? Jak sobie dają radę? I czy nie żałują? Przedstawiamy dwie rodziny, które dziś obchodzą swoje święto.

Agnieszka i Michał Zdybel mieszkają w Gdańsku, na Ujeścisku. Mają pięcioletniego syna Franka oraz obecnie pod opieką dwie dziewczynki, w wielu siedmiu miesięcy i dwóch lat. Są zawodową rodziną zastępczą. Dlaczego zdecydowali się na ten krok?

Agnieszka i Michał. Dlaczego stworzyli rodzinę zastępczą?

- Przez dwanaście lat zajmowaliśmy się niepełnosprawną córką, podłączoną do respiratora - mówi Agnieszka Zdybel. - Córka, która przyszła na świat z wadą wrodzoną, zmarła w grudniu 2017 roku. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będziemy dalej robić.
Trzeba było wrócić do normalności, zacząć funkcjonować, przeorganizować dotychczasowe życie, które kilkanaście lat toczyło się między domem a szpitalem.

- Uznaliśmy wtedy, że mamy możliwości, wiedzę i doświadczenie, by stać się rodziną zastępczą dla potrzebujących domu dzieci. Przyznam też, że nie widziałam się już w innej pracy. Jestem po szkole handlowej, ale 12 ostatnich lat spędziłam w domu z dzieckiem. Znajoma prowadzi rodzinę zastępczą. W mediach przeczytaliśmy informację o kolejnych naborach. Pojechaliśmy na dni otwarte do gdańskiego MOPR. Postanowiliśmy spróbować i, jak na razie, dajemy radę - dodaje Agnieszka.

Zanim do rodziny zastępczej trafią dzieci, przeprowadzany jest wywiad, czy przyszli rodzice spełniają warunki, do podjęcia się funkcji opiekunów zastępczych. Jeśli tak, to muszą jeszcze przejść szkolenie.

- Szkolenia były bardzo przydatne - uważa Agnieszka. - Poznaliśmy też inne rodziny. Mama nam pomagała, na czas szkoleń zajmowała się Frankiem.

Zadeklarowali, że ze względu na warunki mieszkaniowe mogą przejąć opiekę nad dwojgiem dzieci. W styczniu 2019 roku odebrali telefon.Zapytano, czy są gotowi na przyjęcie rodzeństwa. Dziewczynka miała sześć miesięcy, chłopiec półtora roku.

Przyznają, że trochę byli przerażeni. Jak sobie damy radę? - zastanawiali się. I dziś mówią, że rzeczywiście, było to wyzwanie.

-Początki były trudne, szczególnie ze starszym dzieckiem - opowiada zastępcza mama. - Dziewczynka zaaklimatyzowała się bez problemów, ale chłopczyk bał się obcych, szczególnie mężczyzn. Widząc męża, wracającego z pracy, zaczynał krzyczeć. I tak codziennie, od godziny 16 do 19 był jeden wielki krzyk. Nikt nie mógł do nas przychodzić.

Oswajali go. Łagodnie, krok po kroku przekonywali, że nie każdy obcy człowiek musi przynosić strach i ból. I pewnego dnia stał się cud - na widok Michała maluch ruszył do drzwi z radosnym wołaniem: "tata"!

Dlatego dziś Agnieszka mówi, że obserwowanie, jak dzieci zmieniają się pod wpływem miłości, wynagradza wszystko.

Minęło kilka miesięcy i w domu Agnieszki i Michała pojawili się kandydaci na rodziców adopcyjnych rodzeństwa. Zaczęli przychodzić w październiku, już na święta dzieci spędziły z nimi. Czy było to trudne rozstanie?

- Dzieci nie były u nas aż tak długo - mówi Agnieszka. - Trwało to stopniowo, przyszli rodzice przyjeżdżali do nas, zabierali dzieci na całe dnie. Był to dla wszystkich czas do przyzwyczajenia się. Kiedy jednak dzieci zniknęły - zrobiło się aż za cicho.

W styczniu tego roku odebrali kolejny telefon z MOPR. Przyszła do nich trzymiesięczna siostra adoptowanego wcześniej rodzeństwa.

Jest szansa, że maleńka zostanie adoptowana przez rodzinę, która wcześniej przyjęła jej brata i siostrę. Byłoby to spełnienie marzeń obu rodzin.

W lutym tego roku przyjechała kolejna, dwuletnia dziewczynka.

Dziecko ma zaburzenia więzi. Dla niej pani w sklepie jest ciocią, obcy mężczyzna - wujkiem. - Musimy ją jeszcze wiele nauczyć - uśmiecha się Agnieszka. - Co z nią będzie? Ma szansę powrotu do mamy.

Czy można przyzwyczaić się do tego, że dzieci odchodzą?

- Mamy świadomość, że nasze dzieci mogą znaleźć adopcyjnych rodziców lub wrócić do rodzin biologicznych. Dlatego potrzebna jest mądra miłość,taka, która pozwala dzieciom odejść - tłumaczą.

Małgorzata i Ryszard: Cieszy, że dzieci do nas lgną

Małgorzata i Ryszard Górnowicz mieszkają w Beźmierowicach, leżących pięć kilometrów od Czerska. Prowadzą czternastohektarowe gospodarstwo rolne. Mają krowy, gęsi, kury.

- Z Ryszardem jesteśmy już 40 lat po ślubie, urodziłam siedmioro dzieci - mówi Małgorzata. - Najmłodszy ma 15 lat. Takie szczęście mnie jeszcze spotkało. Syn rodził się w czasie, gdy prowadziliśmy już rodzinę zastępczą.

Rodziną zastępczą zostali w 2003 roku.

To była inicjatywa Ryszarda. Pewnego dnia zobaczyli w telewizji ogłoszenia o poszukiwaniach kandydatów na rodziny zastępcze. Ogłaszał się ośrodek w Bydgoszczy i tam też zgłosili się na szkolenie. Jeszcze w trakcie jego trwania odebrali telefon z pytaniem, czy mogliby zaopiekować się trójką rodzeństwa.

Oni też, jak Agnieszka i Michał byli trochę przestraszeni, ale zdecydowali się bez żadnego namysłu. Od 6 czerwca 2003 roku w ich domu zamieszkały dzieci w wieku 5, 6 i 10 lat.
- Fajne takie dzieciaczki - opowiada z czułością w głosie Małgorzata. - Przebywały wcześniej w domu dziecka i nie mogły się już doczekać, by być z nami. Po naszych odwiedzinach płakały, tęskniły.

Do 2011 roku byli rodziną zastępczą. Potem już jako zawodowa rodzina zastępcza związali się z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Gdańsku, a następnie założyli Rodzinny Dom Dziecka.

- Współpraca układa się bardzo dobrze - podkreślają Górnowicze. - Zawsze wchodzimy do gdańskiego MOPR, jak do domu. Możemy porozmawiać na każdy temat, czy to z panią koordynator, czy to z psychologiem, czy to z szefostwem. Jeśli mamy problem, wiemy, że spróbują go tam z nami rozwiązać.

Przez ich dom do tej pory przewinęło się ponad dwadzieścioro dzieci. Tylko dwoje poszło do adopcji.

Ta pierwsza, zabrana z domu dziecka, trójka była z nimi aż do ukończenia szkół, do 19 -20 roku życia. Wojtek, który przyszedł do nich mając 12 lat, mieszka w Beźmierowicach do dzisiaj. Jako że stwierdzono u niego niepełnosprawność intelektualną pierwszego stopnia, pożegnanie z zastępczymi rodzicami oznaczałoby dla niego konieczność zamieszkania w domu opieki. Dopóki więc mają siły i chęć, jest przy nich i czuje się jak w rodzinie. Prowadzi swoją kuchnię, ale zawsze może na Małgorzatę, Ryszarda i resztę rodziny liczyć.

Oprócz - bardzo dużego - domu, w którym Górnowicze mieszkają z dziećmi, Ryszard wybudował w pobliżu mieszkanie dla dzieci usamodzielnionych. Jeśli nie są gotowe, by pójść już w świat, mogą tu zamieszkać.

- Niech będzie to rok, dwa lata lub więcej - Tak długo, jak uznają to za stosowne - podkreśla Małgorzata. - Są tam trzy pokoje, kuchnia, łazienka i korytarz. Teraz tylko Wojtek tam mieszka, ale wcześniej domek zajmowała trójka gdańskich dzieci. Jesteśmy ze sobą tyle lat, że serce by się nam krajało, gdybyśmy kazali im odchodzić w nieznane. Co to jest mieć osiemnaście lat? Czy to wiek, gdy człowiek nagle musi liczyć tylko na siebie?

Ich rodzone dzieci od początku zaakceptowały dodatkowych członków rodziny i chętnie przyjmowały kolejnych domowników.
- Do dziś tak jest - mówi zastępcza matka.- Pomagała nam jedna córka, która wyszła za mąż,teraz pomaga druga córka, która ma obecnie 22 lata..Zaproponowałam, by gdański MOPR ją zatrudnił w naszym domu i przychylono się do tego wniosku.
Rozmawiamy z Małgorzatą w Dniu Matki. Dopiero mija południe, a ona już jest obsypana kwiatami i prezentami, laurkami. - Czuję się bardzo szczęśliwa, że wraz z mężem możemy opiekować się naszymi dzieciaczkami - mówi wzruszona.- Cieszy, że i one do nas lgną, cudownie o nas mówią.

Dziś, prócz Wojtka mieszka z nimi jeszcze dziesiątka dzieci niepełnoletnich, będących w pieczy zastępczej. W tym pięcioro najmłodszych, którzy nie ukończyli jeszcze dziesięciu lat. Najmłodszy Mateusz ma pięć lat, najstarsza dziewczynka kończy 18 lat w lipcu. Jedenasty jest Olivier, który przyszedł do Górnowiczów jako jedno z pięciorga rodzeństwa. Olivier jest już dorosły, ale został, bo chce skończyć szkołę. - W domu jest też z nami niepełnosprawna Klaudusia, nasza kochana rybka, potrzebująca dużo miłości - dopowiada Małgorzata.

Kiedy pytam, jak sobie dają radę z codziennym gotowaniem dla kilkanaściorga osób, Małgorzata tłumaczy, że są bardzo dobrze zorganizowani. Ktoś coś przyniesie, ktoś ziemniaki obierze. - Przy czym nic nie jest robione na siłę, tylko z miłości i czułości, przywiązania - podkreśla. - Myślę, że każde z nas powie, że w naszej rodzinie jest cudownie.

Wynagrodzeniem szczęście dziecka

Kiedy pytam Agnieszkę Zdybel, czy warto zostać rodziną zastępczą, odpowiada, że nie żałuje decyzji sprzed trzech lat.

- Dobrze wybraliśmy - mówi. - Jest to trudna praca, ale szczęście dziecka wynagradza wszystko. Wie pani, że pamiętamy do dziś pierwszą kąpiel chłopca, podczas której nie płakał, nie krzyczał, ale się cieszył? A my razem z nim. Bo wszystkie dzieci są kochane. Niektóre trudne, ale nadal kochane. Oczywiście pojawiają się problemy, ale bardzo przy tym wszystkim jest ważne, że mamy koordynatora, do którego o każdej godzinie można zadzwonić i porozmawiać. Jesteśmy pełni podziwu dla naszego syna Franka. Wie, że dzieci przychodzą i odchodzą.Akceptuje je. Świetnie sobie z tym radzi.

Dla Małgorzaty Górnowicz decyzja o stworzeniu rodziny zastępczej musi być poprzedzona postawieniem samemu sobie kilku pytań. I szczerymi odpowiedziami na nie.

- Jeśli ktoś chce wziąć dzieci wbrew sobie, po to tylko, by pokazać się przed innymi lub coś udowodnić - nie warto - mówi. - To trzeba kochać. Trzeba z tym żyć i być. Jeśli nie ma miłości, ciepła, lepiej się za to nie bierzmy. Jeśli uważamy, że nasze rodzone dzieci są ważniejsze od dzieci, przychodzących do nas - to też nie ma sensu. Wszystkie dzieci trzeba traktować jednakowo, a rodzina musi być zgranym zespołem połączonym miłością.

Jakby to wyglądało, gdybym lepiej traktowała mojego piętnastoletniego, biologicznego syna od również piętnastoletniego dziecka, które jest z nami dziewięć lat?Tak się nie da, proszę mi wierzyć. Należy też umieć dzielić się problemami. Są sprawy, których sama nie jesteś w stanie rozwiązać. Wtedy dzwonię lub jadę do MOPR, pytam o radę. Zawszę dostaje pomoc.

Życie z dziećmi niesie ze sobą wiele emocji

- To wspaniałe uczucie, gdy wchodzisz do pokoju i nagle tuli się do ciebie piątka maluchów i każde z nich mówi "kocham cię" - śmieje się Małgorzata. - Z każdym trzeba porozmawiać, każde pogłaskać.To są efekty tego, że człowiek się z dziećmi zwiąże, że ich nie odtrąca. Dawniej często z nimi wyjeżdżaliśmy, by poznały różne ciekawe miejsca, mogły iść do kina, ale teraz ze względu na epidemię jest taki trudny okres.

Kupili więc dwa kucyki dla dzieci, by miały na czym jeździć. Do kina nie mogą chodzić, więc kupili też rzutnik, by miały w domu duże kino. Na szczęście jest u nich bardzo dużo miejsca. Nie czują tak tej epidemii. Nawet jeśli dzieci nie idą do szkoły.
Skąd w nich tyle siły? Odpowiadają, że to miłość buduje.

- Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy wykonywać tę pracę - mówią. -. Chociaż trudno opiekę nad dziećmi nazwać pracą. Nasze dzieci też są szczęśliwe, radosne. To nie tylko nasza opinia. Przeprowadzane są tzw. badania więzi w rodzinie zastępczej. Kiedy słyszymy, jak dzieci wypowiadają się o nas, aż łezka się w oku kręci. Są bardzo do nas przywiązane, a my do nich.

Nic więc dziwnego, że dzieci do Górnowiczów wracają. Najstarsze, z pierwszej trójki mają z nimi stały kontakt.

- Chociaż jeden z chłopców mieszka daleko, regularnie się odwiedzamy - mówi Małgorzata. - Dla synka mieszkającej w Skarszewach dziewczyny jestem babcią. A od trzeciego chłopca, żyjącego w niedalekiej miejscowości właśnie dostałam pięknego słonia na Dzień Matki. I tak na dziś z mężem mamy wraz naszymi rodzonymi prawie trzydzieścioro dzieci. Do tego 12 wnucząt z małżeństwa. I kolejną trójkę, też wnucząt z rodzicielstwa zastępczego. Razem więc już piętnaścioro.

od 7 lat
Wideo

Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki