Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwcowy nokaut, czyli jak wybierali Polacy w 1989 roku

Piotr Brzeziński
Ćwierć wieku temu odbyły się pierwsze w historii PRL częściowo wolne wybory parlamentarne. Były to zarazem pierwsze wybory, których wyniki nie zostały sfałszowane przez komunistów. Jak się wkrótce okazało, miały być też ostatnimi w dziejach Polski Ludowej.

Choć wybory z 4 czerwca 1989 roku stanowiły milowy krok na drodze do demontażu komunizmu w Polsce, to z autentyczną demokracją miały niewiele wspólnego. W wyniku ustaleń zawartych przy Okrągłym Stole rządząca Polską koalicja, złożona z PZPR i jej "koncesjonowanych" sojuszników z SD i ZSL, miała z góry zagwarantowane aż 299 miejsc w 460-osobowym Sejmie. Kandydaci opozycji mogli się natomiast swobodnie ubiegać o pozostałe 161 mandatów poselskich. Tym samym zaledwie 35 proc. miejsc w przyszłym Sejmie miało być obsadzonych w sposób w pełni demokratyczny. Całkiem wolne były za to odbywające się równolegle wybory do stuosobowego Senatu.

Na długo przed głosowaniem stało się jasne, że wybrane w ten sposób Zgromadzenie Narodowe będzie zdominowane przez przedstawicieli starego reżimu. Na dodatek połączone izby parlamentu miały mieć odtąd prawo wybierania, obdarzonego szerokimi kompetencjami, prezydenta PRL. W ten sposób komuniści, idąc na pewne ustępstwa wobec społeczeństwa i zgadzając się na ponowną legalizację Solidarności, nadal zamierzali sprawować pełnię władzy politycznej. Nic dziwnego, że część opozycji antykomunistycznej, głównie Solidarność Walcząca i Federacja Młodzieży Walczącej, zbojkotowała wybory, uznając ich zasady za zbyt korzystne dla komunistów.

Dziwna kampania

Oficjalnie kampania wyborcza rozpoczęła się 10 maja 1989 roku i trwała zaledwie 25 dni. Nie był to przypadek, gdyż władzom bardzo zależało na tym, aby dać Solidarności jak najmniej czasu na przygotowanie się do wyborów. Liczono na dwa czynniki: słabość organizacyjną skupionego wokół Lecha Wałęsy Komitetu Obywatelskiego "Solidarność", a także na utrzymującą się nadal wśród części społeczeństwa popularność rządu Mieczysława Rakowskiego.

Wiele wskazuje też na to, że komunistyczni decydenci nie przyjmowali do wiadomości możliwości porażki. W partyjnych analizach zaklinano rzeczywistość i często wspominano, że poparcie dla Solidarności ogranicza się niemal wyłącznie do dużych miast i kluczowych ośrodków przemysłowych.

W pewnym momencie doszło nawet do tego, że odpowiedzialny za kampanię wyborczą sekretarz KC PZPR Zygmunt Czarzasty zaczął się martwić tym, aby zwycięstwo partii "nie było zbyt przygniatające". Jak wspomina Jerzy Urban: "Był niczym owa orkiestra grająca do ostatka na »Titanicu«. Już wszyscy czuli i widzieli, że woda nas zalewa, a on jeszcze wydawał pyszne dźwięki".

Najlepszym dowodem złego rozeznania sytuacji przez komunistów był jednak fakt, że tworząc tzw. listę krajową, złożoną z czołowych aparatczyków, przyjęto zasadę, że mandaty poselskie zdobędą tylko ci, którzy otrzymają ponad 50 proc. ważnych głosów w skali całego kraju. Z niewiadomych powodów nie przewidziano dla nich możliwości uczestniczenia w drugiej turze wyborów, co oznaczało, że albo wejdą do Sejmu z marszu, albo nie wejdą w ogóle!

Pozostałych 425 posłów wyborcy mogli wybierać w 108 okręgach wyborczych rozsianych na terenie całego kraju. Ogółem do wyborów stanęło 558 kandydatów na senatorów i 1760 kandydatów na posłów. Na jeden fotel senatorski przypadało zatem ponad pięciu kandydatów, a na jeden fotel poselski blisko czterech.

Sęk w tym, że o ile kandydatów solidarnościowych startowało mniej więcej tylu, ile było mandatów do obsadzenia, to komuniści i ich sojusznicy, chcąc zerwać z dotychczasową praktyką odgórnego wyznaczania kandydatów przez KC PZPR - pozwolili na typowanie kandydatów lokalnym organizacjom partyjnym. W efekcie ich liczba rozrosła się do niebotycznych rozmiarów i zamiast skupić się na walce z kandydatami Solidarności, rywalizowali oni między sobą.

Województwo gdańskie podzielono na cztery okręgi (Gdańsk, Gdynia, Tczew, Wejherowo) i 654 obwody wyborcze, w których można było zdobyć 16 mandatów poselskich i 2 mandaty senatorskie.

Tymczasem w partyjnych szeregach panowało coraz większe zamieszanie. Dwa tygodnie przed pierwszą turą wyborów skonsternowani funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa meldowali, że nie zlecono jeszcze nawet druku plakatów wyborczych dla kandydatów PZPR. Esbecki raport kończyło stwierdzenie: "Uzyskane dane wskazują, że kampania prowadzona na rzecz kandydatów koalicyjnych jest nieprzygotowana, szczególnie ze strony Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Brak jest koncepcji co do form jej prowadzenia".

Inaczej do sprawy podeszła strona solidarnościowa, która oparła swoją kampanię na bezpośrednich spotkaniach z wyborcami. Doskonałym pomysłem okazały się też wspólne fotografie kandydatów Solidarności z Lechem Wałęsą, które pozwalały spopularyzować ich sylwetki wśród wyborców.

Nie wszyscy skorzystali jednak z tego typu reklamy. Jak wspomina Olga Krzyżanowska: "W czasie gdy robiono zdjęcia, musiałam wyrwać ząb i ze spuchniętym policzkiem nie chciałam pozować do zdjęcia". Trzeba też dodać, że opozycja miała w zanadrzu wiele chwytliwych i dowcipnych haseł wyborczych, w rodzaju: "Nie głosując przez lenistwo - oddasz mandat komunistom" lub "Dobry komunista to skreślony komunista".

Trudnym do przecenienia wsparciem dla Komitetu Obywatelskiego okazało się też dyskretne wsparcie Kościoła katolickiego oraz rzucające się w oczy zaangażowanie zagranicznych artystów, takich jak Jane Fonda, Yves Montand czy Stevie Wonder.

W połowie maja zaniepokojony obrotem sytuacji Mieczysław Rakowski zauważył: "Partia jest nadal w defensywie. Nie ulega już dziś wątpliwości, że nie jest przygotowana do walki. Złożyło się na to wiele przyczyn. 45 lat sprawowania władzy bez opozycji rozleniwiło PZPR. Inną przyczyną jest brak wiary w jej przyszłość, a w gruncie rzeczy w socjalizm".

Ocenę tę potwierdzały meldunki SB, z których wynikało, że wśród gdańskich dziennikarzy coraz częściej odnotowywano opinie, że na liście PZPR znalazły się "osoby znane i mocno podstarzałe, które robiły odnowę na niejednym zakręcie". Tacy ludzie nie budzili zaufania wyborców.

Oprócz etatowych pracowników KW PZPR, wśród partyjnych kandydatów znaleźli się cieszący się pewnym poparciem, lecz odsunięci w cień po wprowadzeniu stanu wojennego działacze, tacy jak Jerzy Kołodziejski, Jan Łabęcki i Tadeusz Fiszbach.

W przeciwieństwie do większości swoich kolegów, Fiszbach zdecydował się jednak na samodzielny start z tzw. listy społecznej. Doszło nawet do niecodziennej sytuacji, gdy 17 maja 1989 roku, podczas dużego wiecu zorganizowanego na Wydziale Ekonomiki Transportu Uniwersytetu Gdańskiego - Lech Kaczyński oficjalnie poparł jego kandydaturę w imieniu Solidarności. Dzień później obaj wystąpili na mityngu zorganizowanym na Wydziale Humanistycznym UG. Fiszbach przedstawił wtedy swój program, który w niektórych punktach był nawet radykalniejszy od wypowiedzi niejednego z kandydatów Solidarności. W spotkaniu uczestniczyło 500 osób.

Zupełnie inaczej wyglądały "wiece" organizowane przez kandydatów startujących z listy PZPR. Kilka dni później na Uniwersytecie Gdańskim odbyło się takie spotkanie z udziałem Rajmunda Rybińskiego i Jerzego Uziębły. Jak donosili obecni na nim funkcjonariusze SB: "W spotkaniu uczestniczyło ogółem 14 osób, w tym dwa nasze osobowe źródła informacji". Według szacunków bezpieki, na wiece przedwyborcze organizowane przez kandydatów Solidarności przychodziło średnio 250-300 osób. Frekwencja na wiecach koalicji była natomiast od trzech do dziesięciu razy niższa.

Atmosfera tych spotkań była bardzo różna. Jak wspomina Czesław Nowak: "Przychodzili ludzie przekonani, z którymi szybko nawiązywaliśmy kontakt, ale byli też nieufni. (...) Często emeryci, którzy za ostatni grosz kupowali cegiełki wyborcze, oferowali usługi w roznoszeniu materiałów propagandowych. Pamiętam pewnego rolnika, który obiecywał głosować na nas w zamian za przydział na ciągnik. Co się dziwić, takie to były czasy".

Na spotkania przychodzili także funkcjonariusze oraz agenci bezpieki. Część z nich, uczestnicząc w tajnej operacji o kryptonimie "Duet", została nawet zaopatrzona w gotowe szablony pytań, które następnie zadawali kandydatom opozycji. Jak wspomina Jan Krzysztof Bielecki: "Podstawieni »wyborcy« pytali m.in. o stosunek kandydata do aborcji, program antyinflacyjny czy kwestie mieszkaniowe. Wtedy dziwiliśmy się, skąd w miarę rozsądnie wyglądające osoby mogą zadawać tak idiotyczne pytania. Teraz już znamy prawdę".

Na ogół kandydaci Komitetu Obywatelskiego byli jednak przyjmowani pozytywnie. Zdaniem Krzysztofa Dowgiałły: "To była radosna kampania. Występowaliśmy zwykle w kilkoro (...) Przyjmowano nas wyrozumiale i z sympatią". Podobnie ocenia to Olga Krzyżanowska, dodając: "Sama kampania wyborcza była krótka, pełna entuzjazmu, ale też bardzo amatorska".

Nie obyło się też bez zabawnych, a z dzisiejszej perspektywy wręcz kuriozalnych, wydarzeń. I tak, kandydujący do senatu niezależny przedsiębiorca z Piły Henryk Stokłosa zabiegał o poparcie wyborców darmowym piwem i kiełbaskami, a ubiegająca się z ramienia PZPR o mandat senatorski w Olsztynie Zofia Als-Iwańska oferowała im możliwość... promocyjnego kupna kurtek produkowanych w kierowanych przez siebie zakładach odzieżowych.

Wyniki

W wydanych przed wielu laty wspomnieniach, opatrzonych znamiennym tytułem "Jak to się stało", Mieczysław Rakowski opisał dzień wyborów następująco: "Nadszedł dzień 4 czerwca. Po południu zaczęły napływać pierwsze niepokojące wieści z placówek dyplomatycznych. Wynikało z nich, że niemal wszędzie nasi kandydaci uzyskali mniej głosów aniżeli opozycja. Skoro tak głosowano na placówkach, gdzie większość pracowników stanowili członkowie partii, to czego należało oczekiwać w kraju? Późnym wieczorem w sztabie wyborczym zaczęły się już zarysowywać wyraźne kontury porażki". Frekwencja podczas pierwszej tury wyniosła 62 proc.

Po podliczeniu głosów okazało się, że do Senatu nie dostał się żaden kandydat koalicji, a w Sejmie zdobyli oni zaledwie trzy mandaty. Za to Komitet Obywatelski obsadził 160 (na 161 możliwych) foteli sejmowych i 92 (na 100) fotele senatorskie. Równie dotkliwa dla komunistów była spektakularna klęska tzw. listy krajowej, z której do Sejmu dostało się zaledwie dwóch kandydatów.

W województwie gdańskim do Senatu dostali się reprezentujący Solidarność Bogdan Lis i Lech Kaczyński, którzy łącznie dostali aż czterokrotnie więcej głosów niż wszyscy pozostali kandydaci koalicji. Przedstawiciele Komitetu Obywatelskiego zgarnęli też wszystkie dostępne dla nich miejsca w Sejmie. I tak, w Gdańsku mandaty poselskie zdobyli Jacek Merkel i Jan Krzysztof Bielecki, w Gdyni - Krzysztof Dowgiałło i Czesław Nowak, w Tczewie - Olga Krzyżanowska, a w Wejherowie - Antoni Furtak.

Kandydatom koalicji udało się obsadzić zarezerwowane dla nich przy Okrągłym Stole miejsca dopiero w drugiej turze wyborów, która odbyła się 18 czerwca 1989 roku, przy żenująco niskiej, 25-procentowej frekwencji. Jak zauważył Antoni Dudek: "Był to kolejny policzek dla koalicji, sytuował bowiem jej posłów w roli parlamentarzystów drugiej kategorii, o wyraźnie słabszym mandacie społecznym". Podczas drugiej tury Solidarność zdobyła zaś ostatni brakujący jej fotel senatorski oraz siedem (z ośmiu pozostałych jeszcze do obsadzenia) foteli poselskich.

Krajobraz po bitwie

"Nastąpiło w partii załamanie, można określić, że opadły ręce" - stwierdził tuż przed ogłoszeniem wyników Janusz Karkosiński, pierwszy sekretarz KM PZPR w Gdyni. "- Przegraliśmy mandaty w pierwszej turze, wszystkie mandaty senatorskie i posłów bezpartyjnych. Przegrali nasi pewniacy". Nie omieszkał też dodać z nutą ironii: "Można było wystawić małpę, tylko przykleić jej plakat, że ma rekomendację Komitetu Obywatelskiego, i przechodziłaby".

Wspomniany już Zygmunt Czarzasty przyznał bezradnie: "To było nie do wygrania! To nie były żadne wybory. To był plebiscyt, a na plebiscyt to myśmy się nie przygotowali". Zdaniem sekretarza KW PZPR w Gdańsku Piotra Rajcy, partii przyszło uczestniczyć w wyborach w obliczu "najbardziej niesprzyjających warunków". Wśród czynników krępujących jej działania wymienił silnie zakorzenione na Wybrzeżu "mit i symbolikę Solidarności", aktywną działalność miejscowych struktur związkowych oraz udzielane im "wsparcie agitacyjne i organizacyjne przeważającej części kleru rzymskokatolickiego".

Wszystkie te czynniki nie zmieniały jednak faktu, że pomimo olbrzymiej przewagi finansowej, organizacyjnej i logistycznej władze komunistyczne nie potrafiły skutecznie przeciwstawić się dynamicznej kampanii prowadzonej przez Solidarność. Obiektywnie rzecz biorąc, działania opozycji nie odegrały jednak decydującej roli w klęsce wyborczej PZPR. Głosowanie na kandydatów Komitetu Obywatelskiego było przecież w dużej mierze oddawaniem głosów w ciemno - wszak przez ostatnie cztery dziesięciolecia władzę w Polsce dzierżyli wyłącznie komuniści.

"W tym miejscu dochodzimy do sedna problemu: to nie kampania »Solidarności« lecz wieloletnie nieudolne rządy komunistów okazały się najlepszym argumentem w rękach opozycji. Wybory czerwcowe były plebiscytem, a ich wynik stał się kompromitacją dla »realnego socjalizmu«. Już wkrótce okazało się, że nawet ich dalece ułomne i niedemokratyczne reguły pociągnęły za sobą lawinę wydarzeń, która ostatecznie obaliła komunistyczną dyktaturę".

Kampania

Oficjalnie kampania wyborcza rozpoczęła się 10 maja 1989 roku i trwała zaledwie 25 dni. Nie był to przypadek, gdyż władzom bardzo zależało na tym, aby dać Solidarności jak najmniej czasu na przygotowanie się do wyborów.

Piotr Brzeziński

jest historykiem, pracownikiem naukowym gdańskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, autorem wydanej niedawno książki "Zapomniani dygnitarze. Pierwsi sekretarze Komitetu Wojewódzkiego PPR/PZPR w Gdańsku w latach 1945-1990. Szkice biograficzne".

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki