MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cecylio, jak pani to robi?

Ryszarda Wojciechowska
Cecylia Banzul: w młodości mężczyźni najbardziej zachwycali się moimi oczami
Cecylia Banzul: w młodości mężczyźni najbardziej zachwycali się moimi oczami Tomasz Bołt
Takiej stulatki nie mieliście jeszcze okazji spotkać. Młodzieńcza, radosna, ciągle śliczna i modnie ubrana. I z jakim poczuciem humoru. Coś niesamowitego. Po prostu szok - entuzjazmuje się Joanna Grajter, rzeczniczka prezydenta Wojciecha Szczurka.

I opowiada, jak to zazwyczaj prezydent przychodzi do stulatków z życzeniami, a tymczasem to stulatka przyszła do prezydenta. W dodatku sama zorganizowała wszystkie formalności związane z jubileuszem. Wybrała restaurację i zamówiła obiad dla gości.

Strojnisia

Kiedy umawiam się z panią Cecylią na spotkanie, uprzedza mnie przez telefon:
- Musi pani wziąć głęboki oddech, jeśli chce pani wejść na to moje trzecie piętro.
- A jak pani wchodzi?
- Ja? Biorę podwójnie głęboki oddech - odpowiada, leciutko śmiejąc się w słuchawkę.

Siedzimy w jej niewielkim, gdyńskim mieszkaniu. Dookoła nas już właściwie sama historia. Pożółkłe zdjęcia na ścianach. Stare, rodzinne pamiątki. Mebelki, które pamiętają dawne czasy.

- Pani Cecylio, proszę zwolnić. Bo nie nadążam z notowaniem.
Ona na chwilę przerywa radosne "trajkotanie".
- Boże, niezmordowana - myślę z podziwem.

Słowo staruszka do niej nie pasuje. Siwe włosy elegancko ułożone. Paznokcie pomalowane jasnym lakierem. Pod szyją wisiorek.
- Oj, źle wyglądam ze zmarszczkami. Troszkę mi się ostatnio posypały. Ta setka dała mi się jednak we znaki - kokieteryjnie żartuje.

Na dźwięk domofonu zrywa się żwawo.
To fotoreporter.
- Proszę zaczekać - zatrzymuje go. - Tylko umaluję usta do zdjęcia. A potem, bez okularów, przed lustrem równo rozprowadza pomadkę na wargach.

Niezależność - to jej ulubione słowo. Rodzina chciała niedawno, żeby z nimi zamieszkała. Ale ona lubi to swoje mieszkanko. Zgadza się tylko na pomoc opiekunki z PCK.

Danuta Krzak zagląda do pani Cecylii od pięciu miesięcy. Już się przyzwyczaiła do witalności swojej podopiecznej. Chociaż słowo podopieczna nie jest w tym przypadku na miejscu.
- Pani Cecylia lubi ze mną wszędzie jeździć. Razem robimy zakupy na hali. Czasami sama pójdzie do fryzjera i kosmetyczki. Zagląda tam w każdym razie regularnie.
- To strojnisia - dodaje z podziwem.

Danuta Krzak chwali też panią Cecylię za kuchnię. Świetna z niej kucharka. Sama sobie gotuje. A czasem zrobi dodatkowo obiad dla bratanka. I zawozi mu do Sopotu.

"Ofiara dziewicy"
Cecylia chętnie wraca do dzieciństwa.
- To taka przypadłość starych ludzi - tłumaczy.

Jej dzieciństwo to czasy pierwszej wojny światowej. Ale ona w swoim rodzinnym Czarnkowie pod Poznaniem szczęśliwie ten czas przetrwała. Była wtedy piekareczką.
Przed oczami ma taki obrazek. Może mieć jakieś osiem lat. Jest czwarta rano. Mama wyrywa ją z głębokiego snu.

- Cylia, trzeba wstawać. Zrywa się bez szemrania. Ale dwójka starszego rodzeństwa już taka chętna do wstawania nie jest. Po chwili wszyscy troje schodzą do piekarni ojca. Tata już zrobił ciasto. Oni wałkują, ważą, formują bochenki. Tak prawie do ósmej, każdego dnia. Potem się przebierają i biegną do szkoły.

Ten zapach piekarni czuje do dziś. Nic tak pięknie nie pachnie.
Młodość to również piekarnia. Ale nie tylko. Nie miała jeszcze piętnastu lat, kiedy zapisała się do Stowarzyszenia Młode Polki. Należały do niego panienki, które chciały się uczyć szycia i gotowania, śpiewania, gimnastyki. Przede wszystkim jednak był teatr.

Cecylia pokazuje zdjęcia z przedstawienia. Początek lat trzydziestych. Fotografia pożółkła, lekko wytarta. Wielokrotnie w palcach obracana. Ale widać jeszcze na niej postawną dziewczynę o pięknych oczach, w długich szatach.

- To ja jako królowa Jadwiga. Grałam w monodramie "Ofiara dziewicy". Miałam naprawdę aktorski talent. Po tym przedstawieniu mężczyźni zaczepiali mnie na ulicy, mówiąc, że wyciskałam im łzy z oczu.
Czemu nie została aktorką? Chciała. Ale mamusia nie pozwoliła. Bo aktorki, zdaniem mamy, źle się prowadziły i miały szemranych sponsorów. Do dziś lubi coś zagrać przed gośćmi, coś wyrecytować. Nam deklamuje wiersz "Pieśń rybacka". Sama go ułożyła.

Jako piętnastolatka pojechała z Młodymi Polkami do Francji. Pracowała w fabryce jedwabiu. Trzeba było mieć niezwykle delikatne paluszki. Spajało się nitki, z motka na szpulki. Nitki jak pajęczynka stale się zrywały. Była tam przez rok i siedem miesięcy.

- Piękny czas - wspomina. Wszystko podane pod nos. Poza fabryką nic nie trzeba było robić. Organizowano im wycieczki. Pewnie by jeszcze tam została, gdyby nie to, że mama bombardowała listami o powrót.

- Bo koń roboczy był potrzebny w domu - tłumaczy ze śmiechem.
- A czy pani wie, że z mojej ręki prezydent Ignacy Mościcki jadł bułeczki? - zaczyna inną opowieść.

To było po powrocie z Francji. Nadal pracowała w piekarni ojca. A prezydent Mościcki przyjeżdżał na polowanie do pilskich lasów. Prezydencka leśniczówka znajdowała się w pobliżu Czarnkowa. I codziennie rano szofer przyjeżdżał po bułeczki dla prezydenta, które ona tymi rękami zagniatała - pokazuje.

Oczy i konwalie
Mężczyźni zachwycali się nią. A najbardziej jej oczami.
- Lekarz mi kiedyś powiedział, że ja chyba sobie wstrzykuję krople z belladonną. Bo to niemożliwe, żeby tak naturalnie błyszczały. A ja mu na to: wiem panie doktorze, od czego jest ten blask. Od czego - zapytał. Lubię móżdżek z ryb, który ma dużo fosforu. Więc świecę. Pokiwał tylko głową z uśmiechem.

Długo nie wychodziła za mąż.
- Źle trafiałam. Jeden miał dziecko, drugi chciał dowodu miłości przed ślubem. Trzeci pił.
Za mąż wyszła, mając 39 lat, już po drugiej wojnie światowej. Wtedy pracowała w sopockim Domu Marynarza, który prowadziła jej siostra. Jej Wiktor przyszedł do Domu Marynarza z kolegą. Takim grubaskiem. I to ten grubasek się do niej zalecał, bo chciał powąchać konwalie, które miała przypięte do sukienki. Ale ona mu podsunęła do powąchania konwalie w wazonie.

- Mój Wiktor się tylko na to uśmiechnął. A ja pomyślałam o nim - ten albo żaden.

27 lat przeżyli jako małżeństwo. Wiktor był księgowym, a tak prywatnie niezwykle szlachetnym człowiekiem. Zawsze jej ustępował. Nosił ją, można powiedzieć, na rękach.
Dzieci nie mieli. Ale ona powtarza za Edith Piaf: niczego nie żałuję.

Dzień stulatki

Zawsze wstaje o szóstej trzydzieści, jakby ją Anioł Stróż budził. Potem słucha w radiu różańca. Śniadanko. Obiad ugotuje. Gazetkę przeczyta od deski do deski. Wyjdzie z panią Danusią. I tak dzień zleci.

Często ją ludzie pytają o tę żywotność.
- Jak pani to robi?
- Co robię? - odpowiadam im wtedy pytaniem. Bo nie wiem, co powiedzieć. Gdybym wiedziała, opatentowałabym tę wiedzę. Może praca konserwuje? Bo ja zawsze dużo pracowałam. Chociaż lubię żartować, że praca osładza życie, ale lenistwo... wzmacnia mięśnie. A może to pogoda ducha, której nigdy nie tracę? Paliłam papierosy krótko. Nie przejadałam się. Nawet wtedy, kiedy pracowałam w czasie drugiej wojny w cukierni.

Jak mąż zmarł, nie mogła wytrzymać w domu. Samotność ją niszczyła. Jeździła do siostrzenicy w Sopocie i gospodarzyła u niej. Pomagała przy dzieciach. Człowiek nie może być sam. I żyć sam dla siebie. Bo wtedy usycha.

- Nie wiem, a może to ten klimat mi służy? - śmieje się. Bo czy pani wie, że Gdynia ma wcale niemało stulatek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki