18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bo najlepiej trzeźwieje się w lesie

Łukasz Bartosiak
Mama Małgosi twierdzi, że policjanci z Prabut wielokrotnie wywozili jej córkę do lasu
Mama Małgosi twierdzi, że policjanci z Prabut wielokrotnie wywozili jej córkę do lasu Anna Arent-Mendyk
Zbigniew Barbarewicz żył jeszcze, choć nie upieramy się, że był trzeźwy, tamtego wrześniowego popołudnia, gdy policyjny radiowóz zajechał przed sklep spożywczy na ul. Malborskiej w Prabutach. Na ławce w pobliżu sklepu 29-letnia Małgosia spożywała piwo w towarzystwie kolegi, 63-letniego Ryśka.

Małgosia, upośledzona w stopniu lekkim, jest na rencie, w związku z czym ma dużo wolnego czasu i nieco wolnej gotówki. Czas spędza najczęściej, prowadząc rozmowy o życiu ze wspomnianym Ryśkiem, a gotówkę wydaje na trunek, żeby "gadka lepiej szła".

Mama Małgosi nie jest zachwycona tymi zwyczajami. Kiedy wspólnie opowiadają o wydarzeniach tamtego dnia, matka rumieni się, gdy temat schodzi na alkoholowe słabości jej córki. Ale wróćmy do opowieści. Bez zbędnych wstępów kazali Małgosi wejść do niebieskiego poloneza.

Kolega Rysiek początkowo protestował, jednak po krótkim i stanowczym "Zamknij się, bo i ciebie wywieziemy" przestał stawiać jakikolwiek opór. Prabucka "ławka", czyli plenerowi konsumenci napojów wyskokowych, twierdzą, że zwyczaj "wywożenia" praktykowany jest przez miejscową policję od dawna.

Ponieważ najbliższa izba wytrzeźwień znajduje się w odległym o 60 kilometrów Grudziądzu, a miejscowy komisariat dysponuje tylko jednym radiowozem, funkcjonariusze usprawniają sobie pracę, rozwożąc nietrzeźwych po okolicznych lasach, pozostawiając im czas na dojście do siebie i przeprowadzenie rachunku sumienia podczas powrotnego spaceru.

Pokrzywdzeni może i przyjęliby to jak sprawiedliwą karę, gdyby nie to, że - wedle ich relacji - często maszerować trzeba boso, bo policjanci potrafią zabrać im buty. Podobno zdarzało się też, że aby taki osobnik szybciej doszedł do siebie, policjanci stosowali "terapię" pałką.
Nic zatem dziwnego, że Małgosia drżała ze strachu, siedząc na tylnym siedzeniu policyjnego poloneza.
Nie zwracała nawet uwagi na to, że policjanci wyśmiewają się z jej choroby, bo do tego, jak twierdzi, zdążyła się już przyzwyczaić.
Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Ciemny las, gdzieś za Prabutami, żywej duszy brak w promieniu co najmniej kilometra. Krzyknęli: wysiadaj! I wysiadła, a oni odjechali.

- Nie wiedziałam, co robić, nie wiedziałam, gdzie jestem. Bałam się jeszcze bardziej - wspomina. Przez dłuższy czas błądziła, szamotała się w gęstwinie, co jakiś czas obijając głowę o pnie drzew. Nie wie, jak długo to trwało, bo straciła rachubę czasu. W pewnym momencie przez nieuwagę wpadła nawet do leśnego jeziorka.

Przemoczona dotarła wreszcie do jakiegoś gospodarstwa. Mieszkańcy, widząc ją w takim stanie... zadzwonili na policję. Radiowóz podjechał po kilku chwilach. Wysiedli z niego, nie kto inny, jak Twardziele. Jak gdyby nigdy nic zawieźli ją do miasta, po czym wyrzucili kilka ulic dalej od domu. Po tym zniknęli.

- Grozili, żeby nic o tym nie mówić?
- A komu miałaby się skarżyć poza mną - odpowiada za Małgosię mama.
- Tylko się wyśmiewali, jak zwykle - dodaje dziewczyna.
Mama Małgosi znała już takie opowieści córki. Tym razem jednak, widząc stan córki, uznała, że miarka się przebrała. Poszła na skargę do komendanta miejscowego komisariatu, podkom. Roberta Czekajskiego.

- Panie komendancie, tak nie może być! Moja córka jest chora psychicznie. Pana podwładni pastwią się nad nią, urządzili z niej obiekt do zabaw. Niech pan coś z tym zrobi!
Podobno przed nią skarżyli się już inni. Podobno komendant obiecywał, że "coś z tym zrobi". Podobno...

Człowiek na drodze 521

Może gdyby w ślad za skargą mamy Gosi poszły jakieś działania, nie doszłoby to tragedii w nocy z 29 na 30 września. Jej ofiara - 49-letni Zbigniew Barbarewicz z pewnością nie był świętym. Jego wieloletnia towarzyszka życia, Jadwiga Kwiatkowska, przyznaje otwarcie:

- Zbyszek czasami lubił wypić, ale na pewno nie był jakimś marginesem. Bywało, że napił się, przespał, rano wytrzeźwiał i wszystko było w porządku. Jak kiedyś się awanturował, to skończył na "wytrzeźwiałce" w Grudziądzu.
Od półtora roku Barbarewicz miał więcej powodów do topienia trosk w kieliszku - jeden z jego synów popełnił samobójstwo.

W wieczór swojej śmierci Zbyszek zdecydowanie wypił za dużo, zacząć krzyczeć na klatce schodowej swojego domu w pobliżu katedry. Nikt nie mógł go uspokoić. Z czasem sąsiedzi stracili nerwy i nie mogąc już znieść ekscesów pijanego zadzwonili po policję. Zajechał polonez, a w nim dwóch funkcjonariuszy - Twardziele.
Na oczach Jadwigi wpakowali delikwenta do auta i odjechali. Ich podróż powinna zakończyć się wizytą na izbie wytrzeźwień. Pijany spędziłby tam noc, a rano, gdyby wytrzeźwiał, wróciłby do domu na własną rękę. W Prabutach, jak wspomnieliśmy, wszystko odbywało się jednak zupełnie inaczej. Policjanci postanowili zaoszczędzić czasu, paliwa i zbędnej papierkowej roboty.

Zbigniewa Barbarewicza wywieziono w pobliże Gilwy, niewielkiej wsi położonej 8 km na południowy-zachód od Prabut, otoczonej zewsząd lasem. Prokuratura bada, czy zastosowali wobec niego jeszcze jakieś dodatkowe środki perswazji. Nie wiadomo na przykład, co stało się z jego butami. Czy miał je na nogach, kiedy przedarłszy się przez zarośla, wyszedł na drogę wojewódzką 521, łączącą Prabuty z Kwidzynem. Próbował tam złapać "okazję", by nie iść pieszo do miasta.

"Widziałam, jak zatrzymywał ciężarówkę, ta jednak przejechała obok bez hamowania" - napisze potem anonimowa internautka, która twierdzi, że przejeżdżała tamtędy krytycznej nocy. Nie wiadomo, czy pijany mężczyzna próbował wymusić na kolejnym aucie zatrzymanie się, wychodząc na drogę, czy też będąc pod wpływem alkoholu, nie kontrolował sytuacji.

W każdym razie wtargnął na środek drogi tuż przed nadjeżdżającą scanię. Jej kierowca twierdzi, że zobaczył pieszego, gdy ten był zaledwie około 10 metrów przed nim. Przy prędkości 80 kilometrów na godzinę szans na skuteczne hamowanie nie było. Na to, żeby ofiara przeżyła uderzenie rozpędzonej ciężarówki z naczepą - też.

Przecież było wiadomo

Dopiero ta tragedia spowodowała, że w Prabutach zaczęto głośno mówić o praktykach funkcjonariuszy. Zaczęło się na portalach internetowych, tam zaroiło się od komentarzy nieprzychylnych mundurowym.
- Gdy był wypadek, musieli przyjechać policjanci z Kwidzyna, bo prabuckich nie było na miejscu. Jak do bicia to pierwsi, a gdy są potrzebni, nie ma ich - oto jeden z komentarzy.
Pan Tomasz, który w rozmowie z reporterem nie ukrywa, że często nadużywa alkoholu, twierdzi, że jego wywożono kilkakrotnie. Jednego razu oberwał tak mocno, że aż stracił przytomność. Obudził się rano w lesie bez spodni i butów, pieszo wrócił do domu.

Ale represje dotykały podobno nie tylko amatorów napojów wyskokowych. Przed dwoma laty policjantów wezwano na interwencję. Ktoś awanturował się na ulicy Ogrodowej. Na miejscu policjanci natrafili na dwóch młodzieńców, których niezwłocznie zabrali na komisariat. Tam trafili do celi, gdzie, jak twierdzi jeden z zatrzymanych, policjanci okładali go pałką po plecach i pośladkach. Za niewinność, bo potem okazało się, że sprawcą wykroczenia był ktoś zupełnie inny.

Ojciec pobitego chłopaka nie odpuścił i złożył skargę. Prokuratura ostatecznie jednak umorzyła śledztwo, gdyż pobici nie zrobili obdukcji.
Natomiast ów chłopak niedługo potem został bezpodstawnie zatrzymany przez patrol drogowy.

Twierdzi, że policjanci usiłowali wypisać mu stuzłotowy mandat, mimo iż jechał prawidłowo. Według wersji funkcjonariuszy przyczyną zatrzymania było zgłoszenie o przestępstwie w ruchu drogowym. Problem w tym, że opis auta z meldunku nie pasował do opisu samochodu, który prowadził poszkodowany 22-latek.

"Szanowny panie przewodniczący, czy bezpodstawne zatrzymywanie mojego syna do kontroli drogowej nie jest szykanowaniem chłopaka bądź zemstą za interwencję u komendanta po wcześniejszym pobiciu syna przez policjantów? Czy tak ma wyglądać państwo prawa?" - pisał ojciec poszkodowanego młodzieńca w liście do Sebastiana Czai, ówczesnego przewodniczącego komisji gospodarki i bezpieczeństwa publicznego przy Radzie Miasta w Prabutach.
- Zapoznałem z tym pismem komendanta Czekajskiego, a on zobowiązał się do zbadania sprawy i wyciągnięcia ewentualnych konsekwencji wobec policjantów, jak również miał udzielić odpowiedzi mieszkańcowi Prabut. Na tym moja rola się zakończyła. Policja nie podlega pod burmistrza i Radę Miejską, więc pismo przekazałem tylko komendantowi - tłumaczy dziś swoją rolę w tej sprawie Sebastian Czaja.

Nam nikt nie mówił

Kolejną osobą, do której trafiły niepokojące doniesienia, był komendant powiatowy mł. insp. Józef Kowalik. Komendą w Kwidzynie kieruje od trzech lat, wcześniej był wykładowcą w szkole policyjnej.

Skargę 22-latka skwitował także wywodem teoretycznym.
"Odnosząc się do zarzutu dotyczącego stwierdzenia, że był pan bezprawnie zatrzymywany do kontroli drogowej i szykanowany przez funkcjonariuszy z komisariatu w Prabutach pragnę pana poinformować, iż ustawa o policji wskazuje wprost, że służba nasza powołana jest do wykrywania przestępstw i wykroczeń oraz ścigania ich sprawców". Konsekwencji wobec nikogo nie wyciągnięto.

Można więc zaryzykować twierdzenie, że o sprawie wiedzieli wszyscy. Zaprzeczają temu jednak burmistrz i przewodniczący Rady Miasta, bodaj dwie najważniejsze osoby w mieście.
- Do mnie żaden mieszkaniec nie przyszedł ze skargą, natomiast o piśmie skierowanym do pana Sebastiana Czai nie wiedziałem, gdyż mi go nie przedstawiał - mówi burmistrz Bogdan Pawłowski.
- Nie słyszałem o takich rzeczach - mówi krótko przewodniczący RM Henryk Fedoruk, prywatnie ojciec jednego z Twardzieli.
Trudno w to uwierzyć, że obaj nic nie wiedzieli, skoro komisariat znajduje się za ścianą siedziby samorządowców, a Prabuty to małe miasteczko, gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko.

Pierwsze kary

Śmierć Zbigniewa Barbarewicza spowodowała, że o oryginalnym rozwinięciu metody "zero tolerancji", stosowanym przez policjantów z Prabut, dowiedział się w końcu komendant wojewódzki, nadinsp. Krzysztof Starańczak. Swoje stanowiska stracili już Robert Czekajski oraz zastępca komendanta powiatowego w Kwidzynie podinsp. Michał Zapolski.
Kwidzyński komendant mówi, że ma żal do swoich podwładnych, że nie informowali go o nieprawidłowościach.

Stosunkowo najłagodniej, przynajmniej na razie, potraktowano "Twardzieli" - Jarosława F. i Radosława B. Zostali karnie przeniesieni do Kwidzyna, gdzie pracują w... prewencji. Wszczęto też przeciwko nim postępowanie dyscyplinarne, można więc przypuszczać, że to nie koniec sankcji.

Nowym komendantem okrytego złą sławą komisariatu został asp. Piotr Krajewski.
- Sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest bardzo trudna. W komendzie wojewódzkiej w ostatnich dniach nie mówi się o niczym innym, jak o Prabutach. Dlatego zrobię wszystko, by sytuacja wróciła do normy - zapowiada.
Mama upośledzonej Gosi mu wierzy. - Już w pierwszy dzień pracy odwiedził nas. To bardzo miły człowiek. Oby zrobił porządek w naszym mieście - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki