MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Bezczelny sprytny bogobojny

Redakcja
Stefan Chwin: Kiedy pierwszy raz usłyszałem Wałęsę w 1980 r., w jego głosie było przekonanie, że to się uda
Stefan Chwin: Kiedy pierwszy raz usłyszałem Wałęsę w 1980 r., w jego głosie było przekonanie, że to się uda Robert Kwiatek
Jestem za Lechem Wałęsą, jakiego pamiętam z lat osiemdziesiątych. Był urodzonym przywódcą, pojawił się nie wiadomo skąd, samorodek - mówi Barbarze Szczepule pisarz Stefan Chwin

Kmicic stoczniowy" - tak Pan nazywa Lecha Wałęsę w swojej najnowszej książce "Dziennik dla dorosłych". "Na tle... kartoflanej masy robotniczej Narodu, prawdziwek, borowik, rydz, bryła nieociosana polskiego węgla kamiennego".
Takim go zobaczyłem w sierpniu 1980 roku na słynnej drugiej bramie, obok której stoi dziś pomnik Poległych Stoczniowców. Wtedy pomnika oczywiście nie było, stał tam drewniany krzyż, do którego przybita była kartka z przepisaną na maszynie "Pieśnią Konfederatów Barskich". Przepisali ją studenci z seminarium profesor Marii Janion, na które ja też uczęszczałem. Jak wielu mieszkańców Gdańska chodziłem wtedy pod stocznię, aż tu któregoś dnia widzę, że jakiś wąsal drapie się na bramę.

To było 31 sierpnia, po podpisaniu porozumień?
Nie, kilka dni wcześniej, siedemnastego, osiemnastego, może dwudziestego... Wszystko dopiero się rozkręcało. Pamiętam, że nagle brama się otworzyła i wyjechał z niej wózek stoczniowy, na którym stał model Trzech Krzyży, zrobiony przez któregoś z inżynierów. A potem pojawił się ten robotnik, ten wąsal, bo wtedy nie wiedzieliśmy przecież, jak on się nazywa. I nagle ten wąsal na bramie przemówił. To było silne przeżycie, bo nigdy w PRL-u nie słyszałem, by ktoś mówił w taki sposób. Ani w pracy, ani w sklepie, ani w urzędzie, ani w szkole. Cóż to była za zdumiewająca, spokojna, bezczelna pewność siebie! To mnie zachwyciło i jednocześnie zmroziło, bo jakże to tak, staje sobie wąsaty człowiek na stoczniowej bramie i podnosi rękę na imperium. Byłem tam z przyjacielem, który mi opowiadał, że w lasach wokół Gdańska zgromadzono wówczas wielkie jednostki Służby Bezpieczeństwa, które miały rozbić strajk. Więc było groźnie.
Zobaczył Pan w nim Kmicica?
Ta czarna czupryna, czarne wąsiska, ta pewność siebie. Bezczelny, sprytny, a jednocześnie bogobojny, wielodzietny... Skojarzył mi się z ilustracjami Uniechowskiego czy Szancera do "Potopu"... Prawdziwy Kmicic! Wyjęty z polskich snów. Z marzeń Polaków, że pojawi się jakiś zawadiaka i wykrzyczy coś ważnego, coś o czym wszyscy wiedzą, ale boją się głośno mówić. On się nie bał, to było widać. Dla mnie to było niepojęte. Mój ojciec miał niedobre doświadczenia z imperium. Pochodził z Wilna. Wileńskie doświadczenie, o którym słyszałem w domu: więc najpierw akcja Burza, a potem prowokacja NKWD i tragiczna historia aresztowania przywódców Armii Krajowej, sprawa pułkownika "Wilka" Krzyżanowskiego... Wszystko to miałem zakodowane, a tu nagle widzę kogoś, kto nie przyjmuje do wiadomości ani historii, ani rzeczywistości, tylko stawia się i to jak! Spokojnie, pewnie. Było w jego głosie takie dziwne, mocne przekonanie, że to się musi udać. Wydawało mi się to irracjonalne.

Ale udało się, miliony poszły za nim.
Poszły, bo niewątpliwie była w nim jakaś naturalna siła, która energetyzowała ludzi. Zdumiało mnie wtedy także to, że on potrafił wpłynąć nawet na dygnitarza imperium przysłanego z Warszawy. Dziwny był ten dwugłos, o którym dziś nie chce się pamiętać, ta wielogodzinna rozmowa Wałęsy i wicepremiera Jagielskiego, którą transmitowano przez głośniki w stoczni i za bramą. Nawet głos tego komunistycznego wicepremiera jakby miękł w konfrontacji ze "zwykłym robotnikiem polskim" i jakoś się cywilizował. To było przejmujące.

Napisał Pan, że inni kandydaci na Wodza Polaków byli od Wałęsy gorsi. Jacyś tacy jak "makaron bez soli".
To jest trochę ironiczne oczywiście, ale on był znacznie bardziej wyrazisty i sugestywny niż inni, którzy tam byli. Nie ma rady: był urodzonym przywódcą. Pojawił się - nie wiadomo skąd - samorodek.
Ale mówił, że nie przeczytał żadnej książki.
Pysznił się tym i to mi się już mniej podobało. Kto wie, może część Polaków poszła za nim także dlatego, że byli tacy sami jak on - też nie przeczytali żadnej książki, a on ich swoją pychą z tego rozgrzeszał. Był jednym z nich. Miał pokazać światu, że prosty człowiek potrafi. I pokazał.
Komuniści, wprowadzając stan wojenny i łamiąc Solidarność, pomogli mu w zbudowaniu legendy.

Dziś tę legendę niektórzy usiłują zniszczyć. Potrzebna jest legenda?
Legenda jest potrzebna, bo ona buduje i wzmacnia. Ale jednocześnie obezwładnia. W społeczeństwie powinna być zachowana umysłowa równowaga między legendą i antylegendą. Legenda może bowiem sprzyjać utracie równowagi umysłowej. Czasem legenda jest po to, by ludziom zamykać usta.

Minęła właśnie 25 rocznica przyznania Lechowi Wałęsie Pokojowej Nagrody Nobla. Czy to była - pańskim zdaniem - nagroda dla Wałęsy czy dla całej Solidarności?
Przyznanie tej nagrody Wałęsie bardzo nas wszystkich wtedy wewnętrznie rozgrzało i rozjaśniło mrok stanu wojennego. Pani Danuta Wałęsowa bardzo dobrze się w tym wszystkim znalazła i ten ich mały syn także. Oni się zachowywali normalnie, w sensie takiej normalnej polskości...

Co to znaczy "normalnej polskości"?
Bo są też inne odmiany polskości, takiej aberracyjnej, która ludziom czasem uderza do głowy. A oni zachowywali się normalnie, nie brali tego wszystkiego do siebie, przyjęli, że jest to znak uznania świata dla czegoś większego.
Formalnie już stanu wojennego nie było.
Ale faktycznie trwał do 1989 roku. Po Noblu było takie poczucie, że ten Zachód potrafi czasem zrobić dla nas coś dobrego. Rzadko, ale jednak. Oczywiście nagroda była dla całej Solidarności, ale miała też, nie ma rady, dokuczyć Sowietom. Przypomnijmy sobie, jak wyglądał wtedy świat: dwa wielkie mocarstwa stały naprzeciw siebie i się mocowały. Z jednej strony projekt wojen gwiezdnych Reagana, z drugiej sowieckie rakiety SS-20, a my między nimi. Nie można zapominać, że taki był kontekst tej nagrody.

No to co, nie należała się nam?
Należała, ale trzeba zachować proporcje. Wizja Solidarności jako dziesięciomilionowego ruchu, który w 1989 roku obalił komunizm, jest delikatnie mówiąc przekonująca tylko częściowo. Gdyby Rosja nie wydała zezwolenia na podpisanie przez partię Porozumień Sierpniowych w 1980 roku, nie byłoby żadnych porozumień i zwycięstwa Solidarności. Breżniew walnąłby pięścią w stół i czołgi poszłyby na stocznię jak w 1970 roku. A przypomnijmy sobie, że w stanie wojennym z dziesięciomilionowej Solidarności pozostał tylko cień. I to nie tylko "społeczny opór" i Solidarność wywalczyły nam niepodległość w 1989 roku. To był w dużym stopniu skutek rozpadu komunistycznego imperium. System miał w sobie mechanizmy autodestrukcji, które pociągnęły go w przepaść.

No to już z legendy nie zostaje nic.
Spokojnie. Legenda i tak sobie poradzi. Wszystko to nie znaczy bowiem, że nic od nas nie zależało. Naszą wielką zasługą jest to, że w sytuacji politycznego zniewolenia udało nam się pozostać Polakami i potrafiliśmy w krytycznym momencie historii złagodzić konwulsje umierającego potwora, który umierając, miał jeszcze dość siły by nas pozabijać. To właśnie dzięki Solidarności, kierowanej przez Wałęsę, zachowaliśmy zdolność samoorganizacji, która pozwoliła nam po 1989 roku zbudować wcale nie najgorszą Polskę Niepodległą.
Teraz szuka się prawdy o Wałęsie, przeszukując esbeckie archiwa. Czytał Pan książkę Cenckiewicza i Gontarczyka?
Nie, ale historycy mówili mi, że nie jest to książka oparta na urojeniach. Są dokumenty, które mówią o pewnych kontaktach Wałęsy z SB. Moim zdaniem takie kontakty były zrozumiałe, bo pamiętam tamten system i ludzi - nielicznych - którzy zdobyli się na to, by się temu systemowi przeciwstawić. Jakaż to była trudna sytuacja psychologiczna. Więc przypuszczam, że mogło dojść do momentów jakiegoś osłabienia wewnętrznego, wątpliwości, błędów w kontaktach z "fachowcami", bo przecież to byli fachowcy od łamania ludzi! Niepokoi mnie natomiast, że dzisiaj mamy do czynienia z rodzajem politycznego szantażu. Mało jesteśmy zainteresowani prawdą o Wałęsie, pytamy natomiast: jesteś za Wałęsą czy przeciw?

A Pan jest za czy przeciw?
Jestem za Wałęsą, którego pamiętam z lat osiemdziesiątych. Jego prezydentura już mnie mniej zachwyciła.

Ale jednak wyprowadził wojska sowieckie z Polski.
Jak by nie chciały wyjść, to by nie wyszły. To nie prezydent Wałęsa zmusił Rosjan do opuszczenia Polski. Źródła tej decyzji były poza naszym zasięgiem. Trzeba jednak przyznać, że Wałęsa przeprowadził całą sprawę w sposób rozumny. To jego niewątpliwa zasługa. No, ale miał za partnerów Gorbaczowa i Jelcyna, z którymi można było gadać - a nie Putina! I nawet te papiery katyńskie wtedy dostał. Dziś już żadnych dokumentów byśmy nie dostali. Wałęsa działał w sytuacji szczególnej, która mu pomagała. Miał chłodne, ludowe wyczucie rzeczywistości. Górował pod niektórymi względami nad rozgrzanymi inteligentami, jakich nie brakowało wokół niego i pewnie dlatego przeprowadził jakimś cudem naszą polską nawę przez te wszystkie katarakty.

Zatem per saldo...
Wyszło na plus. Można powiedzieć, że to jest biografia z rysami, może z plamami, ale per saldo - wielka biografia polska.

CV
Stefan Chwin (ur. 1949)- pisarz, krytyk, eseista, profesor literatury na Uniwersytecie Gdańskim. Jego najsłynniejsza powieść to "Hane-mann" (1995), opowiadająca o losach niemieckiego lekarza, który po II wojnie światowej pozostał w zasiedlanym przez Polaków Gdańsku. Ostatnio opublikował "Dziennik dla dorosłych".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki