MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Babciu Karolino: dzięki Tobie my żyjemy

Redakcja
Ostatnie wspólne zdjęcie Karoliny i Mikołaja Kmitów wykonane podczas uroczystości w 55 rocznicę ich ślubu
Ostatnie wspólne zdjęcie Karoliny i Mikołaja Kmitów wykonane podczas uroczystości w 55 rocznicę ich ślubu Archiwum prywatne
Z narażeniem życia, z chrześcijańskiej potrzeby Karolina uratowała Zofię, Dorę, Rachel, Pynię i wielu, wielu innych. Dziś dzieci Zofii postanowiły spłacić dług pamięci - pisze Dorota Abramowicz

Babcia Karolina, przykryta białym prześcieradłem, skrada się nocą przez zaśnieżone pole. Jest trzecia w nocy, mąż, dzieci, wnuki śpią. Ona niesie gorące jedzenie i czyste ubranie dla Zofii. Przychodzi tu każdej nocy, sprząta nieczystości, pociesza. I tak ratuje życie młodej, żydowskiej dziewczynie.

Prawnuk Karoliny, Piotr, 32-letni inżynier z Gdyni, słyszał nieraz tę opowieść od ojca. Kilka lat temu razem z rodziną wybrał się na Ukrainę, by odwiedzić Bożą Darówkę, gdzie przed wojną rozciągał się majątek Karoliny i Mikołaja Kmitów. Jednak - szczerze mówiąc - nie zaprzątał zbytnio sobie głowy rodzinną historią. Do czasu. - Na "Naszej klasie" dołączyłem do grona znajomych "ród Kmitów" - wspomina Piotr. - Tam też znalazłem wpis, że ktoś z Izraela szuka potomków Karoliny Kmity z Bożej Darówki.

Szukała Haya, córka nieżyjącej już Zofii. "Jestem bardzo szczęśliwa" - odpisała Piotrowi. Zaraz potem nadszedł list od brata Hayi. Moshe, lekarz z Hajfy, opowiadał, że matka przed śmiercią zobowiązała ich do odnalezienia potomków Karoliny. - Chcę upamiętnić postać tej wspaniałej kobiety - zadeklarował. - Ufundujemy marmurową tablicę ku jej czci. Z podziękowaniem za życie mamy i nasze. Najlepiej, by została ona wmurowana tam, gdzie modliła się babcia Karolina.

Karolina i Mikołaj Kmitowie kilkadziesiąt ostatnich lat życia spędzili w Gdyni. W sobotę w jednym z gdyńskich kościołów, podczas prywatnej uroczystości z udziałem rodziny Zofii, w czasie mszy tablica została odsłonięta. Uroczystość w kościele była całkowicie prywatna. Pojawili się na niej członkowie rodzin Zofii, zwanej też Wandą i Sarą, oraz potomkowie Karoliny i Mikołaja Kmitów. Urodzonych na ziemi kowelskiej, zmarłych w Gdyni. Dobrych, odważnych ludzi.
Ze świadectwa spisanego przez Zofię Bronsztein, z domu Gewircmann, w 1966 roku :
Urodziłam się w Zamościu 20 lipca 1921 roku. W Kowlu ukończyłam gimnazjum i w 1940 r., przy Sowietach pojechałam się uczyć na uniwersytecie we Lwowie.
Świadectwo Zofia wykaligrafowała na 12 stronach. Krótko pisze o początku okupacji niemieckiej, o powrocie ze Lwowa do Kowla. O pierwszej ucieczce z getta w maju 1942 r., kiedy jednego dnia zamordowano 9 tysięcy ludzi. W tym także jej bliskich.

O drugiej ucieczce do dawnego mieszkania w Kowlu, gdzie czekała na nią sąsiadka - przyjaciółka, 25-letnia Elżbieta Kmitowa. Elza, jak nazywa ją dawna sąsiadka, przebrała Zofię w swoją suknię, wręczyła jej dokumenty siostrzenicy, Wandy Holz, która z początkiem wojny uciekła na Węgry. Zofia jako Wanda chciała wyjechać wraz z młodzieżą ukraińską na roboty do Niemiec.
Kiedy Zofia zadzwoniła do drzwi, w mieszkaniu Elżbiety byli także jej teściowie - Karolina i Mikołaj Kmitowie, z chutoru Boża Darówka w pobliżu miasteczka Hołoby.

- Zabiorę cię do siebie - powiedziała Karolina. Wiedziała, że charakterystyczne rysy twarzy prędzej lub później zdradzą ciemnowłosą Zofię. Obwiązała chustką jej oko, ubrała swój płaszcz.

W domu Kmitów byłam jako krewna Wanda

Karolina miała wtedy 52 lata. Jej mąż 56. Właściciele 40-hektarowego majątku, wychowali czworo dzieci, na świecie były już wnuki.
19 sierpnia 1942 r. odbyła się ostateczna likwidacja Żydów kowelskich. O tym opowiedziała mi Elza Kmitowa, która przyszła piechotą z Kowla, by mnie uprzedzić, bym do Kowla nie wracała. 2 września odbyła się pierwsza likwidacja Żydów hołobskich. Tej nocy przyszło do Kmitów czterech Żydów z Hołób. Wyryli oni jamę między płotem a ogrodem, gdzie siedzieliśmy razem cały tydzień. Karolina Kmitowa przynosiła jedzenie i usługiwała nam.

Po tygodniu przybysze, zaopatrzeni przez Kmitów w jedzenie i pieniądze, ruszyli do kolejnych znajomych. Zofia została. W dzień siedziała w domu, w nocy spała w jamie zwanej "katakumbą". W październiku 1942 r. dom Kmitów został spalony. Ocalała kuchnia i jeden pokój.

W tym czasie Niemcy wydali odezwę, by Żydzi hołobscy, którzy się ukrywają, przyszli do miasta i normalnie żyli. Chciałam się zameldować, ale Babcia powiedziała, że dalej będzie mnie przechowywać i że jest to tylko pułapka.

Karolina miała rację. W połowie listopada zlikwidowano pozostałych Żydów hołobskich. Niemcy wydali rozkaz "Judenrein" informujący, że za przechowywanie Żyda grozi śmierć osobie go ukrywającej wraz z rodziną do trzeciego pokolenia oraz konfiskata majątku. Wyznaczyli również nagrodę - 10 tys. marek - dla donosicieli. Do chutoru dochodziły wieści o kolejnych polskich rodzinach rozstrzelanych razem z Żydami, których ukrywali.

Mikołaj Kmita wziął na bok Zofię. - Drogie dziecko - powiedział. - Gdyby chodziło o majątek i tylko moje życie, jestem gotów ryzykować i przechowywać cię, lecz gdy popatrzę na moje małe wnuki, to mnie ogarnia strach. "Nie mogłam żądać od niego więcej - pisze Zofia w świadectwie. - Postanowiono, że babcia wyprowadzi mnie do pobliskiego lasu, da mi jeść i ubranie ciepłe i będzie często do mnie przychodzić.
Gdy nikt nie widział, Babcia Karolina Kmitowa podeszła do mnie, zaczęła mnie całować i powiedziała: "Ja ciebie nie opuszczę. Będę cię dalej ukrywać. Ty jesteś moim dzieckiem".
Wieczorem wyprowadziła Zofię do sadu, kazała położyć się między dwoma kopcami kartofli i przysypała liśćmi. Kiedy zaszedł księżyc, wróciła po dziewczynę. W polu, z kilometr od domu wyryła małą jamę. W niej, przykryta słomą, Zofia przeleżała do 23 listopada 1943 r.

"Pełznąc w nocy, żeby nikt jej nie zauważył, gdyż noce były jasne, przynosiła mi jeść. Kiedy cała rodzina przekonała się, że mnie nie ma w... katakumbie..., przyprowadziła mnie z powrotem do jamy. W jamie przebyłam całą zimę zasypana śniegiem i wiosnę do czerwca 1943 roku. Babcia Karolina przynosiła mi o trzeciej w nocy dobre, gorące jedzenie. Zabierała i myła mój garczek z odchodami fizjologicznymi, gdyż możliwości wyjścia, a nawet siedzenia u mnie nie było.

Babcia przychodziła ubrana w białe prześcieradło i zamiatała za sobą gałęzią ślady. Nieraz, gdy była burza śnieżna, długo musiała szukać miejsca, gdzie mnie schowała. Nieraz mróz właził jej pod paznokcie. Co 10 dni przynosiła mi czystą bieliznę i zabierała brudną. Przynosiła też buteleczkę wódki, by mi żołądek lepiej pracował i buteleczkę nafty, którą zmazywałam włosy, bym nie dostała pasożytów. Nogi trzymałam w woreczku z pudrem, żeby mi było ciepło. Byłam nakryta ciepłą kołdrą i leżałam na słomie".

Na początku czerwca zatrudniona w gospodarstwie pastuszka odkryła jamę, a w niej - Zofię. Pobiegła z informacją do Karoliny.
- To jakaś Rosjanka, która uciekła z pociągu - machnęła ręką gospodyni. - Dam ci jedzenie, zaniesiesz jej wieczorem.

Kiedy dziewczynka wyszła, Karolina ruszyła do ziemianki. Słaniającą się na nogach Zofię przyprowadziła na stryszek nad oborą. Zdumiona Zofia zobaczyła, że na strychu... mieszka od kilku miesięcy jej koleżanka z Hołob, Dora Kac.
W czerwcu uciekli policjanci ukraińscy. Karolina powiedziała bliskim o tym, co zrobiła. "Wszyscy byli bardzo radzi" - pisze Zofia.
Ciepły dzień wrześniowy 1943 r. W kuchni je śniadanie Mendel, ukrywający się w okolicy Żyd hołobski. Dora i Zofia kręcą się przy garnkach. Nagle dom okrążają Niemcy, którzy szukają broni w polskich gospodarstwach. Mendel wyskakuje przez okno, dziewczyny kryją się za pianinem. Niemcy je stamtąd wyciągają. Dziewczyny tłumaczą, że myślały, iż do domu weszli banderowcy.
Ewa Nowakowska, wnuczka Karoliny, słyszała opowieść o wejściu Niemców od babci.

- Miała niesamowity refleks - twierdzi wnuczka. - Dora mogła uchodzić za miejscową dziewczynę, ale z Zofią był problem. Babcia, widząc Niemców, zawiązała Zofii chustkę na głowie, wcisnęła jej miotłę do rąk. Potem zaczęła na nią krzyczeć, że jest leniwa, że tylko się chowa, zamiast pracować. Tak na nią krzyczała, że aż pewien Niemiec stanął w obronie dziewczyny.
Po odejściu Niemców Karolina nakazała schować się Dorze i Zofii w lesie.

"Przyszła po nas w nocy, kazała wrócić do domu, gdzie czekało ciepłe jedzenie i pościel. Sama w szerokim płaszczu, pod którym przechowywała chleb i różne produkty, poszła w głąb lasu, by przekazać je rodzinom żydowskim ukrywającym się w drugich miejscach. Babcia nas poprosiła, by nikomu z rodziny nie mówić, że Niemcy nas znaleźli, gdyż ona będzie nas dalej przechowywać. W ten dzień Dora Kac posiwiała na skroniach".

W październiku w domu Kmitów zamieszkały jeszcze siostry Rachel i Pynia Bujnes. Wraz z nimi Dora i Zofia doczekały nadejścia armii radzieckiej w marcu 1944 r.
Ewa, urodzona już po wojnie, wnuczka Mikołaja i Karoliny miała może z 8 lat, gdy do Nałęczowa, gdzie wówczas mieszkała z dziadkami, przyjechała młoda, ciemnowłosa kobieta.

- Pamiętam, jak tuliła się do babci - wspomina pani Ewa. - I nie mówiła do niej "proszę pani". Mówiła - mamo. A do dziadka - tato. Kobietą była Zofia. Tuż po śmierci Stalina zdecydowała się wyjechać do Izraela. Wcześniej chciała się pożegnać.
Zofia odwiedziła także w Kwidzynie Elżbietę Kmitę, swoją dawną sąsiadkę z Kowla. Elza była już bardzo chora. W 1958 r. zmarła na raka.

Niedługo później Mikołaj Kmita z żoną, córką i wnuczką przeprowadził się do Gdyni, do domu, którego nie zdążył wykończyć przedwcześnie zmarły syn Witold. Tu mieszkali do końca swoich dni. Mikołaj zmarł w 1971 roku, Karolina w 1977 r.
- Listy i kartki od Zofii z Hajfy przychodziły niemalże co miesiąc - wspomina pani Ewa. - Pisała o wszystkim, o mężu, dzieciach, zwierzała z radości i trosk. Cieszyła się, że syn zostanie lekarzem, że córka robi drugi fakultet z nauk ścisłych.
Kartki do dziś leżą na strychu.
W 1957 r. w Izraelu wyszła książka dokumentująca tragedię Żydów z ziemi kowelskiej. Znalazła się w niej opowieść o Kmitach. Pod zdjęciem Karoliny Zofia napisała: "Babcia Karolina Kmitowa. Dobra i szlachetna osoba, która poświęciła się dla ratowania mego życia.... Kochaj bliźniego jak siebie samego... - przykazanie to spełniała dzień w dzień".
W lutym 1967 r. do Gdyni dotarła wieść o uhonorowaniu Kmitów tytułem "Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata". - Dziadek był schorowany, babcia też czuła się coraz gorzej - wspomina pani Ewa. - Nie był to też czas, w którym władze godziły się na wyjazdy nagrodzonycha. Babcia nie odebrała medalu. Odeszła cicha i skromna.

W latach 80. zmarła Zofia. I wydawało się, że opowieść o dzielnej kobiecie pozostanie już tylko na kartach książek i w rodzinnych relacjach.
Styczeń 2008 r. Piotr Kmita, wnuk Elżbiety, sprawdza rodzinne korzenie. Na jednym ze społecznościowych portali internetowych znajduje innych Kmitów. Od jednego z nich dowiaduje się, że ktoś z Izraela od lat szuka rodziny Karoliny Kmity, ostatnio zamieszkałej w Gdyni. Rodziny szuka Haya, córka Zofii. I jej brat Moshe, szanowany lekarz, ojciec trójki dorastających dzieci.

- Jestem wnukiem Elżbiety, prawnukiem Karoliny - odpowiada Piotr.
Między Hajfą a Gdynią krążą maile. Przychodzą fotografie. Tu żona, a tam siostra. Uśmiechnięci synowie. Córka. Dzieci Zofii piszą, że matka wychowywała ich w niemalże w kulcie Karoliny. I muszą wypełnić ostatnią wolę Zofii. Przysłali tekst, zamówili marmurową tablicę. Wolę Zofii wypełni jutro jej syn.

Tablica zostanie wmurowana w kościele, w którym w ostatnich latach życia modlili się Kmitowie. Ma świadczyć na wieki o tym, że tak naprawdę Moshe, jego siostra, dzieci, a także dzieci i wnuki Dory, Rachel, Pynii i wielu innych żyją dzięki Niej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki