Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żółty most w Gdańsku. Wiadukt, który zmienił szare oblicze miasta [HISTORIA, ZDJĘCIA]

Dorota Abramowicz
- Po ogłoszeniu stanu wojennego śniłem, że wojsko przemalowało most na szaro - opowiada Grzegorz Boros
- Po ogłoszeniu stanu wojennego śniłem, że wojsko przemalowało most na szaro - opowiada Grzegorz Boros Karolina Misztal
Był jedynym żółtym mostem na obszarze między Łabą, Władywostokiem, Chinami a Koreą Północną. Przeczytajcie o wiadukcie, który zmienił oblicze Gdańska, wpłynął na życiowe decyzje wielu ludzi i wyprzedził historię.

Kiedy wpiszemy hasło "szarość PRL" do internetowej wyszukiwarki, pojawia się tysiące wyników. "Szare domy w szarym mieście, w szarych domach szarzy ludzie" - tak śpiewał o ówczesnej rzeczywistości zespół Tilt. Ze zdjęć sprzed kilkudziesięciu lat, nawet tych kolorowych, wyłania się jednostajny, szarobury świat podobnych bloków, nierzucających się w oczy ubrań, smutku wystaw sklepowych.

I nagle w Gdańsku, w czerwcu 1979 roku, z ogólnie panującej szarości wyłonił się żółty most. Wyglądał jak świeże żółtko z fermy jajczarskiej, jak bijący w oczy wyrzut sumienia. Most pomalowali studenci. Doprowadził do tego Grzegorz Boros, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku (ASP), architekt wnętrz, czasami poeta…
- W szarości ludzie nie czują się dobrze. Szarość uwiera cały czas - mówi dziś Boros.

Pierwszy raz widzę

Na początku lat 70. XX wieku w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku organizowano Festiwal Studentów Szkół Artystycznych. - To było zderzenie dwóch światów - wspomina Grzegorz Boros. - Mieliśmy poczucie misji, chcieliśmy nawiązywać kontakt ze zwykłymi ludźmi.

Przedstawienia, koncerty, happeningi ożywiały górnicze miasteczko. W 1973 roku na noworudzką stację wjechała, w ramach happeningu Mariana Panka, biała lokomotywa. Towarzyszył jej napis "Jedna biała lokomotywa niczego nie zmieni".
Pewnego czerwcowego dnia 1974 roku pod budynkiem z czerwonego piaskowca w Nowej Rudzie stanęło kilku studentów, wśród nich Grzegorz Boros. Z zachwytem mówili o pięknie wyrzeźbionych gzymsach, maszkaronach, girlandach ukrytych pod warstwą brudu. Zatrzymało się przy nich dwóch górników. - Czemu się tak przyglądacie? - zapytał jeden z nich. - Tu nic nie ma...
- Jak to nic nie ma! - odparli z oburzeniem. Pokazali ornamenty, balkony, maszkarony…
- O kurczę, panowie, 20 lat tutaj chodzę, a pierwszy raz to widzę! - odparł górnik.

Po powrocie do Gdańska Boros postanowił zrobić coś, co zerwie warstwę brudu i złamie wszechobecną szarość miasta. Pierwszy pomysł: studenci pojawią się ze szczotkami i wiadrami z farbą na ul. Robotniczej, prowadzącej do stoczni. Oczyszczą budynki, podkreślą urodę architektury.

W Komitecie Wojewódzkim PZPR zapadła szybko decyzja - nic z tego nie będzie.- Świeża była jeszcze pamięć Grudnia'70. Wśród nas i wśród ludzi władzy - opowiada Boros. - Nasza propozycja zbytnio pachniała niekontrolowanymi kontaktami robotników z młodymi artystami. Pomyślałem: a może by tak pomalować most przy Bramie Oliwskiej na wprost ulicy Robotniczej?

Obiekt strategiczny w kolorze maskującym

Ów najstarszy z trzech kratowych wiaduktów, przerzuconych w Gdańsku nad torami kolejowymi, nie był wówczas (i oficjalnie nie jest dziś) zabytkiem. Przywieziono go do Gdańska w 1906 roku, z dzisiejszej Rudy Śląskiej. Konstrukcja ma piękne proporcje na tle dźwigów stoczni… Oczywiście był to obiekt, jak wszystkie mosty w krajach bloku socjalistycznego, o "istotnym znaczeniu wojskowym". Pokryto go maskującą farbą ochronną, a za nieprzestrzeganie "zakazu fotografowania" groziło oskarżenie o szpiegostwo.
- Panowie, to obiekt strategiczny -wyjaśniał w 1975 roku studentom podpułkownik z Wydziału Spraw Wewnętrznych Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.

Boros tłumaczył, że wcześniej próbował odnaleźć dokumentację techniczną wiaduktu. Okazało się, że jej oryginał spoczywa w archiwum w... Berlinie Zachodnim. A studenci zamierzają jedynie zorganizować akcję "estetyzacji". Rozmowa się przeciągała, urzędnik kazał sekretarce podać herbatę.
- Tajemnica wojskowa to fikcja - przekonywał Boros podpułkownika. - Przecież ci z NATO mają policzone, dzięki sputnikom i satelitom, wszystkie nity w tym moście.
- A skąd pan o tym wie? - docisnął wojskowy.
- Z "Młodego Technika" - odparł plastyk. I kilkanaście minut później opuścił gabinet z zezwoleniem w ręku .
To był dopiero początek. Trzeba było jeszcze czterech lat szukania sojuszników, pieniędzy i materiałów, by doprowadzić do finału.

Gdzie wariat od mostu?

Kiedy już prawie wszystko zapięto na ostatni guzik, zabrakło farby. W całej Polsce. Już na dwa lata przed 1980 rokiem wszystkie zakłady w kraju eksportowały farbę do Związku Radzieckiego, by w imię internacjonalistycznej przyjaźni pomalować na kolorowo obiekty olimpijskie w Moskwie.

Wtedy pomógł przypadek.
- Booorooos! - rozległ się krzyk podczas letniego zgrupowania studentów w 1977 roku. - Gdzie jest ten wariat od mostu?
Krzyczał Jacek Zwoźniak, bard studencki z grupy Baba, autor piosenki "Szoruj, babciu, do kolejki". Kiedy usłyszał o kłopotach z farbą, ruszył na ratunek. - Mama pracuje w dziale zbytu Polifarbu - zwierzył się gdańszczaninowi. - Wysyła do Rosjan tony farby, ale może coś załatwić.

To "coś" okazało się cytrynową farbą w 20-kilogramowych pojemnikach. Grzegorz Boros chciał jednak, by kolor przypominał świeże żółtko, jak z palety Tollensa. Kazał więc dodać nieco czerwieni, którą przez osiem godzin mieszali z żółcią studenci dorabiający w spółdzielni Techno-Service.

"Most z postępem robót zmieniał barwę niczym ociężały kameleon; najpierw szarość w odcieniu lila, potem kremowy podkład, aż wreszcie warstwa nawierzchniowa" - pisał Kazimierz Pocierzyński w tygodniku "Czas". Fotoreportaż Zbigniewa Trybka, ze zdjęciem z okładki, nosił tytuł "Wyjście z szarości".

Do mostu przymocowano tablicę z tekstem: "Odkrycie Mostu. Most zawsze służył integracji, umożliwiał łączenie ludzi oraz ich kultur. Użycie koloru jako środka artystycznego czyni ten fragment rzeczywistości obiektem artystycznym. Przywraca mostowi jego metaforyczne znaczenie. Grzegorz Boros. Studenci Miastu, Gdańsk dnia 25 VI 1979 r".

Straszny sen artysty

- Specjalnie przyjechałem z Warszawy na otwarcie mostu - wspomina Antoni Pawlak, poeta, współpracujący wówczas z pismami drugiego obiegu. - Miał on wówczas dla wielu ważne znaczenie, uwalniał nas z szarości. I nie był przypadkiem, gdyż działania artystyczne wyprzedzają społeczne.

Rok później Grzegorz Boros, Antoni Pawlak i inni, którzy kibicowali odkryciu mostu w 1979 roku, znaleźli się wśród strajkujących w pobliskiej stoczni. - Most to więź - mówi Boros. - Symbolizuje zrozumienie, empatię, życzliwość, przebaczenie i solidarność. Jeszcze wiele lat później przychodzili do mnie ludzie, którzy mówili, że pojawienie się w szarym krajobrazie żółtego mostu sprawiło, iż zdecydowali się pozostać w kraju.

Po ogłoszeniu stanu wojennego przyśniło mu się, że na wiadukcie pojawiło się wojsko. Zaczęli przemalowywać most na szaro, ale nagle ktoś ich odwołał. Boros z przyjaciółmi rozpuszczalnikiem ścierał szarą farbę, przywracając pierwotny żółty kolor. Obudził się spocony, szczęśliwy, że to tylko sen.

Po 1990 roku żółty most wtopił się w kakofonię barw miasta. Przestał się wyróżniać. I o mało przez to nie zniknął.

Odwołanie wyroku

- Twój most chcą rozebrać! - do pokoju Borosa wbiegł inż. Jacek Kamiński. - Zrób coś!
Był rok 2008. Boros, jako specjalista od pomników, pracował w Zarządzie Dróg i Zieleni. Ten sam ZDiZ ogłosił przetarg na wykonanie rozbiórki. Przyczyną był zły stan techniczny obiektu, który zastąpić miała nowa konstrukcja - płaska kładka pieszo-rowerowa.

Jacek Kamiński, starszy inspektor nadzoru inwestycyjnego w ZDiZ, miał 15 lat, gdy Boros malował most. - Ciągle o tym w domu słyszałem - wspomina. - Mostem wówczas zajmował się mój tata, Alojzy Kamiński, pracujący w gdańskim Przedsiębiorstwie Dróg i Mostów.

W akcję ratowania mostu zaangażowali się m.in. pracownicy ASP, z rektorem prof. Ludmiłą Ostrogórską na czele. W liście do prezydenta Adamowicza przypomnieli historię, pisząc, że w 1979 roku most dodał gdańszczanom nadziei i był kojarzony z nurtem będącym prologiem Solidarności.

W sierpniu 2011 roku miasto ponownie rozstrzygnęło przetarg na gruntowną naprawę żółtego mostu. Koszt - 6,4 mln zł.
- Mogę tylko podziękować prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi za zrozumienie i przychylność - mówi Boros. - Dzięki determinacji grupy wielu osób wyroku pocięcia mostu na złom nie wykonano. Miasto Gdańsk ogłosiło ułaskawienie!
W 2012 znów położono żółtą farbę na wiadukcie.

Na razie most jest zamknięty dla ruchu. Samochody już na niego nie wjadą, piesi i rowerzyści wrócą dopiero po zakończeniu Nowej Wałowej.
I znów będzie łączyć. A może coś zmieni?
- Ten ocalony most waży 850 ton - uśmiecha się Grzegorz Boros. - Proszę sobie wyobrazić 850 ton relacji międzyludzkich.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki