Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wakacje nad morzem 2013: Rekordowa liczba utonięć to brak "kultury pływania" u Polaków?

Anna Mizera-Nowicka
W samym Gdańsku plaż pilnuje 65 ratowników. Pomagają im ratownicy społeczni
W samym Gdańsku plaż pilnuje 65 ratowników. Pomagają im ratownicy społeczni Przemek Świderski
Tegoroczny sezon był wyjątkowo tragiczny, jeśli chodzi o liczbę utonięć. Podobno Polakom brakuje "kultury pływania". Jak to wygląda z punktu widzenia tych, którzy pilnują bezpieczeństwa w wodzie?

Miał to być prawie reportaż z planu "Słonecznego patrolu", ale tak łaskawe w tym roku lato spłatało mi figla. W miniony wtorek, kiedy byłam umówiona z ratowniczkami z kąpieliska Gdańsk Jelitkowo Klipper (pracują tam same kobiety), słońce prawie się nie pokazało, podobnie jak plażowicze. Ale może dzięki temu dziewczyny miały więcej czasu na rozmowę.

Godzina 9.00

W "budzie", bo tak nazywają swoją bazę, jest tłoczno. Osiem osób przebiera się do pracy. Na zewnątrz chłodno, więc na strój kąpielowy nakładają czerwone spodenki i spodnie oraz żółte koszulki i kurtki z napisem "ratownik". "Na piasek" - tak nazywają stanowisko przy wieży ratowniczej, cztery osoby na noszach niosą sprzęt: radio, koła ratunkowe, bojki pamelki, torbę. W torbie jest m.in. tuba, przez którą wołają plażowiczów, gdy wypływają za daleko, obok leży zasobnik z liną, nazywany szczurem oraz maska, fajka i płetwy - dzięki nim ratownicy mogą codziennie sprawdzić, czy na teren kąpieliska do wody ktoś w nocy nie wrzucił pobitej butelki i innych przedmiotów, które mogą skaleczyć. Maska przydaje się też, gdy trzeba pod wodę przenieść "świnię", czyli oponę zalaną betonem, do której są przymocowane boje.

- Mamy też opaski na rękę dla dzieci "mamo tu jestem", aby każdy rodzic mógł napisać na nich imię i nazwisko swojej pociechy oraz telefon komórkowy, gdyby maluch zagubił się na plaży - prezentuje Oliwia Radecka, ratowniczka. - Szukanie zagubionych dzieci lub ich rodziców to najczęstsze interwencje, jakie zdarzają się na plaży. Przy naszej wieży mamy czasem całe przedszkole.

Ratownicy przyznają, że historie, gdy zagubione dziecko z Sopotu zostaje odnalezione na kąpielisku w Brzeźnie, nie robią już na nich wrażenia. To chleb powszedni.
- Gorzej jest gdy szukamy dorosłego. Jego bliscy mówią, że wszedł do wody i nie wrócił, więc wszyscy są na nogach. Plażowicz odnajduje się po kilku godzinach, w domu - opowiadają.

Godzina 9.35

Pięć minut temu kąpielisko zostało oficjalnie otwarte, powiewa więc już biała flaga, a społeczny (tak mówią na ratowników-wolontariuszy, którzy robią dopiero staż) na łódce sprawdza temperaturę wody i powietrza. Informacja trafi na stronę internetową gdańskich kąpielisk i będzie aktualizowana co cztery godziny.
- Każdy na początku musi być społecznym, aby zostać ratownikiem - tłumaczy Monika Wesołowska, która jako "społeczna" przed laty przepracowała ponad 600 godzin.

Aby zyskać tytuł ratownika wystarczy 100 godzin stażu. Wcześniej trzeba jednak zrobić kurs. Kosztuje ok. 1,4 tys. zł. Na "piasku" w sezonie można zarobić ok. 2 tys. miesięcznie, pracując osiem godzin dziennie, siedem dni w tygodniu.
- Trzeba to lubić, bo praca jest ciężka - mówi Łukasz Iwański, który sam kilkanaście lat z rzędu pracował "na piasku", a dziś jest kierownikiem gdańskich kąpielisk. - Gdy się komuś uratuje życie, satysfakcja jest. Wyciągani z morza ludzie są w szoku, więc rzadko dziękują czy przepraszają. Na 100 ratowanych osób, "dziękuję" usłyszałem raz. Paradoksalnie od ojca, któremu wyjąłem z wody ciało jego martwego już syna.

Godzina 11.00

Mimo chłodu pojawiają się pierwsi amatorzy morskich kąpieli. Kąpielisko ma ok. 100 metrów szerokości. Para wchodzi jednak do wody tuż za boją, oznaczającą koniec kąpieliska.

- To typowe. Wybierają takie miejsca, bo to blisko ratowników, którzy w razie czego pomogą. Nie trzeba się jednak ich słuchać. Można pływać, gdy na kąpielisku obowiązuje zakaz kąpieli przez złe warunki pogodowe - tłumaczy Łukasz Iwański. Dodaje, że od kilkunastu lat na terenie gdańskich kąpielisk nikt nie utonął. Wszystkie wodne dramaty rozgrywały się poza obszarami strzeżonymi.

- Człowiek jest w stanie przeżyć pod wodą trzy minuty. Potem komórki mózgowe umierają. Ten czas to dla ratownika cała wieczność, jeśli zdarzenie ma miejsce na kąpielisku. Poza kąpieliskiem bywa, że w ciągu trzech minut do ratowników dociera dopiero informacja, że ktoś się topi. Można wtedy już tylko wyłowić ciało. To plaże niestrzeżone są więc dla nas prawdziwym wyzwaniem - ocenia kierownik gdańskich kąpielisk.

Problem ten spędza sen z powiek także prezesowi WOPR.
- Jesteśmy po wejściu w życie ustawy z 18 sierpnia 2011 roku o bezpieczeństwie osób przebywających na obszarach wodnych. Przyjęliśmy archaiczny model, oparty na zasadach z okresu międzywojennego. Chodzi w nim właśnie o tworzenie kąpielisk - tłumaczy prezes Jerzy Telak. - W krajach lepiej rozwiniętych, np. w Danii, nie ma kąpielisk w ogóle. Ok. 200 ratowników strzeże całe duńskie wybrzeże, a utonięcia prawie nie występują.

W Gdańsku plaż pilnuje 65 ratowników. Pomagają im ratownicy społeczni. Zdaniem prezesa WOPR, siły ratownicze, które są dziś zatrudnione na wszystkich polskich kąpieliskach, mogłyby pilnować całego wybrzeża.
- Obecnie są nieracjonalnie rozdysponowane - przekonuje Jerzy Telak. - Przykładem dobrych praktyk mógłby być Sopot, który teraz sztucznie musi dostosowywać się do rozporządzenia. Tworzy więc kąpieliska, mimo że od 2004 roku ma bazę, skąd dyspozytor dzięki monitoringowi całej 4-kilometrowej linii brzegowej wizyjnie kontroluje to, co się dzieje na wodzie. Gdy na monitorze widzi zagrożenie w dowolnym miejscu, kieruje tam załogę ratowników - podkreśla Telak. I dodaje: - Kąpielisko ma zazwyczaj ok. 100 metrów szerokości i ok. 50 metrów głębokości. Nie pomieszczą się tam te dziesiątki tysięcy osób, które przewijają się przez plaże. Nikt też nie będzie szedł dwóch kilometrów, aby wykąpać się w kąpielisku, a potem wracać po ręcznik znów dwa kilometry. To normalne, że kąpią się poza kąpieliskami.

Godz. 15.00

Ratownicy się nudzą. Pogoda jest nie najlepsza, więc nikt się nie kąpie. Nie ma co robić.
- Wczoraj padało, więc miałyśmy czas, by odpocząć. Cieszyłyśmy się z tego. Ale drugi dzień bez ludzi na plaży to już za długo - mówi Paulina Klarzyńska, starszy ratownik.

W tym sezonie nad Bałtykiem na nudę jednak nie można było narzekać. Świadczą o tym statystyki.
- Co roku latem w Bałtyku topi się ok. 30 osób. W tym sezonie już w lipcu prawie dobiliśmy do tej liczby - informuje Jerzy Telak, prezes WOPR. - W sierpniu na szczęście jest spokojniej. Na razie liczba topielców przekroczyła 40.

Ratownicy przyznają, że najczęściej muszą interweniować przez ludzką głupotę. Przykład? Ostatnio w Brzeźnie zawrócili mężczyznę, który w upale siedział na pontonie w zimowej kurtce i czapce.
- Na pytanie co robi, odpowiedział, że płynie do Szwecji - opowiada Łukasz Iwański.
Śmiałków, którzy wpław chcą dopłynąć z Brzeźna do Gdyni czy na materacu kierują się na Hel, też nie brakuje. Wielu rezygnuje z pomysłu, gdy fale są duże, a oni tak daleko, że o własnych siłach nie są w stanie wrócić.
- Na wszelkich dmuchanych zabawkach w ogóle nie powinno się pływać po morzu, bo powrót na brzeg często okazuje się niemożliwy - przestrzegają ratownicy.

Godzina 17.00

- Jeszcze tylko pół godziny - odliczają czas do końca pracy ratowniczki z Jelitkowa. Siedzą jedna obok drugiej na plaży, twarzą skierowaną cały czas w stronę wody, chociaż nikt się nie kąpie.
- To już przyzwyczajenie. Nawet jak wyjeżdżam ze znajomymi nad jezioro, siedzę w kole i rozmawiam, ale zawsze muszę być twarzą skierowaną do wody. Jakoś nieświadomie pilnuję, czy nikt się nie topi - tłumaczy Paulina Klarzyńska.

Szczególnie czujni muszą być ratownicy z Sobieszewa i Stogów. Tam plaże nie są osłonięte przez naturalny falochron, czyli Półwysep Helski. Istnieje ryzyko porwania przez prąd rozrywający lub denny.
- Rozrywający jak rzeka po powierzchni ciągnie ofiarę nawet kilkadziesiąt metrów. Nie warto z nim walczyć. Należy spokojnie utrzymywać się na powierzchni, a gdy prąd osłabnie płynąć nie prostopadle, lecz na skos w kierunku plaży - tłumaczy Mirosława Więckowska, rzecznik Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa w Gdyni.
Taki prąd porwał najprawdopodobniej 24-latkę z Pruszcza Gdańskiego, która utopiła się 22 lipca na niestrzeżonej plaży w Sobieszewie.

- Jak nam opowiadali plażowicze, trzy osoby bawiły się razem w wodzie. Nagle prąd porwał młodą kobietę. Wszystko działo się tak szybko, że nikt nie był w stanie jej pomóc. Ratownicy mieli za daleko - mówi Tomasz Balkiewicz, kierownik kąpieliska w Gdańsku Sobieszewie.

22 lipca to był dramatyczny dzień. Godzinę wcześniej, też na niestrzeżonej plaży, utopił się 47-letni mężczyzna. Na kąpielisku powiewała wtedy czerwona flaga.

Dwa dni wcześniej, gdy w Sobieszewie utonęła 50-letnia babcia, która chciała ratować wnuka, fale również były ogromne i ratownicy odradzali kąpiele.

Godzina 17.30

Ratownicy ściągają już białą flagę, chowają sprzęt i schodzą ze stanowiska. Przy dobrej pogodzie dziennie przez gdańskie kąpieliska przewija się 60 tys. ludzi. Dziś kąpiących się na plaży strzeżonej w Jelitkowie można było zliczyć na palcach obu rąk.
- Lato się kończy, więc mam nadzieję, że liczba topielców już nie wzrośnie - mówi prezes WOPR. - Bo rozumu ludzie szybką się nie nauczą. W Niemczech, Francji, USA czy Wielkiej Brytanii ok. 50 proc rodziców chodzi z niemowlakami do szkółki, gdzie można się oswoić z wodą. U nas na bezpłatne zajęcia chodzi 8 proc. Jakbyśmy nie rozumieli, że woda nie jest naturalnym środowiskiem życia człowieka.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki