Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alice Cooper, Kapitan Hak rocka

Marcin Mindykowski
Alice Cooper
Alice Cooper Hubert Bierndgarski/ Archiwum
Alice Cooper, który niedawno wystąpił na Festiwalu Legend Rocka w Dolinie Charlotty, to artysta uosabiający historię muzyki rockowej. Dziś poczuwa się do roli kustosza rockowej pamięci.

Vincent Damon Furnier, bo taka jest prawdziwa tożsamość Alice'a Coopera, przyszedł na świat 65 lat temu w Detroit, w rodzinie protestanckiego pastora. Wychowany w duchu chrześcijańskich wartości, początkowo nie przejawiał ciągot do buntu. Wszystko zmieniło się, kiedy jako 15-latek, podczas malowania płotu, usłyszał w radiu nagranie Beatlesów "She Loves You". Problemy z utrzymaniem pędzla miał też kilka godzin później, kiedy z głośników dobiegło go "I Want to Hold Your Hand". Właśnie zaczynała się brytyjska inwazja rockowa na Amerykę.

Kapitan Hak pośród Piotrusiów Panów

Młody Vincent nie miał jeszcze pojęcia, jak wyglądają Beatlesi, ale już wiedział, że chce być tacy jak oni. Wkrótce poznał Stonesów, Kinksów, The Who... Największe wrażenie zrobili na nim jednak The Yardbirds. Postanowił skrzyknąć kolegów ze szkoły i założyć zespół. Po kilku tymczasowych nazwach stanęło na Alice Cooper - imieniu i nazwisku czarownicy, która w XVII w. spłonęła na stosie. Po latach tak uzasadniał ten wybór: "Chodziło o nazwę, która poirytuje ludzi. Z jednej strony miłe, amerykańskie imię i nazwisko, a z drugiej - postać, która budzi śmiertelne przerażenie".

Na tym nie kończył się szokujący charakter nowego zespołu: "Zdałem sobie sprawę, że w rock'n'rollu jest pełno bohaterów, a żadnego czarnego charakteru. Wszyscy chcą być Piotrusiami Panami - a gdzie Kapitan Hak?! Stwierdziłem, że ja chętnie nim zostanę!".

Furnier nie krył też, że o ile muzyka lat 60. go ukształtowała, o tyle od początku dystansował się od naiwnych ideałów pokolenia dzieci-kwiatów. - Charles Manson też był hipisem, mieszkał ze swoimi ludźmi w komunie - opowiadał. - Nas nie interesowały hasła o miłości, pokoju i harmonii. Ameryka to ferrari, duże domy, noże sprężynowe i piękne kobiety! My chcieliśmy je mieć i o tym śpiewaliśmy! Na początku nikt nie poklepywał nas jednak po plecach. Byliśmy przekonani, że wkrótce będziemy musieli znaleźć sobie normalną pracę.

Na szczęście z pomocą przyszedł inny ekscentryczny artysta, Frank Zappa, który podpisał z muzykami kontrakt.

Kołek wbity w serce Generacji Miłości

Wczesne kompozycje zespołu inspirowane były brytyjskimi rock'n'rollowymi idolami Furniera, czasem z domieszką glamrockowej melodii. W swoim pierwszym przeboju "I'm Eighteen" Cooper śpiewał: "Mam osiemnaście lat/ I nie wiem, czego chcę/ Codziennie czuję się zagubiony/ Muszę się stąd wyrwać".

Ale nie tylko w ten sposób wokalista postanowił, jak mówił, wbić kołek w serce tzw. Generacji Miłości, "rozwalić hipisowski sen". Pacyfistycznym hasłom epoki flower power przeciwstawił swoją cyniczną sztukę osadzoną w estetyce teatru grozy, horroru i makabreski. Występował w czarno-białym makijażu, z podkreślonymi na czarno oczami. Na koncertach inscenizował własną śmierć - na krześle elektrycznym, szubienicy lub gilotynie. Masakrował lalki demonicznych niemowląt, obrzucał słuchaczy robactwem i zgniłymi warzywami, epatował wizerunkami potworów, wciągał na scenę żywe węże i pająki, przelewał litry sztucznej krwi, wymachiwał szpadą i pejczem. Szybko okrzyknięto go prekursorem shock- i horror-rocka, który na zawsze zmienił myślenie o tym, czym ma być rockowy koncert. Bez jego pomysłów nie byłoby scenicznego image'u Kinga Diamonda, Kiss czy Behemotha.

Sławy przysporzyła też zespołowi historia, jakoby na jednym z pierwszych koncertów, we wrześniu 1969 roku, lider odgryzł głowę żywemu kurczakowi. Cooper bronił się jednak, że to nie on wniósł kurczaka na scenę. A kiedy rzucił go w kierunku publiczności, ta go zmasakrowała. Ze zjedzonego żywcem kurczaka do dziś musi się jednak tłumaczyć w wywiadach. - To był czas, kiedy ludzie byli w stanie uwierzyć w każdą makabryczną historię o Alice Cooper - mówił. - Frank Zappa zapytał mnie nazajutrz, czy z tym kurczakiem to prawda. Odpowiedziałem, że nie. Poradził mi, żebym pod żadnym pozorem tego nie prostował, bo ludzie są zachwyceni!

W kolejnych tekstach dzielił się opisami rozkoszy płynącej z nekrofilii, roztaczał nastrój grozy, opowiadał o formach wyrafinowanej przemocy. Serce młodzieży podbił albumem "School's Out", w całości poświęconym bezsensowi szkolnej edukacji, kumulującym złe młodzieńcze wspomnienia z nią związane, z tytułowym - do dziś największym w karierze Alice'a Coopera - przebojem, celebrującym chwilę letniego zakończenia roku szkolnego: "Koniec szkoły na zawsze/ Szkoła rozleciała się na kawałki". Pikanterii dodawała nietypowa koperta na płytę winylową w kształcie... papierowych damskich majtek. Nie trzeba chyba dodawać, że odwrotnie proporcjonalnie spadały notowania Alice'a Coopera wśród rodziców nastolatków. Jego sceniczna oferta była wyzwaniem dla purytańskiej Ameryki. W Anglii przez dłuższy czas wokalista miał zakaz występów.

Sześć cali od głowy

Sceniczne niespodzianki bywały też niebezpieczne dla samego Coopera. Raz podczas występu przez przypadek wbił miecz we własną nogę. - Z powodu adrenaliny nic jednak nie poczułem - wspominał. - Wyjąłem go, trysnęła krew. Ludzie byli przekonani, że to zaplanowana część show. Za kulisami polałem ranę whisky i dokończyłem koncert.

Innym razem unoszonemu przez Coopera w rękach boa dusicielowi zebrało się na wypróżnienie (a węże karmione były głównie szczurami, co miało ścisłe przełożenie na walory zapachowe). Scenę taplającą się w wężowych odchodach i obsługę koncertu zmywającą ją i ledwie powstrzymującą się od wymiotów widownia też wzięła za element show...

O tym, jak niebezpieczny jest numer z gilotyną, przekonuje zaś sam Cooper: "Prawdziwa gilotyna, którą stosujemy, waży 40 funtów. I to ostrze każdej nocy spada zaledwie sześć cali od mojej głowy. Wystarczy jeden niewłaściwy ruch, by mnie zabiło! Nigdy nie czułem się bezpiecznie podczas sceny gilotynowania".

Kolega Marksa i Dalego

W następnych latach Alice Cooper chętnie tworzył zaaranżowane z rozmachem kompozycje czerpiące garściami z estetyki musicalu i muzyki filmowej ("Welcome to My Nightmare"), zbliżając się do Pink Floyd czy Davida Bowiego, a swoje płyty ubierał w konwencję spiętych spójną narracją concept-albumów. Łatwo przekładał je też na formy parateatralne: jako nowe elementy jego show pojawiło się schwytanie Coopera przez demonicznych sanitariuszy i zakucie go w kaftan bezpieczeństwa. Próbując się z niego bezskutecznie wydostać, wokalista śpiewał przejmujące ballady. Swój talent aktorski rozwijał też w horrorach.

Jego koncerty zyskiwały wielu zwolenników wśród artystów. Cooperowi kibicowali przyjaciele: Jim Morrison z The Doors, Salvador Dali (który uwiecznił go na jednym ze swoich obrazów) i Groucho Marx, który mawiał, że Alice to "ostatnia nadzieja dla wodewilu". Jego demoniczny teatr grozy zaszczycili też swoją obecnością m.in. Mae West i Fred Astaire.

Ale lata 70. to też dla Coopera okres uzależnienia od alkoholu. - Nie ma zdjęcia z tego okresu, na którym nie jestem z drinkiem. Z pisania, nagrywania trzech płyt z lat 70. i koncertowania z nimi nic nie pamiętam - przyznawał. - Ale moi fani właśnie je uważają za najlepsze - dodawał ze śmiechem. W 1982 roku postanowił jednak wytrzeźwieć. - Ludzie nazywają mnie wyleczonym alkoholikiem. Ja uważam, że zostałem uzdrowiony. Od kiedy trafiłem do szpitala, już nigdy nie poczułem ochoty na alkohol. To cud!

Pod koniec lat 80. Alice złapał oddech artystyczny. Po załamaniu kariery w drugiej połowie lat 70. nawiązał współpracę z producentami nagrań Bon Jovi i Aerosmith. Przedstawił nowe, popmetalowe oblicze, z wielkim hitem "Poison".

Alice Cooper to nie ja

Wielu długo uważało sceniczną kreację Coopera za bunt wymierzony w system wartości przekazany mu przez ojca. Nic bardziej mylnego: wokalista nigdy się nie odciął od chrześcijaństwa, a w ostatnich latach wręcz otwarcie je manifestuje. Wzorem ojca, w każdą środę prowadzi nawet rozważania nad Biblią.

- Byliśmy sobie z ojcem bardzo bliscy. Był świetnym kaznodzieją i nie miał żadnego problemu z rock'n'rollem. Nie podobała mu się tylko otoczka: alkohol, zaliczanie kobiet. Ale przede wszystkim liczyło się dla niego to, co muzyka wyraża. I na żadnej z moich najbardziej szokujących płyt nie znajdziesz nic, co byłoby wymierzone przeciwko religii, nic bluźnierczego. Co znajdziesz? Wiele rzeczy mówionych z poczuciem humoru, z zacięciem satyrycznym. Są tam oczywiście rzeczy obraźliwe, ale dotyczą trzech spraw - seksu, śmierci i pieniędzy - argumentuje sam zainteresowany. - W kwestii wyboru między dobrem a złem, Bogiem a szatanem, zawsze jednak mówiłem, żeby nie wybierać tego drugiego. A przed szatanem ostrzegałem.

Te wytłumaczenia nie przekonują jednak tropiących duchowe zagrożenia autorów kolejnych list "zakazanych artystów", którzy w muzyce i spektaklu Coopera zawsze widzieli tylko uosobienie diabelskich mocy. - Kiedy pytam prawicowych ekstremistów chrześcijańskich, czy mógłbym wystawić "Makbeta", najczęściej mówią, że tak. A przecież w "Makbecie" są czary, kazirodztwo, morderstwa. Mój show nawet się do tego nie zbliża! - przekonuje Cooper. O swojej wierze mówi zaś: "Bycie chrześcijaninem w rock-biznesie to wyzwanie. Muszę dawać świadectwo, żyć wiarą. Rozmawiam z Marylinem Mansonem i jestem chyba jedyną osobą, której wysłucha, kiedy mówię mu o Jezusie".

Od 37 lat jest też wierny tej samej żonie, która w latach 70. dołączyła do jego grupy jako tancerka. Dziś pani Furnier odgrywa na scenie rolę pielęgniarki. W show Coopera bierze też udział ich córka. A sam wokalista w wywiadach przestrzega przed zdradzaniem żon.

Dziś Alice Cooper jest człowiekiem-instytucją, poczuwającym się do roli depozytariusza rockowej historii. Pięć razy w tygodniu prowadzi audycję radiową transmitowaną do 160 krajów. Za 28 tys. dolarów kupił literę "O" w napisie "Hollywood". Jest też zapalonym graczem golfa - jak mówi, po zerwaniu z alkoholem musiał znaleźć nowy nałóg. Często gości w mediach, w których sypie anegdotami jak z rękawa, opowiadając o licznych znajomych z rockowego panteonu. Przyznaje, że zmienił się jego wizerunek: "Teraz nie jestem już niebezpieczny, tylko sympatyczny. Z Marylinem Mansonem zgodziliśmy się zresztą, że dzisiaj nikogo już niczym nie zaszokujesz, skoro wieszanie i ścinanie głowy możesz zobaczyć na żywo w CNN".

Sam Cooper przede wszystkim uważa się jednak za muzyka. - Bez muzyki nie ma koncertu. Na próbach dziewięć godzin poświęcamy muzyce, jedną - oprawie teatralnej. To ma być tylko wisienka na torcie - mówi. Obecną kondycję rockowej sceny komentuje ostro: "Dzisiejsze zespoły zapomniały o słuchaniu Beatlesów. Dlatego nie tworzą klasyków".

Wciąż nagrywa płyty i koncertuje, choć zrezygnował z najbardziej gorszących elementów swojego widowiska (żywych stworzeń na scenie, masakrowania lalek niemowląt), a na scenie zabijany jest tylko raz, a nie - jak kiedyś - po czterokroć. Na jego ostatnich koncertach istotna jest ich końcowa część, w której "martwy" Cooper spotyka swoich dawnych przyjaciół "od kieliszka". Pojawiające się nagrobki wprowadzają kolejne postaci - Jima Morrisona, Johna Lennona, Jimiego Hendriksa i Keitha Moona z The Who - których utwory, w formie hołdu, wykonuje.

Bo jak sam mówi, z losów wielu rockowych herosów wyciągnął dla siebie lekcję, którą uczynił podstawą swojej scenicznej obecności: "Większość moich przyjaciół zginęła, bo nie potrafiła oddzielić swojej scenicznej kreacji od tego, kim są poza sceną. Dlatego ja zdecydowałem się to rozgraniczyć. Alice Cooper to postać, którą odtwarzam na scenie. Jestem nią przez dwie godziny koncertu, uwielbiam ją odgrywać. Ale potrafię ją oddzielić od realnej postaci, którą jestem. Prywatnie jestem zupełnie inny niż on".

Do kiedy Vincent Furnier zamierza się więc wcielać w postać Alice'a Coopera? - Mick Jagger jest sześć lat starszy ode mnie, więc kiedy on przejdzie na emeryturę, zostanie mi jeszcze sześć lat - odpowiada. - Nie pozwolę mu się pokonać!

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki