Sobota była jeszcze bardziej gitarowa od piątku, choć to nieliczne tego dnia składy z dużym udziałem elektroniki wzbudziły spore emocje wśród słuchaczy. W przypadku występujących na scenie głównej brytyjskich Still Corners opinie były raczej podzielone. Osobiście, spodziewałem się, że koncert będzie bardziej porywający od zgrabnie zrobionej, choć raczej nie gotującej krwi w żyłach tegorocznej płyty, lecz to co popłynęło ze sceny, nie odbiegało w istotny sposób na plus od materiału studyjnego. Spotkałem się z opiniami przeciwnymi, według których był to znakomity, pełen życia koncert.
Prawda jak zwykle leży gdzieś pośrodku. Nie było za to kontrowersji co do katalońskiego duetu Svper, zamykającego ten festiwalowy dzień na małej scenie. Inteligentny, nie pozbawiony humoru, oryginalnie brzmiący elektroniczny pop, był jednym z najmocniejszych punktów programu. Wróćmy jednak go gitarowego rocka, bo to on dominował.
Dwa pierwsze występy na małej scenie należały do młodych polskich zespołów. I Little White Lies z Warszawy i i Sjón z Łodzi nie odbiegały poziomem od konkurencji, ale o wiele łatwiej niż w przypadku zagranicznych zespołów można było określić ich wzorce. Warszawiacy bardzo lubią The Kills, a łodzianie Muse, trudno w to wątpić.
Dalsza część dnia na małej scenie należała do solidnych, a niekiedy posiadających błysk oryginalności, europejskich zespołów. The Janitors ze Szwecji, Walls od Death z Francji i The Hickey Underworld z Belgii mogły się podobać i każdy z nich zdobył w Gdańsku grupę oddanych fanów. Celowo pominąłem brytyjskie trio Cold Pumas, bo właśnie oni wyróżniali się na rzetelnym tle błyskiem oryginalności.
Choć i oni maja swoich mistrzów, Amerykanów z Battles, zagrali ciekawie i z prawdziwym ogniem, a na szczególne uznanie zasługuje ich lider, śpiewający perkusista, czyli zjawisko na muzycznych scenach rzadko spotykane.
Na dużej scenie kompetentnie zagrali Francuzi z Team Ghost i Brytyjczycy z TOY, oba zespoły rozwijają się w szybkim tempie pewnie jeszcze nie raz o nich usłyszymy. Nie porwały może, na obu koncertach były świetne momenty, a to świadczy o potencjale.
Dla mnie osobiście najlepszym koncertem dnia był przedostatni na Main Stage Egyptian Hip Hop z Londynu. Tu oryginalności nie zabrakło - połączenie math-rocka z elektroniką i wpływami etno, sprzężone z bardzo specyficznym wokalem - było daniem, które może spodobać się bardzo, albo być w całości odrzucone, bez możliwości pośrednich.
Ze swojej strony, jestem w grupie entuzjastów tego zespołu i życzę mu pięknej kariery. Kłopotliwy w ocenie był zamykający sobotę na głównej scenie Esben and The Witch. I rzecz właściwie zasadza się na samym graniu, które było na absolutnie profesjonalnym poziomie, ale na braku klarownej myśli w kompozycjach. Muzyka tria, poruszająca się pomiędzy gotyckim rockiem i dream-popem, jest pełna emocji, które nie wiadomo dokąd prowadzą, zawieszonych w próżni wybuchów energii, pojawiających się w nieuzasadnionych momentach nagłych zwrotów muzycznej akcji.
Mimo atrakcyjności brzmienia Esben and the Witch to zespół obiecujący o wiele więcej, niż jest w stanie dać. Ale to koniec dnia, a nie całego festiwalu. Na Soundrive Fest jeszcze będzie niedziela z bardzo oczekiwanym koncertem iamamiwhoami ze Szwecji, największej gwiazdy całej gdańskiej imprezy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?