Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma takiej rury której sąsiad nie mógłby zatkać?

Redakcja
Mama klarnecistki jest dumna z  córki. O sąsiadach, którzy wnieśli sprawę przeciw niej do sądu, mówi, że kieruje nimi zawiść
Mama klarnecistki jest dumna z córki. O sąsiadach, którzy wnieśli sprawę przeciw niej do sądu, mówi, że kieruje nimi zawiść Tomasz Bołt
Takiego wyroku jeszcze w Polsce nie było! Sąd Rejonowy w Gdyni na wniosek sąsiadów zakazał Ewie Nowackiej gry na klarnecie w mieszkaniu jej rodziców. Jak do tego doszło, pisze Dorota Abramowicz

Orzeczenie zapadło, mimo iż państwo Nowaccy wcześniej wyciszyli pokój ćwiczeń, a klarnecistka - studentka gdańskiej Akademii Medycznej i równocześnie germanistyki na Uniwersytecie Gdańskim - od dwóch lat mieszka w akademiku.
- Nie słyszałem nigdy o podobnym przypadku - mówi Rafał Terlecki, sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku. - To niebezpieczny precedens - twierdzi prof. Marcin Tomczak, prorektor Akademii Muzycznej w Gdańsku. I dodaje po krótkim namyśle: - Ale czy tu naprawdę chodzi o klarnet?

Jeden na tysiąc

Powodem sąsiedzkiego konfliktu stał się instrument dęty drewniany z grupy aerofonów stroikowych z pojedynczym stroikiem oraz skalą od es do d4. Najniższe dźwięki mają ciemną barwę i dramatyczny charakter, najwyższe są bardzo ostre. Dźwięki klarnetu dobywały się z mieszkania na trzecim piętrze bloku na ul. Wiklinowej w Pustkach Cisowskich. Grała Ewa, młodsza córka państwa Nowackich.

- Miała osiem lat, gdy zażyczyła sobie, by na pierwszą komunię kupić jej gitarę hiszpańską - wspomina matka, Lidia Nowacka. - Stosunkowo późno przystąpiła do egzaminów w szkole muzycznej. W komisji siedziała pani, która uznała, że Ewa może być dobrą klarnecistką. Powiedziała, że taki talent zdarza się u jednego na tysiąc uczniów!

Osobą, która wychwyciła Ewę w grupie egzaminacyjnej, była jej późniejsza nauczycielka, Katarzyna Rywalska. - Pierwsza moja myśl: dzięki ci, Panie Boże, że dałeś taki talent! - wspomina Katarzyna Rywalska. - U Ewy doszła do tego silna motywacja, pracowitość, umiejętność radzenia sobie ze stresem podczas występów. Szła jak burza. W jeden rok zaliczyła dwa lata, szkołę muzyczną ukończyła ze średnią 6,0.
Lista osiągnięć Ewy zajmuje dwie strony drobnego druku. Dyplomy z wygranych konkursów, dwukrotne stypendium prezydenta Gdyni, stypendium ministra kultury.
- Wstawała o godzinie piątej rano, by przed siódmą być w szkole - wspomina matka. - Wracała po południu, wieczorem ćwiczyła między godziną 18 a 21, potem uczyła się do późna. Po północy szła spać. Nauczyciele i rodzice byli dumni z młodej, utalentowanej gdynianki. Nieco mniej dumy odczuwali sąsiedzi.

Kaloryfer kontra wprawki

- Wbrew pozorom mieszkają tu bardzo muzykalni ludzie - mówi Magda z czwartego piętra, której mama wnioskowała przed sądem o wydanie Ewie zakazu grania. - Prawie na każdym piętrze ktoś gra na instrumencie. Muzyki uczy pani z pierwszego piętra, która dołączyła się do pozwu sąsiadów, a ja tańczyłam w Teatrze Muzycznym. Jednak klarnetu nie mam siły słuchać.
Mama Magdy dodaje, że osiem godzin dziennie wprawek to za dużo jak na jej nerwy.

Rozkład sił w klatce schodowej bloku przy ul. Wiklinowej wygląda następująco: na 10 mieszkań trzy - zdecydowanie - sprzeciwiają się grze na klarnecie, dwóm sąsiadom to w ogóle nie przeszkadza. Pozostali mają tematu dosyć. - Nie chcę chodzić po sądach i odpowiadać w kółko na pytania dziennikarzy - rzuca ostro jedna z lokatorek zza zamkniętych drzwi.

Konflikt narastał z roku na rok. I niekoniecznie o klarnet. W sąsiedzkich opowieściach pojawiają się różne, niezwiązane z muzyką wątki: mycie auta na parkingu, zablokowanie samochodu, który stanął na nie swoim miejscu przed domem, telefony do komisariatu. Pierwsze lekceważące spojrzenie, rzucone z boku niemiłe słowo. - Od początku odczuwałam niechęć części sąsiadów - twierdzi Lidia Nowacka. - Wprowadziliśmy się później, zamieniając mieszkanie. Mam wrażenie, że głównym czynnikiem działań niektórych osób jest zawiść.
- Jaka zawiść? - odpowiada pan Zygmunt z pierwszego piętra. - To rodzice Ewy sprowokowali tę aferę, zamiast dogadać się z ludźmi. Wzywali policję, oddali panią z czwartego piętra do sądu. No to trzeba było się bronić.
Po raz pierwszy przed czterema laty sąsiedzi dali do zrozumienia, że dźwięk klarnetu nie jest muzyką ich marzeń.

- Tupali, stukali w kaloryfery, nastawiali radio lub telewizor na cały regulator, a potem wychodzili z domu - mówi matka klarnecistki. - Przeszkadzali jej ćwiczyć. Wezwałam policję.
Sąsiadka: - Pierwszy raz wpadli do nas, gdy gościłam rodzinę na obiedzie. Nikt oczywiście nie tupał. Później policja przyjeżdżała na okrągło. Nic dziwnego, sąsiad pracuje w komendzie w Gdańsku. W końcu dopięli swego. Sąd Grodzki skazał mnie na 50 złotych mandatu za zakłócanie ciszy. A w końcu kto zakłócał naprawdę ciszę? Ja czy klarnet?

Ludzie skargi piszą

Ostatecznie Sąd Grodzki uznał, że nastąpiło przedawnienie, i odstąpił od ukarania sąsiadki z czwartego piętra. Za to w maju 2007 roku trafił do sądu cywilnego pozew trzech sąsiadek (z czwartego, trzeciego i pierwszego piętra), które zażądały od Ewy zaprzestania gry na klarnecie i 500 zł zadośćuczynienia.

W ślad za ciężką walką w sądzie ruszyła walka na broń lżejszą. Do KWP wpłynęła skarga sąsiadów na ojca Ewy (instruktora w ośrodku szkolenia policji), że wzywając funkcjonariuszy do hałasujących sąsiadów, wykorzystywał znajomości z pracy. Z kolei do dyrektor szkoły, gdzie pracuje sąsiadka z pierwszego piętra (uczyła tam w pierwszych klasach małą Ewę muzyki), udała się pani Nowacka. Poinformowała o zbieraniu przez nauczycielkę podpisów w celu zabronienia Ewie gry. Pismo w tej sprawie skierowała też do kuratorium.
Oba pisma odniosły skutek - zmusiły obie strony do tłumaczeń przed przełożonymi.
A Ewa dalej grała. Policjanci próbowali mediować, proponując, by ćwiczenia kończyły się o godz. 18. Jednak ze względu na rozkład zajęć w obu szkołach, do których uczęszczała dziewczyna, nie było to możliwe.

- Postanowiliśmy wyciszyć pokój, w którym ćwiczy córka - mówi Lidia Nowacka. - Mąż skonsultował się ze specjalistyczną firmą, położyliśmy dodatkową warstwę na suficie.
- Nic to nie dało - utrzymuje sąsiadka. - Głośniej nawet było u nas niż w tamtym mieszkaniu.
Sąsiedzi zasugerowali, by Ewa grała w słuchawkach lub stosowała tłumiki. Jednak prof. Marek Schiller z AM stwierdził jednoznacznie, że nie istnieją takie urządzenia, możliwe do zastosowania w przypadku tego instrumentu, a próba wyciszenia klarnetu nie pozostawałaby bez wpływu na technikę gry.

Przed dwoma laty Ewa została studentką równocześnie germanistyki i Akademii Muzycznej. Wieści o konflikcie sąsiedzkim na Wiklinowej dotarły do uczelni.
- Chociaż pani Ewa nie jest do tego uprawniona, zadecydowałem o przyznaniu jej miejsca w akademiku - mówi rektor ds. studenckich AM, prof. Marcin Tomczak.
Wyprowadzka do Gdańska nie zakończyła procesu. Ewa wracała do domu w weekendy. I ćwiczyła.
Sąd i decybele

Sąd, uzasadniając wyrok, uznał, że również granie w soboty i niedziele jest wyrazem wyjątkowego lekceważenia sąsiadów. Wprawdzie ćwiczenie gry na instrumentach nie jest zakazane, jednak nie można robić tego kosztem innych lokatorów. A lokatorzy chcą się uczyć, spać, oglądać telewizję. Nie można też zakazać tylko częściowo gry na klarnecie, bo "nie jest możliwe wyznaczenie osoby, która miałaby mierzyć czas gry".
Rodzice Ewy złożyli odwołanie do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Twierdzą, że sędzia przed wydaniem wyroku nawet nie sprawdziła natężenia dźwięku, nie poprosiła o opinię biegłych. Nowaccy sami zwrócili się do sanepidu o przeprowadzenie pomiaru, ale okazało się, że niezbędny jest do tego wniosek sądu.

Profesor Andrzej Kulowski z Politechniki Gdańskiej uważa, że wydanie wyroku bez zasięgnięcia opinii biegłych było błędem. - Nie można polegać jedynie na subiektywnej opinii części lokatorów - twierdzi. - Trzeba przede wszystkim sprawdzić, czy budynek został zbudowany zgodnie z normami i określić liczbę decybeli. Niestety, większość budynków nie spełnia norm.
Krajobraz po bitwie

W domu przy Wiklinowej trwa stan zawieszenia. Sąsiedzi zanotowali, że w ostatnią niedzielę Ewa grała przez kilka godzin. - Jeszcze kilka lat temu by mi to nie przeszkadzało - przyznaje Magda. - Dziś ten dźwięk mnie wykańcza. Zanim państwo Nowaccy wprowadzili się do tego domu, wszyscy tu żyli w zgodzie. Nikt nie nasyłał na nikogo policji, ludzie traktowali się z życzliwością. Konflikt o klarnet zmienił wszystko, także moją mamę i pozostałych sąsiadów. Czy wie pani, że rodzice chcieli się nawet wyprowadzić? Ale to ja się nie zgodziłam. Lubię to miejsce, tu jest mój dom.

- Jesteśmy osaczeni - stwierdza z goryczą Ireneusz Nowacki. - To nie my się uzłośliwiamy. Chcieliśmy tylko, by córka mogła spokojnie rozwijać talent. Czy pani wie, że 80 procent młodzieży uczęszczającej do szkół muzycznych mieszka w blokach? Jeśli utrzyma się ten precedensowy wyrok, do sądów ruszy fala pozwów. I dzieci zamiast grać, będą siedzieć pod klatką i pić piwo.

Chciałam się dowiedzieć, co o wyroku sądzi Ewa. Ona jednak ma dość całej sprawy i nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Woli grać. Matka mówi, że otrzymała właśnie stypendium unijne, pozwalające na półroczne kształcenie w Niemczech.
Ewa wyjedzie, ale wszystko wskazuje, że klarnet będzie obecny w domu przy Wiklinowej. Nie dźwiękiem. Duchem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki