Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Węzły życia i śmierci

Redakcja
Opiekunka więźniarek aktorek twierdzi, że teatralna terapia przynosi im wiele dobrego. Dzięki niej, często po raz pierwszy, próbują zrozumieć swój problem
Opiekunka więźniarek aktorek twierdzi, że teatralna terapia przynosi im wiele dobrego. Dzięki niej, często po raz pierwszy, próbują zrozumieć swój problem Grzegorz Mehring
Na scenie pada trup. Jak w realnym życiu każdej z aktorek. O spektaklu wystawianym przez zabójczynie z więzienia w Lublińcu i jego terapeutycznej roli - pisze Ryszarda Wojciechowska

Kiedy skończyły grać, widownia wstała. I na stojąco im klaskała. Jakby miała przed sobą aktorskie gwiazdy. Po spektaklu, na pierwsze ciepłe słowa, jedna z grających kobiet zwyczajnie się rozpłakała. Reszta jej koleżanek siedziała niemo, ze stężałymi od napięcia twarzami.
"Węzły życia" to sztuka nietypowa. Nie ma w niej literackiej finezji ani drugiego dna. Słowa są proste. Gra bardzo amatorska. A jednak spektakl poraża.

Chwyta za gardło, pokazując w mało wyrafinowany sposób, jak ofiara może się zmienić w kata. Autorką "Węzłów życia" jest więźniarka. Również więźniarki są w tej sztuce aktorkami. Wszystkie odsiadują w Zakładzie Karnym w Lublińcu wyroki za zabójstwo męża albo innej bliskiej osoby. Niedawno były w Gdańsku, prezentując "Węzły" na Uniwersytecie Gdańskim.

Przypadek Barbary

Z niewielkiej sceny schodzi krótko ostrzyżona kobieta. Piekielnie zmęczona. Przygaszona. Jak "wyżęta". Zgadza się na rozmowę. Ale zastrzega, że najpierw musi zapalić. I "odparować".
To Barbara - autorka "Węzłów życia" i aktorka w tym swoim spektaklu, a także więźniarka. Odsiadująca wyrok za zabicie adopcyjnej matki.

Sztukę pisała przez miesiąc. - Słowa płynęły same. Jak w życiu. Bo życie to nie jest jedna wielka metafora, tylko zwykły kopniak w tyłek - twierdzi.
O literaturze wie to i owo. Przed więzieniem pisała wiersze. Studiowała polonistykę, a także marketing i zarządzanie.

O adopcyjnej matce nie mówi inaczej jak "mama". Mama ją adoptowała, kiedy miała trzy lata. Dla Barbary długo była wyrocznią i opoką. Nawet kiedy karciła czy biła. Nawet wtedy kiedy zamykała w piwnicy. Barbara nie pamięta, o czym myślała, kiedy musiała klęczeć na kukurydzy. I trzymać garnek z wodą nad głową, za karę. Jak się tylko trochę wody wylało, mama dolewała. W końcu ręce mdlały i puszczały garnek.
Nie potrafi długo o tym opowiadać. Nie mówi też, jak zabiła mamę. Zamiast tego woli powiedzieć, że gdyby los dał jej szansę i pozwolił cofnąć czas, to "pieprznęłaby" wtedy drzwiami. I uciekła, gdzie pieprz rośnie. Wzięłaby swoje dziecko za rękę i poszła żyć jak najdalej od mamy. Nawet gdyby to miało być życie tylko o chlebie i wodzie. Ale tak wtedy nie zrobiła. Czasu nie cofnie.
Ten spektakl jest dla niej terapią i misją.

- Bo ludzie żyją tak, jakby przemocy nie było. Są głusi i ślepi na to, co się wokół dzieje. I tylko potem tak łatwo człowieka oceniają. Zabójczyni i tyle. A przecież człowiek nie rodzi się z gruntu zły. I my w tej sztuce o tym właśnie opowiadamy. O tym są "Węzły życia". Może po ich obejrzeniu takich jak my będzie mniej? - wyrzuca z siebie słowa.

Dzięki tym "Węzłom" Barbara nie ma poczucia całkowicie zmarnowanego życia. Ono nabiera sensu, kiedy widzi, jak to pomaga jej i koleżankom. I jakie robi wrażenie na ludziach, którzy je oglądają.
Barbara pamięta, jak po którymś spektaklu jedna z kobiet głośno powiedziała: - Dziękuję wam. Bo dopiero teraz zrozumiałam, jak blisko byłam tego, żeby się znaleźć tam, gdzie wy, po drugiej stronie muru.

Przypomina sobie też chłopaka, który przez całą sztukę głośno płakał. Słysząc to chlipanie, podczas grania jeszcze się jakoś trzymały. Ale już na finał wszystkie ryknęły płaczem.
Dwanaście lat wyroku to dużo. Ale ona mówi, że kara jest słuszna. Zabójstwo to zabójstwo. Tęskni za wolnością.

Ale z drugiej strony, o przyszłości myśli bez większej nadziei.
- Bo powiem pani prawdę. Ja nie mam dokąd wracać. Jestem bez domu. Rodzina mamy się ode mnie po zabójstwie odsunęła. Mam synka, ale wychowuje go jego tata. Mieszkają u jego mamy, która mnie nigdy w życiu nie przyjmie. Bo dla niej jestem tylko zabójczynią. Moje jedyne chwile szczęśliwości to te, kiedy rozmawiam z synkiem przez telefon. Bo widuję go, niestety, bardzo rzadko - kończy Barbara.

Przypadek Brygidy

- Ten spektakl też jest o mnie. Dużo przeszłam w życiu - zaczyna spokojnie.
Brygida jest już w Lublińcu od czterech lat. Przed nią jeszcze kolejne cztery.
Zmarnowana twarz kobiety w średnim wieku nie zdradza emocji. O swoim życiu mówi już jak o byłym. Najpierw gehenna, potem zabójstwo. Teraz więzienie. Niewiele z niego zostało.
Jej przypadek jest jak wiele innych. Mąż pił i bił. Znęcał się psychicznie i fizycznie. Robił z niej życiową ścierkę. Nie było dokąd uciec. Znikąd pomocy.

- Ile razy człowiek może być bity i poniżany? No ile? Wie pani, to jak z psem. Znosi bicie, aż któregoś dnia się wścieknie i ugryzie. Ja się strasznie bałam. Panicznie. Próbowałam u przyjaciół szukać pomocy. Słuchali. A potem mówili: Idź, Brygida, do domu. Prześpij się. Jutro będzie lepiej. Ja to rozumiem. Każdy miał swoje życie. I chciał mnie spławić - opowiada.

Z mężem przeżyła 13 lat. Mają dwoje dzieci: 16-letniego syna i 10-letnią córkę. Na początku ich małżeństwo nie było takie złe. Kiepsko się dopiero zrobiło, kiedy stracił pracę i zaczął pić. Najpierw nawet sama starała się wykombinować mu jakąś flaszkę, żeby się napił. Bo wtedy był spokojny. Potem jednak już pieniędzy nie było i flaszki czasami też. Wówczas robił się naprawdę zły. Mówi, że podczas kolejnej z awantur chciała go tylko nastraszyć. Chwyciła za nóż. A on się nadział.

Ten spektakl to coś naprawdę dobrego w jej życiu. Ona ze sceny chciałaby powiedzieć kobietom, żeby nie trwały w tym rodzinnym piekle tak długo, aż coś pęknie. Jeśli tylko mogą, niech wyjdą z mieszkania. Niech szukają pomocy. Bo inaczej skończą jak ona.
- Siedzieć ciężko - przyznaje Brygida - ale jeszcze ciężej myśleć o wyjściu.

Nie wie, czy na wolności dostanie pracę. Co może zrobić ze swoim życiem?Tutaj za kratami pracuje. Gra. A tam? Jak człowiek ma rodziców czy krewnych, to pomogą stanąć na nogi. A jak nie ma, jak ja, to tylko opieka społeczna zostaje. I te parę groszy na chwilę. A dalej? Brygida jednak odrzuca na razie te myśli. Przypadek Anny
Po spektaklu jest zawsze bardzo przygnębiona.
- Wszystko na nowo odżywa. Ale to, co Basia dzisiaj pokazała, dobiło nas. Wszystkie płakałyśmy. Niech się pani nie gniewa. Już mi się chce płakać - przerywa rozmowę i odchodzi.
Wraca po kilku minutach. Opowiada o swoim 13-letnim wyroku i że ma dziewięć lat do odsiedzenia. Mówi, że to nie kraty są dla niej największą karą. Najbardziej boli, że jej dzieci nie mają teraz ani ojca, ani matki. I ten żal musi każdego dnia jakoś grzebać w swoim sercu.

Jej historia przypomina przypadek Brygidy. Mąż stracił pracę. Zmienił się. Terroryzował ją. A ona go podczas sprzeczki zabiła. Dla niej najważniejsze są dzieci. Na szczęście jej matka je przygarnęła.
Anna na początku nie wiedziała, jak z nimi o tym zabójstwie rozmawiać. Zwłaszcza córka była strasznie za ojcem.
- Ciężko mi było nawiązać z nią kontakt. Półtora roku walczyłam, żebym znowu stała się dla niej matką. A nie tylko morderczynią.

Córka też pewne rzeczy zrozumiała, kiedy obejrzała "Węzły życia" w Katowicach.
- Najpierw żałowałam, że ją na spektakl zaprosiłam. Bostrasznie to przeżyła. Ze sceny słyszałam, jak na widowni płacze. Myślałam, że moje osiemnastoletnie dziecko jest mocniejsze. Odporniejsze. Po spektaklu przez tydzień żyła tak, jakby jej nie było. Moja mama martwiła się, czy sobie czegoś nie zrobi. Ale szczęśliwie jakoś to przetrawiła. Staram się na widzeniach o tym z dziećmi rozmawiać. Delikatnie.

Chociaż są rzeczy, o których wolałabym, żeby nie wiedziały. Na przykład to, jaki naprawdę był ich ojciec. On je kochał, ich nie bił. I niech taki w ich pamięci zostanie. Po co dzieciom mieszać w głowie? Dziękuję Bogu za to, że jest, jak jest. Że jakoś to przetrwaliśmy. I że mam do kogo wracać. A ten dzisiejszy spektakl jakoś przeboleję. I jak jutro wstanę, będzie dobrze - spokojnie kończy Anna.

Żeby przestały go kochać

Jolanta Figlak - kierowniczka działu penitencjarnego w Zakładzie Karnym w Lublińcu towarzyszy więźniarkom podczas wyjazdów ze spektaklami. Obserwuje ich reakcje. I widzi, jak potrafią się maksymalnie rozkleić. Ale wie, że jest im to bardzo potrzebne. Bo łzy są nie tylko kojące, ale też terapeutyczne i przynoszą podwójne oczyszczenie.

Wie, że nie wszystkie chcą rozmawiać po spektaklu. Że to dla nich nie najlepszy moment. Bo po takich emocjach są mocno rozdygotane. Obserwuje, jak one pracując nad spektaklem, przechodzą różne fazy. Jak się zmieniają. Oczyszczają. Uczą żyć w grupie. I uczą się tego, co znaczy być potrzebnym drugiemu człowiekowi.

Ta terapia teatralna, jej zdaniem, przynosi wiele dobrego. Bo one dzięki niej próbują zrozumieć swój problem. Kiedy trafiały do więzienia, nie rozumiały. Często żałują, że tak się stało. Większość cały czas kocha tego swojego partnera, który zanim stał się ofiarą, najpierw był wieloletnim katem. To rodzaj patologicznej więzi, od której nie mogą się uwolnić. Ale w końcu im się udaje.

- My z tymi kobietami nie mamy problemów wychowawczych. To nie jest patologia. One po wyjściu na wolność nie wrócą na drogę przestępstwa. Teraz to tylko głęboko nieszczęśliwe, rozbite wewnętrznie osoby. Z bardzo niską samooceną. Zdiagnozowane jako ofiary przemocy domowej. Staramy się podnieść tę ich samoocenę, żeby w przyszłości mogły dokonywać właściwych wyborów - mówi Jolanta Figlak.

Pomysł na teatr terapeutyczny można realizować dzięki projektowi unijnemu "Praca. Godne życie kobiet, ofiar przemocy domowej". "Węzły życia" to już drugi spektakl prowadzony w Zakładzie Karnym w Lublińcu. Pierwszy nosił tytuł "Zapach dzikiej róży". Też był oparty na scenach przemocy, z więźniarkami aktorkami. Ale autorem był człowiek z zewnątrz, pracownik teatru.

"Zapach dzikiej róży" prezentowano kilkadziesiąt razy - na uczelniach, w wyższym seminarium duchownym, w więzieniu dla sprawców przemocy. Pokazywano go dla przedstawicieli sądów, prokuratorów, pracowników socjalnych i kuratorów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki