Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańsk. Jak to jest wyrzucić człowieka na śmierć?

Dorota Abramowicz, Tomasz Słomczyński
Przemek Świderski
Nikt nie czuje się winny śmierci pana Feliksa. Ani kobieta, która sprzedała bardzo tanio jego mieszkanie, ani prokuratura umarzająca kolejne śledztwa, ani komornik, który eksmitował niepełnosprawnego mężczyznę do przytułku dla osób bezdomnych. O dramacie na gdańskim Chełmie - piszą Dorota Abramowicz i Tomasz Słomczyński.

Na drzwiach bloku przy ul. Witosa 13 na gdańskim Chełmie wisi nekrolog Feliksa. Przeżył lat 71, zmarł 3 lipca, pogrzeb odbył się 10 lipca. O tym, że pan Felek zmarł, część sąsiadów wiedziała zanim pojawił się nekrolog. W końcu to Maciek z dziewiątego i dwaj młodzi z pierwszego znaleźli go po godzinie 21 na schodach z tyłu bloku.

W nekrologu brakuje informacji o tym, że kilka godzin wcześniej Feliks M. został eksmitowany ze swojego mieszkania. Zwłoki znaleziono przed wejściem do budynku, w którym znajdowało się mieszkanie z wymienionymi zamkami w drzwiach.

- Maciek go reanimował - mówią sąsiedzi.
- Na reanimację było za późno - prostuje Maciek. - Od razu było widać, że nie żyje. Leżał nieruchomo, nie oddychał. Przyjechało pogotowie, policja. Przy Feliksie znaleziono niepotrzebne już klucze do mieszkania i równie niepotrzebny pilot do telewizora. Tego samego dnia o dziesiątej rano Feliks usłyszał dzwonek, otworzył drzwi, przez które wszedł komornik w asyście dwóch policjantów. Rozpoczęto eksmisję.

Co się wtedy działo?

Sąsiedzi nie słyszeli odgłosów awantury. Asystujący policjanci "nie podejmowali żadnych czynności podczas tej eksmisji" - informuje rzecznik Komendy Miejskiej Policji.

Komornik Tomasz Wojciechowski: - Na miejscu zastano pana Feliksa. Pan Feliks udostępnił zajmowany lokal i był w nim obecny około 30 minut. W tym czasie nie czynił żadnych trudności w przeprowadzeniu eksmisji. Opuścił mieszkanie, oświadczając, że udaje się do swojego adwokata. Czynności podjęte zostały około godziny 10 i miały spokojny przebieg przez cały czas ich trwania aż do zakończenia około godziny 14.20.

Po co wierzycielowi glukometr?

Feliks wyszedł. Tak jak stał - bez leków, ubrań, dokumentów. Pani Grażyna z drugiego piętra przypadkiem wyjrzała przez okno. Zobaczyła go niknącego między blokami.

- Zdziwiłam się, gdzie ten Felek tak idzie, i to bez laski, tylko w kurtce - mówi pani Grażyna. - Był bardzo schorowany, miał kłopoty z chodzeniem. Wtedy widziałam go ostatni raz.

Dokumentacja medyczna pana Feliksa: na długiej liście chorób, oprócz nadciśnienia i zakrzepicy, widnieje także cukrzyca z powikłaniami. Choroba wymaga stałego badania poziomu cukru we krwi i podawania leków. Feliks nie mógł poziomu cukru zbadać, bo służący do tego glukometr został w mieszkaniu. Potem urządzenie znajdzie się na liście przedmiotów przekazanych przez komornika "pod dozór wierzyciela".

- Każdemu cukrzykowi glukometr jest niezbędny do życia - mówi Krystyna Kiedrowicz z Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków. - Nigdy nie wychodzę z domu bez glukometru. Nie rozumiem, dlaczego urządzenie warte 20-50 złotych zostało przejęte przez komornika. I po co było ono wierzycielowi?

Faktem jest, że nikt nie zabronił Feliksowi zabrać leków i glukometru. Komornik twierdzi, że nie miał pojęcia o tym, że Feliks jest niepełnosprawny.

- W każdej skardze na czynności komornika był podnoszony stan zdrowia pana M.- odpowiada Karolina Sikorska z kancelarii reprezentującej pana Feliksa.

Czy komornik miałby prawo albo obowiązek powstrzymania starego mężczyzny przed narażającym jego życie działaniem? Przepisy na ten temat milczą.

Przyjeżdżajcie się pożegnać

- Tata nie był święty, ale na taką śmierć nie zasłużył - mówi najstarsza córka Feliksa, Salomea. - Potraktowano go gorzej niż psa.

W domu nikt głodny nie chodził, ale alkohol wszystko zepsuł. Kilkadziesiąt lat pracy w stoczni, żona, sześcioro dzieci. Zniszczył małżeństwo, zdrowie, relacje z dziećmi. Przed ponad 20 laty Feliks rozstał się z żoną, zamieszkał w kawalerce na Chełmie. Z rodziną prawie nie utrzymywał kontaktów.

Zadzwonił do córki dopiero 13 stycznia ub. roku.

- To był dramatyczny telefon - wspomina Salomea. - Poprosił, bym powiadomiła rodzeństwo, że jest chory i chce się pożegnać.

Kiedy przyjechali, był pijany. Był także w fatalnym stanie psychicznym. Zaczęli się obawiać, że zamierza popełnić samobójstwo. Tylko dlaczego?

I tak Salomea dowiedziała się o pewnym pełnomocnictwie, jakiego udzielił ojciec Jadwidze K.

Wszystkie prawa pani K.

Jadwiga K. jest dobrze znana w gdańskich spółdzielniach mieszkaniowych. Jak sama twierdzi, pomaga lokatorom, którzy mają zadłużone mieszkania. Jak pomaga? Spłaca długi, odkupuje od nich mieszkania, w zamian proponując zamieszkanie w innych, mniejszych, o gorszym standardzie, w gorszych lokalizacjach, ale z "czystym kontem".

21 listopada 2011 roku, w siedzibie kancelarii notarialnej Izabeli Fal, stawił się pan Feliks i Jadwiga K.
Z aktu notarialnego: Feliks M. ustanawia pełnomocnikiem Jadwigę K. Zakres pełnomocnictwa obejmuje wykupienie od spółdzielni mieszkania przy ul. Witosa w Gdańsku, odsprzedanie mieszkania osobie trzeciej, "zarząd" tym mieszkaniem (na warunkach według uznania pełnomocnika). Jak wynika z dokumentu, Feliks poddaje się egzekucji (chodzi o wydanie mieszkania) i zgadza się na reprezentowanie siebie przed wszelkimi urzędami. Te urzędy to: sądy, komornicy, spółdzielnie mieszkaniowe i wiele innych. Praktycznie wszystkie. Pani K. otrzymuje także prawo do składania wniosków przed tymi urzędami we wszelkich sprawach i do wymeldowania pana Feliksa.

Poza tym pan Feliks upoważnił Jadwigę K. do odbierania korespondencji i emerytury.
- Kiedy zobaczyliśmy ten dokument, przeraziliśmy się - mówi córka pana Feliksa.
- To normalne pełnomocnictwo, często się takie zawiera - twierdzi Jadwiga K.

O problemach nie mówił

Z opinii lekarskiej, wydanej 18 lutego 2012 r.: "Pacjent bezkrytyczny, podatny na sugestie otoczenia".
Przerażona depresją ojca Salomea zaczęła szukać pomocy lekarskiej. Okazało się, że namówienie pana M., by złożył podpis nie było zbyt trudne. Lekarze stwierdzili u niego uzależnienie od alkoholu, zespół depresyjny i otępienny. Przyczyną mógł być nie tylko alkohol.

Nadciśnienie i cukrzyca niszczą układ nerwowy i są, zdaniem specjalistów, głównymi przyczynami otępienia starczego. "Z powodu nasilonych chorób chory nie jest w stanie samodzielnie dotrzeć na badanie przed komisję lekarską" - napisał w zaświadczeniu, wydanym dla potrzeb Miejskiego Zespołu ds. Orzekania o Niepełnosprawności, dr Tomasz Piasecki.

Po spotkaniu z córką Feliks trafił na leczenie w szpitalu na Srebrzysku.

- Tata zgodził się, bym posprzątała jego mieszkanie. Po powrocie ze szpitala sam pilnował porządku - opowiada Salomea. - Mąż regularnie przywoził mu jedzenie i zapełniał lodówkę.

Feliks mieszkał sam w prawie 35-metrowym mieszkaniu na dziesiątym pietrze.

- Znaliśmy się od 24 lat - mówi sąsiadka z piętra. - Pretensji żadnych do niego nie miałam. Czasem lubił sobie wypić, choć w ostatnim roku zaczął bardziej dbać o zdrowie. Zdarzyło się, że pożyczał po 10-20 złotych, zawsze oddawał. Nie mówił o swoich problemach. Taki twardy był.

- Twardy Kaszuba, z moim mężem lubił po kaszubsku pogadać - dodaje pani Maria Maciejewska z drugiego. - Mam o nim bardzo dobre zdanie. Kiedy mąż ciężko zachorował, pan Felek zaoferował się z pomocą. Powiedział, że mogę o każdej porze dnia i nocy stukać do drzwi, a on zejdzie i zrobi to, o co poprosimy. I zawsze, póki mąż żył, mogliśmy na niego liczyć.

Ostatnio, kiedy spotkał panią Marię, opowiadał, że chcą go pozbawić mieszkania. Miał jednak nadzieję, że do najgorszego nie dojdzie - liczył na sprawiedliwość.

- Skarżył się, że padł ofiarą kobiet handlujących mieszkaniami - potwierdza pani Grażyna z dziewiątego pietra. - Stwierdził jednak, że wychodzi na prostą - ma adwokata, którego załatwiła córka, będzie się odwoływać.

- Kiedy rozeszła się wieść o śmierci Felka, niektórzy mówili, że z tej niesprawiedliwości się powiesił - opowiada inna sąsiadka. - Inni plotkowali, że go za mieszkanie pobito, jeszcze inni, że mu serce z bólu pękło.

Bez twardych dowodów

Feliks M. podpisał 21 listopada 2011 roku u notariusza dwa dokumenty. Pierwszym było pełnomocnictwo dla Jadwigi K., drugim zaś - umowa przedwstępna sprzedaży mieszkania. Cenę ustalono na 90 tys. zł. Cena rynkowa takiego mieszkania to 160-220 tys. zł. Mieszkanie miała kupić Kamila S., którą przyprowadziła Jadwiga K. Pełnomocniczka niedługo potem spłaciła długi Feliksa wobec spółdzielni. Ile ją to kosztowało - dokładnie nie wiadomo, gdyż obydwie strony sporu mówiły co innego. Nie mniej niż 37 tysięcy, nie więcej niż 50 tys. zł.

Sześć dni po dramatycznym telefonie Feliksa do córki, 19 stycznia 2012 roku, u notariusza odwołano udzielone Jadwidze K. pełnomocnictwo. Tego samego i następnego dnia odpisy odwołania trafiły do sądu i spółdzielni mieszkaniowej. Jeden został wysłany do Jadwigi K. Ta jednak odebrała korespondencję dopiero 30 stycznia ub.r.
Czy Jadwiga K. mogła sprzedać mieszkanie po odwołaniu pełnomocnictwa?

Przepisy mówią, że jeśli nie wiedziała o tym, że pełnomocnictwo zostało odwołane, to czynność prawna zawarta w takiej sytuacji, jest skuteczna.

- Spotkaliśmy się 20 stycznia ub. r., w dzień po odwołaniu pełnomocnictwa, gdy K. przyszła do teścia - mówi zięć pana Feliksa. - Powiedzieliśmy jej, że nie jest już pełnomocnikiem. Próbowaliśmy wręczyć jej odwołanie. Uciekła, nie chciała słuchać.

- Żadnego takiego spotkania nie było. Nie wiedziałam, że pełnomocnictwo jest odwołane i w dobrej wierze w imieniu pana Feliksa sprzedałam jego mieszkanie - mówi Jadwiga K.

Stało się to 25 stycznia. Jadwiga K. w imieniu Feliksa M. zawarła ostateczną umowę sprzedaży mieszkania Kamili S. W akcie notarialnym poddała też egzekucji komorniczej dotychczasowego lokatora. Pan Feliks przestał być właścicielem lokalu i powinien był natychmiast się wyprowadzić.

Potem prawnicy Kamili S. chcieli dopłacić 40 tys. zł i ostatecznie wykonać warunki umowy, jednak Feliks na to nie poszedł. Twierdził, że wszystko to jest wielkie oszustwo.

Sprawa dwukrotnie trafiła do Prokuratury Rejonowej Gdańsk Oliwa. Najpierw odmówiono dochodzenia, po złożeniu zażalenia sąd nakazał prokuraturze wszcząć śledztwo, które wkrótce zostało umorzone. Znowu zażalenie do sądu, znowu podjęcie śledztwa, znowu umorzenie. Stało się jasne, że organy ścigania sprawą oszustwa się nie zajmą. Chociaż...

- Sprawa nie jest jednoznaczna - przyznaje Ewa Burdzińska, wiceszefowa prokuratury w Oliwie, po przeanalizowaniu, na naszą prośbę, dokumentów. - Coś jest na rzeczy. Jednak ostatecznie prokurator po przesłuchaniu wszystkich świadków uznał, że nie ma twardych dowodów, że pan M. został oszukany.
I jeszcze jedno: jak ustaliliśmy nazwisko pani Jadwigi przewija się w prokuratorskich aktach, w zupełnie innej, choć łudząco podobnej sprawie. Prokurator jednak przyjął tłumaczenie pani K., że jest to możliwe, bo K. prowadzi taką formę działalności gospodarczej.

Do bezdomnych nie pójdę

Eksmisja na bruk jest niedozwolona. Komornik ma obowiązek zapewnić lokal dla eksmitowanego. Są trzy rodzaje takich lokali: socjalne, tymczasowe oraz miejsca w noclegowniach i schroniskach dla osób bezdomnych. Miejsca w nich zapewnia gmina po zgłoszeniu komornika lub orzeczeniu sądu.

Komornik Tomasz Wojciechowski twierdzi, że dostał odpowiedź z Urzędu Miejskiego, z której wynikało, że gmina "nie dysponuje lokalem odpowiadającym standardom pomieszczenia tymczasowego i jednocześnie nie jest w stanie określić nawet przybliżonego terminu pozyskania takiego lokalu, z uwagi w szczególności na fakt, że na realizację oczekuje w gminie około 1100 prawomocnych wyroków eksmisyjnych".

W tej sytuacji pozostaje przytułek. Tomasz Wojciechowski: - W maju skierowaliśmy do gminy pismo, zawierające wezwanie do wskazania noclegowni, schroniska lub innej placówki zapewniającej miejsce noclegowe dla pana Feliksa M. Wkrótce przyszła odpowiedź. W piśmie potwierdzono lokalizacje: trzy ośrodki dla osób bezdomnych w Gdańsku, między innymi przy Żaglowej 13.

Komornik zadzwonił do Schroniska św. Brata Alberta przy Żaglowej 13 w Gdańsku we wtorek, 2 lipca. Spytał, czy są wolne miejsca. Usłyszał, że tak. Poinformował więc, że następnego dnia przeprowadza eksmisję i wskaże Żaglową jako miejsce, gdzie może udać się osoba eksmitowana.

- Nie jest to jednak równoznaczne ze skierowaniem - mówi Tomasz Maruszak, kierownik Schroniska św. Brata Alberta. - Miejscami zarządza Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w porozumieniu z gminą.

- Obowiązkiem komornika było zarezerwowanie miejsca, gdzie można było także przewieźć rzeczy eksmitowanego - dodaje Karolina Sikorska z kancelarii prawnej, reprezentującej przed śmiercią pana Feliksa, a obecnie jego rodzinę. - Takiej rezerwacji nie było.

Monika Ostrowska, rzeczniczka gdańskiego MOPR wyjaśnia, że w czasie półrocznego pobytu w ośrodku, który można przedłużyć o kolejnych 6 miesięcy, osoba, która straciła dach nad głową objęta jest planem działań, które mają pomóc w wyjściu z trudnej sytuacji.

Pan Feliks nie otrzymał takiej szansy.

- Nie pojawił się u nas - słyszymy w ośrodku.
Z relacji rodziny wynika, że przed śmiercią Feliks dzwonił do córki. - Do bezdomnych nie pójdę - miał powiedzieć.

Niepełnosprawny? Pierwsze słyszę

Pan Feliks wcale nie musiał iść do ośrodka dla bezdomnych. Komornik pominął jeden, zasadniczy fakt. Feliks M. był osobą niepełnosprawną.

Orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności wydano 19 kwietnia 2012 r. Jeden z punktów orzeczenia mówi, że mężczyzna wymaga korzystania z systemu środowiskowego wsparcia w samodzielnej egzystencji.
Przepisy nie pozostawiają wątpliwości, że osobie niepełnosprawnej po eksmisji trzeba zapewnić lokal socjalny.
Tomasz Wojciechowski twierdzi, że o niepełnospraw-ności Feliksa dowiedział się od nas.

Prawo jednak mówi, że to komornik ma za zadanie ustalić, jaki jest stan zdrowia osoby eksmitowanej.
Przyczyny śmierci Feliksa bada Prokuratura Rejonowa Gdańsk Śródmieście. - Prokurator zajmuje się często zgonami w niewyjaśnionych okolicznościach - twierdzi szefowa prokuratury Renata Klonowska. - Dlatego zlecił sekcję zwłok. Wyników jeszcze nie ma, ale na razie nic nie wskazuje, by do zgonu doszło przy udziale osób trzecich.

Czy mężczyzna mógł stracić przytomność i upaść z powodu wahań poziomu cukru? Czy brak glukometru i stres wywołany eksmisją może być traktowany jako przyczyna śmierci?

- Po otrzymaniu wyników sekcji zwłok ustalimy, czy istniał bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy między brakiem glukometru, nie przyjęciem insuliny, a bezpośrednią przyczyną zgonu - wyjaśnia prokurator Klonowska.
Rodzina Feliksa złożyła w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przez komornika przestępstwa nadużycia uprawnień. Grozi za to kara do trzech lat więzienia.
Prokuratura już wszczęła postępowanie.

Żaglowa 13

Zięć Feliksa, który przyjechał na miejsce eksmisji, już teścia nie zastał.

- Poprzedniego dnia kupiłem ojcu jedzenie, lodówka była zapełniona po brzegi - mówi zięć. - Wszystko zostało zutylizowane.

Pani Grażyna z dziewiątego piętra widziała, jak wynoszono stare meble sąsiada. Ale Felka przy tym nie było.
Ostatni raz odebrał telefon około godziny 17. Nie chciał córce powiedzieć, gdzie jest.

Wrócił pod dom. Nikt nie widział, jak próbuje otworzyć kluczem zapasowe drzwi do klatki schodowej. Drzwi są na zapleczu bloku, w miejscu gęsto obrośniętym zielenią. Być może zakręciło mu się w głowie. Być może zrobiło się niedobrze.

Po śmierci w kieszeni Feliksa znaleziono odręcznie zapisany przez komornika adres: Żaglowa 13.

[email protected]

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki