- Dwa tygodnie leczyłem gorączkę sięgającą 40 stopni. Skończył się antybiotyk i wykończony zadzwoniłem do szpitala, informując, że pracuję często m.in. z Filipińczykami i mogłem się zarazić czymś tropikalnym - opowiada rumianin Maciej Gałusza. - Szpital w Wejherowie odesłał mnie do Rumi na pogotowie, oni do ambulatorium. Tam powiedzieli, że nie pomogą. Pojechałem w końcu do szpitala w Wejherowie. Po sześciu godzinach osunąłem się z krzesła i zwymiotowałem w izbie przyjęć. Wtedy się mną zajęto.
Po wielogodzinnej diagnostyce lekarze doszli do wniosku, że pacjent może opuścić szpital. Zalecono leczenie objawowe.
- Wypisano mnie, kazano opuścić łóżko - relacjonuje pacjent. - Miałem sam pojechać do Gdańska na zakaźny. Tylko że byłem w takim stanie, że nie trafiłbym do domu, a co dopiero do Trójmiasta!
Maciej Gałusza odmówił opuszczenia szpitala z wysoką gorączką. Obsługa wezwała policję "do awanturującego się pacjenta". Gdy policja była w drodze, zdesperowany pacjent zadzwonił po ogólnopolską telewizję. Udzielił wywiadu, potem przyjechali funkcjonariusze. Wysłuchali obu stron i jedynie pouczyli i lekarzy, i pacjenta o przysługujących im prawach. Ostatecznie karetka się znalazła i pacjent trafił do Gdańska.
- Po zapoznaniu się z dokumentacją medyczną stwierdzam, że nie ma tu żadnego błędu medycznego personelu - tłumaczy Bożena Czepułkowska, lekarz naczelny Szpitala Specjalistycznego w Wejherowie. - Pacjentowi wykonano bardzo szeroką diagnostykę, by wykluczyć różne choroby. Pan ma infekcję wirusową. Ze względu na prawa pacjenta nie mogę wdawać się w szczegóły, ale to choroba popularna w naszym społeczeństwie, w żadnym wypadku żadna tropikalna. Nie było wskazań do hospitalizacji, pacjentowi zalecono odpoczynek w domu i nawadnianie.
Na pytanie, czy to normalne, że do pacjenta z infekcją wirusową i bardzo wysoką gorączką wzywa się policję, pani dyrektor odpowiada: - Tego wątku nie badałam dokładnie. Codziennie w SOR mamy mnóstwo pacjentów, ogromną liczbę turystów. To była sytuacja mocno stresowa, u obu stron emocje wzięły górę - mówi doktor Czepułkowska. - Nieprawdziwe jest też stwierdzenie, jakoby chorego pacjenta wysłaliśmy do Gdańska pociągiem. Wskazań do hospitalizacji nie było, kazano mu udać się do domu, a skoro nie chciał, lekarz podpowiedział, że z infekcją wirusową może go przyjąć szpital zakaźny, skoro domagał się hospitalizacji.
Jak ustaliliśmy w Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy - pacjent został przyjęty do szpitala ze względu na wysoką gorączkę, jeden z objawów bardzo powszechnej choroby wirusowej. Zdaniem lekarzy - choroba pacjenta nie była i nie jest groźna dla otoczenia, w tym pasażerów SKM czy autobusu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?