Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teun Buijs trener Atomu Trefla Sopot: Zakładam, że szczęście będzie mi sprzyjać w końcówce meczu

Rafał Rusiecki
Teun Buijs przez ostatnie dwa lata pracował z sukcesami w niemieckim Schweriner SC
Teun Buijs przez ostatnie dwa lata pracował z sukcesami w niemieckim Schweriner SC cev
Z Teunem Buijsem, nowym, holenderskim szkoleniowcem Atomu Trefla Sopot, rozmawia Rafał Rusiecki

- Dlaczego po sukcesach w lidze niemieckiej zdecydował się Pan na pracę w Sopocie?

- Zna pan Leo Beenhakkera (śmiech).

- Jasne, ale pytam poważnie.

- Dla mnie to zmiana miejsca pracy. Kocham siatkówkę. Dwa ostatnie sezony w Schwerin [klub nazywa się Schweriner SC - przyp. aut.] były udane. Tak w lidze, jak i w pucharze krajowym, ale i w Lidze Mistrzyń. Po tych dwóch latach spędzonych w Niemczech chciałem czegoś nowego, nowego wyzwania. Mój menedżer zrobił rozeznanie w kilku klubach i Sopot jako pierwszy mi odpowiedział. Szybko się umówiliśmy, aby porozmawiać o przyszłości. Miasto jest ładne, klub bardzo dobry, z wynikami. Dla mnie to okazało się interesujące.

- A dlaczego właśnie zdecydował się Pan na polski klub?

- Polacy kochają siatkówkę, tak jak i ja. Chętnie ją oglądają, w wydaniu kobiecym, męskim, reprezentacyjnym. Atmosfera w halach jest niesamowita. Chciałem tego być częścią. To mi się podoba.

- Dużo Pan wie o naszej lidze?

- Trochę o lidze i zespołach, ale wiadomo, że z roku na rok zawodniczki i trenerzy zmieniają kluby. Zmienia się więc i układ sił. Więcej wiem o waszym zespole narodowym, ponieważ w przeszłości byłem asystentem selekcjonera reprezentacji Holandii. Pamiętam, jak wtedy graliśmy przeciwko Małgorzacie Glince, Katarzynie Skowrońskiej, Agacie Mróz czy Izie Bełcik. Znam dużo polskich siatkarek, ale wiem, że muszę lepiej poznać samą specyfikę ligi. Przede mną sporo nauki.

- Czyli w zespole Atomu Trefla znał Pan z wcześniejszych lat tylko Izabelę Bełcik?

- Tak, od 2004 roku pracowałem z drużyną narodową. Graliśmy wówczas przeciwko Polsce, a ona występowała na rozegraniu. Wtedy była jeszcze młodą zawodniczką, dzisiaj jest już doświadczoną siatkarką. Tytuły mistrzowskie [2003 i 2005 rok - przyp. aut.] świadczą o tym, że polska siatkówka jest mocna.

- Małgorzata Glinka wróciła do Polski. Będzie teraz grała w Policach…

- To dobrze dla Polic (śmiech). To absolutnie bardzo dobra zawodniczka. W ubiegłym sezonie wygrała Ligę Mistrzyń z VakifBank Stambuł. Wszyscy wiedzą, że w tym tureckim klubie jest bardzo dużo pieniędzy. Trener wybiera tam siatkarki, jakie chce mieć i nic go finansowo nie ogranicza. To zawsze wyzwanie grać przeciwko takim zespołom. W ubiegłym sezonie graliśmy w Lidze Mistrzyń przeciwko Dynamo Kazań z Jekateriną Gamową, przeciwko Yamamay Busto Arsizio. Nie boję się takich zespołów.

- Kiedy usłyszeliśmy, że będzie Pan pracował w Sopocie, to pomyśleliśmy, że przyjedzie Pan ze swoją córką grającą na pozycji przyjmującej - Anne. Dlaczego tak się nie stało?

- To klub powinien o nią zabiegać, a nie ja. Nie jestem odpowiedzialny za takie transfery. Uczyłem ją, jak się poruszać w świecie siatkarskim. Chroniłem ją przed błędnymi decyzjami. Teraz ma 21 lat. Zdobyła kolejno w Holandii, Belgii i Niemczech 6 tytułów mistrzowskich i 6 pucharów krajowych. Może nie są to najsilniejsze ligi, ale w decydujących, ważnych meczach pokazała, na co ją stać. Teraz, jako ojciec, chcę, aby sama podejmowała decyzje. Musi za nie brać odpowiedzialność. Dlatego nie wpływałem na jej wybór [zdecydowała się grać we włoskim Yamamay Busto Arsizio - przyp. aut.].

- Czy to w ogóle komfortowa sytuacja, kiedy musiał Pan pracować w zespole, w którym była Pańska córka?

- Była jedną z moich zawodniczek.

- Pytam dlatego, że mogły być przecież sytuacje, w których nie oceniał Pan jej obiektywnie.

- Dla mnie to nie był problem. Dla Anne także. Odnosiliśmy wspólnie sukcesy, nie było sytuacji konfliktowych. Miała dwie duże operacje na kolanach. Przed poprzednim sezonem miała więc trudny początek. Zastępowały ją na parkiecie inne zawodniczki. W trakcie rozgrywek odzyskała jednak formę i pokazała, że jest wielką zawodniczką. Zespół nie miał z tym problemów.

- Podobno ceni Pan sobie grę zespołową, a nie nastawianie się na gwiazdy w drużynie. Skąd taki wybór?

- W siatkówce nie możesz złapać piłki. Musisz szukać w zespole dobrych rozwiązań. A jeśli masz wyrównany skład, to zawsze tych rozwiązań jest multum. Zawodnicy muszą mieć szansę korzystania z pełnej puli możliwych zagrań. Jeśli jednak grasz w oparciu o gwiazdy, które chcą przede wszystkim grać po swojemu, to i przyjęte rozwiązania nie będą funkcjonowały. Dla mnie ważne jest więc, aby zbudować zespół, który będzie walczył o każdą piłkę. Szukał najlepszych rozwiązań na pokonanie rywala. Czasami po prostu wygrywasz mecz dzięki lewoskrzydłowym, czasem dzięki prawoskrzydłowym, a innym razem dzięki rozgrywającym. To zależy od rywala.

- Słyszał Pan o Rachel Rourke? Moim zdaniem to nawet w połowie jej zasługa, że klub w ubiegłym sezonie zdobył mistrzostwo Polski.

- To był super sezon dla Rachel, ale i dla Atomu Trefla. Nie można jednak zapominać, że mogła grać swoją siatkówkę, kiedy inne zawodniczki podbijały piłkę, miały dobre przyjęcie, aż w końcu Iza Bełcik mogła jej ją wystawić. Rourke to super atakująca. To tak wygląda, że wszystko przychodzi jej z łatwością, ale pracuje na to także reszta drużyny.

- Dlaczego bronienie jest ważniejsze od ataku?

- Wszystko jest w siatkówce istotne. Obrona jest tak ważna, jak rozgrywanie, atakowanie, blokowanie. To proste. Jeśli dwie środkowe bloku są na złej pozycji, to trudno jest obronić piłkę. Wszystko musi być zgrane. Dla mnie każdy aspekt gry jest ważny. Nie interesuje mnie jednak byle jakie przyjęcie. Przyjęcie ma być bowiem takie, że drugą piłką może swobodnie operować rozgrywająca. Wtedy możemy uruchomić wiele kombinacji w ataku. To działa tylko u dobrze wytrenowanych zawodniczek. Jeśli łatwa piłka ląduje w trybunach, to jestem zły. To oznacza bowiem brak należytej koncentracji.

- Alessandro Chiappini zdobył z Sopotem srebro i złoto mistrzostw Polski. Adam Grabowski złoto. Ciężka praca przed Panem…

- To sport. Ja też się cieszyłem z nagród w poprzednim sezonie. Zawsze trzeba się starać robić, co tylko w naszej mocy na treningu, w trakcie meczu. Ja tak robię i tak wygląda praca moich zawodniczek. Cóż można więcej, kiedy stara się ze wszystkich sił? Oczywiście nie ukrywam, że będziemy chcieli zdobyć znowu mistrzostwo, wywalczyć Puchar Polski, ale rywale będą mieli ten sam cel. To wojna w sporcie. Chciałbym jednak podkreślić, że jeśli nie osiągasz wyników, to nie znaczy wcale, że jesteś kiepskim trenerem, czy zespół jest zły. Może tego dnia rywal był po prostu lepszy.

- A co ze szczęściem?

- To część sportu. Podam przykład. Jeśli blokujesz piłkę i trafi ona w bok ramienia, to będzie aut. Jeśli jednak trafi 2 centymetry w stronę środka ramienia, to wpadnie w pole rywala i zdobędziesz punkt. To jest szczęście. Jedna trzecia sukcesu to talent zawodników. Takich właśnie szukamy. Następna trzecia część to umiejętności, taktyka, system gry. No i w końcu ostatnia część to szczęście. Szczęście w postaci dobrej oceny sędziego, arbitra liniowego, rozgrywającej, która zdecyduje się na inne rozdanie piłki. Wierzę jednak, że jeśli uczciwie się pracuje i uczy, to szczęście do ciebie trafi. Przed meczem szczęście jest podzielone po równo. Ja zawsze jednak zakładam, że na początku spotkania jest ono w całości po stronie przeciwnika, a na koniec meczu po naszej.

- Większość składu Atomu Trefla to Polki. Jak będzie wyglądała wasza komunikacja? Będzie Pan bazował na języku angielskim?

- Tak, bo to mój podstawowy język. Oczywiście niderlandzki byłby łatwiejszy, ale siatkarki raczej się nim nie posługują (śmiech). Mnie ciężko jest mówić po polsku. Poznałem kilka słów, ale to za mało, żeby się komunikować. Z tego co wiem, większość zawodniczek dobrze sobie radzi z angielskim. Myślę, że polscy asystenci pomogą mi, jeśli pojawią się jakieś problemy. Ale tego nie zakładam.

- Chce się Pan uczyć polskiego? Jak to wychodzi?

- Staram się, ale nie jest łatwo. Nie mogę zagwarantować, że szybko go opanuję, ponieważ będę przede wszystkim skupiony na siatkówce. Jako trener podczas meczu trzeba myśleć na przyśpieszonych obrotach. Tak samo jest z komunikacją. Jeśli zastanawiasz się nad użyciem właściwego słowa, w tym przypadku polskiego, to może to niepotrzebnie cię zwolnić.

- Jakie dobre rozwiązania z ligi niemieckiej może Pan przenieść na grunt sopocki?

- Niemcy są bardzo zdyscyplinowani, ciężko pracują. Staram się rozgryźć polską kulturę i wygląda to podobnie. To dobrze, ponieważ dla mnie dyscyplina w sportach zespołowych jest podstawą. W Niemczech podobało mi się także to, że publiczność wspierała naszą drużynę bardzo mocno. Z pewnością hale nie były tam tak duże, jak te w Polsce, ale na każdym meczu mieliśmy komplet widzów. I to bez znaczenia czy graliśmy na południu, czy na północy kraju. Zawsze na siatkówkę przychodziły 2-3 tys. osób, które były niezwykle entuzjastycznie nastawione. Wiem, że identycznie jest w Polsce, kiedy grają reprezentacje narodowe. Wiem też, że tutaj przyjdzie nam grać w mogącej pomieścić 11 tys. widzów Ergo Arenie. Moje wyzwanie jest takie, aby coraz więcej kibiców przychodziło na nasze mecze. Chcemy pokazać im show.

- Obejrzy Pan w niedzielę w Ergo Arenie mecz Ligi Światowej Polska - Argentyna?

- Nie, muszę wracać do Holandii. 10 miesięcy w roku jestem poza domem. Czasami lubię spędzić czas z moją rodziną (śmiech). Z pewnością zobaczę ten mecz w internecie. Oglądałem spotkania z Brazylią. Bardzo ciekawe.

- Dla nas niekoniecznie. Dwukrotnie przegraliśmy.

- To prawda. Macie jednak dobre rezultaty z Andreą Anastasim. Czasami po prostu trzeba czasu, aby przebudować zespół na nowo. Nie zapominajmy, że Brazylia jest topowym zespołem. Być może w tej chwili Polakom trochę do niej brakuje. Liga Światowa, w sezonie po igrzyskach, może być bardzo ciekawa, bo wiele zespołów jest w przebudowie.

- Wróćmy do Sopotu. Jakie cele stawia Pan sobie z Atomem Treflem?

- Nie kryjemy się. Myślę, że każda z siatkarek będzie chciała wygrywać, a nie wychodzić na parkiet po to, aby przegrać. Rywale mają takie same zamierzenia. Główny cel jest prosty - gramy po to, aby obronić tytuł.

- A co z Ligą Mistrzyń?

- Gra w tych rozgrywkach była dla mnie głównym powodem pracy w Sopocie. Jako zawodnik z sukcesami grałem w różnych ligach, rozgrywkach pucharowych i reprezentacji. Jako trener mam też dużo doświadczeń w pracy w ligach i pucharach. Jednym z marzeń jest stanięcie na podium Ligi Mistrzyń. Kiedy to się stanie? Zobaczymy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki