Wbrew temu co można by wywnioskować z wielu komentarzy, rada nie dyskutowała bynajmniej nad listą szkolnych lektur i nie kwestionowała miejsca poety w kanonie polskiej literatury, chociaż - przypominam - niedawno nie zmieściły się na niej "Listy do Nikodema" Jana Dobraczyńskiego, tylko dlatego że w stanie wojennym autor ten stanął na czele tzw. Patriotycznego Ruchu Ocalenia Narodowego. Warto też podkreślić, iż nie chodziło o nazwę ulicy, skweru itp. obiektu topograficznego - lecz o szkołę, ani o zmianę nazwy już istniejącej - lecz o nadanie zupełnie nowej.
Można oczywiście - jak czyni to np. red. Barbara Szczepuła - trywializować, pisząc, że komuś widocznie kaczka dziwaczka źle się kojarzy. Sprawa jest jednak znacznie poważniejsza. Chodzi bowiem o ocenę dziedzictwa PRL, a zwłaszcza jej początkowego, stalinowskiego okresu. Pytanie brzmi - w jakim stopniu zaangażowanie luminarzy polskiej kultury tamtego czasu w popieranie zbrodniczego reżimu, narzuconego Polsce siłą i znienawidzonego przez ogół społeczeństwa, winno rzutować na ich dzisiejszą pozycję w historii tak literatury, jak i życia publicznego - i jest to zupełnie co innego niż ocena dzieł tychże twórców.
Mówiąc obrazowo - kiedy jemy bułkę, nie zastanawiamy się, czy piekarz, który ją upiekł, był chrześcijaninem, buddystą, czy komunistą: ważne jest to, czy bułka nam smakuje. Kiedy jednak piekarza tego chcemy postawić za wzór do naśladowania, wynieść na piedestał - sam fakt, że robił pyszne bułki, nie wystarczy; pytamy, jak się zachowywał, zwłaszcza w czasach trudnych, w godzinie próby.
Koronnym argumentem w sprawie jest to, że wyboru patrona szkoły dokonały dzieci, trzeba więc go uszanować. Mógłbym oczywiście rzecz całą zbanalizować i stwierdzić, iż całkiem niedawno uczniowie szkoły w Przasnyszu zapragnęli, aby patronowała jej piosenkarka Doda, a nieco wcześniej młodzież jednego z liceów wybrała Johna Lennona - i chociaż wychowałem się również na piosenkach Beatlesów i do dziś bardzo je lubię, a Dorota Rabczewska jest, przynajmniej na oko, niczego sobie, z pewnością za takimi patronami nie zagłosowałbym.
Ale czy owo "uszanowanie wyboru dzieci" nie oznaczać ma aby zatajenia przed nimi sporej części życiorysu ich bohatera, czyli nazywając rzecz po imieniu - oszukiwania ich w nadziei, że nigdy nie dowiedzą się prawdy? Fakt, iż ów niechlubny okres twórczości Jana Brzechwy został rzeczywiście wymieciony z większości bibliotek i publicznej pamięci, nie oznacza przecież, że tak będzie zawsze. Nic nie wskazuje, aby akurat ten pisarz miał uniknąć powszechnej dziś tendencji do odbrązawiania znanych postaci - i co wtedy?
Jakie przesłanie odbierze młody dziś człowiek, dowiedziawszy się w wieku dojrzałym, że patron jego szkoły (ustanowiony już w wolnej Polsce, na dokładkę w mieście szczycącym się być kolebką walki z komunizmem!) przez prawie dekadę (1947-1956) wychwalał komunistyczny system w jego najgorszej, zbrodniczej postaci, pisał peany na cześć zbrodniarzy i pełnym nienawiści piórem gnoił tych, którzy usiłowali mu się przeciwstawiać?
Czy można jednego dnia przywracać narodowej pamięci rotmistrza Pileckiego i "żołnierzy wyklętych", nadawać honorowe obywatelstwo prezydentowi RP na uchodźstwie - na drugi zaś dzień stawiać za wzór tego, który szydził z ich poświęcenia, wyśmiewał Polskę ich marzeń i gloryfikował narzucony siłą ustrój?
Fakt, że podobnie czynili inni znani pisarze, jest marnym wytłumaczeniem: czy jakikolwiek sąd usprawiedliwi np. złodzieja tym, że inni też kradną? Czy p. Lucyna Legut równie beztrosko broniłaby uhonorowania wybitnego artysty, który w swoim dojrzałym życiu publicznie popierałby Hitlera i narodowy socjalizm? I które kryterium jest w ocenie postaci ważniejsze: talent, w dużej mierze będący darem od Boga (dla niewierzących: natury) - czy jej osobiste, życiowe wybory?
Wielka szkoda, że komentujący tę sprawę publicyści ograniczyli się do pełnych wyższości połajanek ("skarżypyta", "zaścianek" etc.), miast wykorzystać okazję do przypomnienia bolesnych faktów i próby odpowiedzi na pytanie, czy ci, którzy "szmacili się", naprawdę musieli? Czy postępowali tak - jak się dziś usiłuje nam wmówić - "wszyscy"? Jaką cenę zmuszeni byli zapłacić ci, którzy potrafili się temu oprzeć? Wreszcie: którzy z nich - ci pierwsi, czy ci drudzy - są godni naszej admiracji w wolnej, niepodległej, europejskiej Polsce, czego wyrazem jest nadawanie ich imion szkołom itp. placówkom oświatowym i wychowawczym?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?