Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zadry: Zwłoki noworodka zakopane na posesji. Przyczyny i konsekwencje rodzinnej tragedii

Dorota Abramowicz, Mateusz Węsierski
Grób chłopca, urodzonego w Zadrach, na miasteckim cmentarzu. Dlaczego dziecko, którego matka jest znana, zostało pozbawione tożsamości?
Grób chłopca, urodzonego w Zadrach, na miasteckim cmentarzu. Dlaczego dziecko, którego matka jest znana, zostało pozbawione tożsamości? Mateusz Węsierski
To, co dla prokuratora jest porażką, dla Grażyny jest palącym piętnem. Niemożliwość ustalenia, czy dziecko urodziło się żywe, wyklucza proces o zabójstwo. Grażyna wróciła do domu i bardzo się wstydzi. Najbardziej tego, że zdradziła męża. Przeczytajcie o dramacie w podmosteckich Zadrach, jego przyczynach i konsekwencjach...

Kiedy wchodzimy do domu, Grażyna myje podłogę w kuchni. Wyciera ręce, zaprasza do pokoju, dokładnie wygładza fałdy na kocu, okrywającym tapczan. Szczupła, wręcz wychudzona, o zmęczonej twarzy.
- Z domu prawie nie wychodzę - mówi cicho. - A kiedy już idę, to głowę na dół spuszczam, by nikomu w oczy nie patrzeć. Tak się wstydzę tego, do czego doszło...

Potem szczegółowo opowiada o tym, co się stało. Po pytaniu, co by zrobiła inaczej, gdyby mogła cofnąć czas, zaczyna płakać. - W życiu nigdy bym męża nie zdradziła - mówi po chwili, ocierając oczy. - Od tego wszystko się zaczęło i poszło źle.

Po przejściach

To było jak grom z jasnego nieba. W niedzielę, 3 marca tego roku pod dom w Zadrach, niewielkiej wsi położonej dziesięć kilometrów od Miastka, podjechało kilka policyjnych wozów. Funkcjonariusze doskonale wiedzieli, po co przychodzą.

Zatrzymano i natychmiast oddzielono od siebie 46-letnią Grażynę S., jej syna Norberta i przyszłego zięcia Przemysława. W tym czasie grupa policjantów zaczęła kopać w pobliskim lasku. Płytko pod powierzchnią ziemi odnaleziono reklamówkę, a w niej szczątki noworodka.

Już następnego dnia informacja o makabrycznym znalezisku trafiła do mediów. Podano, że matka się przyznała do zabójstwa dziecka. Zarzut pomocy w ukryciu zwłok postawiono Norbertowi i Przemysławowi.

Ustalono, że dziecko urodziło się na początku 2012 roku. I że był to chłopiec. Męża Grażyny, Mariusza, nie było w tym czasie w domu - odbywał półtoraroczną karę więzienia za niepłacenie alimentów. Kobieta nie powiedziała, kim był ojciec dziecka. Pobrano próbki do badań DNA, na podstawie których można próbować to ustalić. Trzeba mieć jednak materiał porównawczy...

Dom Grażyny oddalony jest od innych budynków we wsi. Zresztą cała wieś jest rozrzucona po polach. Nikt z sąsiadów nie podejrzewał, że kobieta jest w ciąży. Także członkowie rodziny zeznali, że o wszystkim dowiedzieli się dopiero po urodzeniu dziecka.
- Grażyna to kobieta po przejściach - mówi jeden z mieszkańców. - Pochodzi z pobliskiej, popegeerowskiej wsi. Pierwszy mąż mocno pił, to się z nim rozeszła. Z dwójką dzieci związała się z młodszym od siebie Mariuszem, wyszła za niego, urodziła kolejną trójkę, z których najmłodszy jeszcze chodzi do gimnazjum. Widać, że je bardzo kocha. Zawsze mówi o nich zdrobniale, z taką czułością...

Ludzie pamiętają jeszcze, że były mąż, już po rozwodzie, się utopił. Pamiętają także to, co zrobił przed siedmioma laty syn Grażyny z pierwszego małżeństwa, Mateusz.

Mateusz odsiaduje wyrok 25 lat pozbawienia wolności za morderstwo. Miał 17 lat, gdy w styczniu 2006 roku zabił swojego pracodawcę, Brunona O., gospodarza ze wsi Tągowie. Żona gospodarza cudem przeżyła.

Emerytowany prokurator Jan Zborowski twierdził wówczas, że było to jedno z najbardziej okrutnych morderstw, jakie wydarzyło się w okolicach Bytowa. Brunon O. szukał pomocnika do gospodarstwa. Na swoje nieszczęście natrafił na gimnazjalistę z Miastka. Sam go przywiózł do domu, obiecał mu pensję, wyżywienie i noclegi.

Mateusz zaatakował jeszcze tego samego dnia. Zabił gospodarza trzonkiem od łopaty, gdy ten doił krowy w oborze. Potem pobił dotkliwie bezbronną kobietę, zostawił ją nieprzytomną. Zabrał pieniądze i samochód, starego malucha.

Gertruda O. ocalała, bo następnego dnia do gospodarstwa zajrzał sąsiad. Zadzwonił po pogotowie, zawiadomił policję, która szybko ujęła siedemnastolatka. Mateusz zdążył już rozbić samochód i wydać część zrabowanych pieniędzy. Policjantom opowiadał, że chciał "tylko okraść" ofiary. Sąd uznał, że może odpowiadać za zbrodnię jak osoba dorosła.

Doniesienie

Sołtys wsi Zadry, Halina Sztobnicka, od ponad 20 lat zna Grażynę.
- Bardzo pracowita kobieta - mówi. - Kiedy trzeba było odrabiać pieniądze, które dostała od gminy, zawsze stawiała się do roboty. Pracowała przy boisku, malowała ogrodzenie. Sumienna.

Jeszcze do niedawna w domu w Zadrach mieszkała także córka Grażyny - Magda - wraz z dwójką dzieci i partnerem, tym samym Przemysławem, którego obwiniano o pomoc w ukryciu zwłok dziecka. W święta Wielkanocne, czyli już po zatrzymaniu Grażyny, w domu wybuchł jednak pożar, który strawił pokój zajmowany przez Magdę z rodziną. Wtedy wieś zrzuciła się na pomoc.
- U nas tak zawsze jest, gdy ktoś znajdzie się w nieszczęściu - tłumaczy pani sołtys. - Kupiliśmy pościel, jedna z pań obiecała łóżeczko dla dziecka. Bo Magda, która znalazła lokum w Miastku, właśnie po raz trzeci urodziła.

O wcześniejszej ciąży jej matki pani sołtys nie wiedziała. Tak jak i reszta mieszkańców.
Rodzina S. jest pod opieką Miejsko-Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Miastku. To tam, po znalezieniu zwłok dziecka, kierowali się dziennikarze, by zapytać, jak to mogło się stać, że nikt nie zauważył odmiennego stanu kobiety. Wtedy Andrzej Tyl, szef ośrodka rozkładał ręce.
- Jakim cudem mieli się zorientować - pytał - skoro kobieta nie odwiedziła lekarza i skutecznie ukrywała swój stan nawet przed bliskimi i sąsiadami?

A już tak nawiasem mówiąc, to na 9 pracowników socjalnych przypada 1822 podopiecznych. Czyli ponad dwustu na osobę.
- Dziecko z Zadr przyszło na świat poza systemem - słyszymy w prokuraturze.

Tajemnica zapewne nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie anonimowy telefon na policję ze szczegółową informacją o miejscu ukrycia zwłok. Funkcjonariusze szybko ustalili, kto dzwonił.
- To członek rodziny, który był w konflikcie z kobietą - usłyszeliśmy od jednego z naszych rozmówców. - Ciekawe, że cały rok i on, i wszyscy inni milczeli...

We wsi stawiają na bardzo bliskiego krewnego Grażyny, który w ubiegłym roku, w czasie, gdy jej mąż był w więzieniu, pomieszkiwał w Zadrach. I próbują zrozumieć.
- To była dla niej taka patowa sytuacja - mówi X. - Mąż siedział za alimenty, które państwo płaciło na ich dzieci, więc można to traktować tak, jakby poświęcał się dla rodziny. A ona w tym czasie zapomniała się z innym... Dlatego bała się ujawnić ciążę, później poród i dawała się wykorzystywać. Ten krewny jest na zasiłku, chciał pieniędzy na alkohol, grożąc, że wyda ją przed mężem. Kiedy wreszcie nie miała sił i go wypędziła, zemścił się.
- Nie wiem, kto to zrobił - Grażyna kręci głową. - I chyba się nie dowiem.

Tak, jak szokiem dla całej wsi była informacja o znalezieniu zwłok dziecka, tak jeszcze większym może okazać się wiadomość, że prokuraturze brak dowodów na to, że kobieta dziecko zabiła. Chociaż, jak wcześniej podawano, przyznała się do winy. Problem w tym, że ponad rok po zakopaniu dziecka w plastikowej torbie gdański Zakład Medycyny Sądowej nie może na podstawie sekcji zwłok ustalić jednoznacznie, czy urodziło się ono żywe, czy martwe.

Zbrodnia doskonała?

Jak to było z tym przyznaniem? I czy to nie wystarczy, by oskarżyć kobietę? Według Krzysztofa Młynarczyka, szefa miasteckiej prokuratury, 47-letnia Grażyna S. powiedziała: "Tak, przyznaję się do zarzucanego mi czynu", czyli zabójstwa. Zaraz jednak śledczy wyjaśnia, że to nie musi ułatwiać zadania prokuraturze.
- Składając wyjaśnienia, nie wskazała jednoznacznie, że dziecko urodziło się żywe - zaznacza Młynarczyk. - Często mamy do czynienia z sytuacjami, że ludzie przyznają się do zarzucanych im czynów, nie do końca zdając sobie sprawę z konstrukcji znamion tego przestępstwa. W konsekwencji działają na swoją niekorzyść.

Według śledczych Grażyna S. "czuje, że zrobiła coś źle", ale nie ma świadomości, jakie konsekwencje niesie przyznanie się do zabójstwa.

Sprawa z Zadr nie jest precedensem. W ubiegłym roku Sąd Okręgowy w Słupsku uniewinnił Annę B. od zarzutu zabójstwa noworodka. Kobieta w 2008 roku urodziła chłopca w ósmym miesiącu ciąży, w domu. Zeznała, że po kilku oddechach dziecko zmarło. Według prokuratury - zabiła dziecko, pakując je do plastikowego worka, który ukryła w szafce. Według sędziego - brak jednoznacznych dowodów, że dziecko urodziło się żywe, działał na korzyść oskarżonej.

Z polskiego prawa wynika nawet, że do postawienia zarzutu zabójstwa nie wystarczy fakt, iż dziecko urodziło się żywe. Ważniejsze jest, czy matka ma taką świadomość. Jeśli nie wiedziała, że dziecko żyło, to nie można jej postawić zarzutu zabójstwa.
- Przepisy są niedoskonałe. Przecież czujemy, że czyn, którego dopuściła się podejrzana, należy oceniać w sposób negatywny, ale urodzenie martwego dziecka w takich warunkach nie jest przestępstwem - zaznacza prokurator. - Ustawodawca powinien się zająć większą ochroną porodów. Ze względu na trudności związane z udowodnieniem żywego porodu, należy bardziej chronić płód. Bardzo trudno oskarżyć też matkę o przerwanie ciąży. Jeśli ktoś rodzi dziecko w warunkach urągających ludzkiej godności i gdy dziecko później rodzi się martwe, to co może być powodem śmierci dziecka? Czy okoliczności porodu? W takich przypadkach chęć pozbawienia dziecka życia jest niezwykle trudna do udowodnienia. Można powiedzieć, że to zbrodnia doskonała - komentuje Młynarczyk.
- Czy jest to dla pana porażka?
- Jest to czyn, który powinien być negatywnie oceniony. Jeśli to się nie uda, to będzie to porażka moja i porażka systemu - przyznaje prokurator. - Państwo nie chroni dojrzałego, dziewięciomiesięcznego płodu. Zbyt dużo rozmawia się o aborcji, zapominając o takich przypadkach. Można mówić o zarzucie narażenia na niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia, ale wtedy dziecko musi być żywe. Jeśli tego nie da się udowodnić, to nie można mówić nawet o człowieku, bo według paragrafów dziecko, które nie miało funkcji życiowych po urodzeniu, człowiekiem nie jest. To płód.
Za zabójstwo można skazać sprawcę na dożywocie. Za zbezczeszczenie zwłok - maksymalnie na dwa lata pozbawienia wolności.

Chciałam, żeby nikt nie wiedział

Grażyna siedzi na tapczanie, jej mąż stoi w drzwiach. Kiedy ona zaczyna opowiadać o dziecku, on wychodzi do kuchni.
- Wstyd - kobieta kryje twarz.
Ojciec dziecka? Nikt ważny. Nie chce o nim mówić. Potem zrozumiała, że jest w ciąży.
- Tej ciąży bałam się jak ognia. Ukrywałam ją przed wszystkimi, do lekarza nie poszłam, szerokie bluzki nakładałam. Nikomu nic nie mówiłam. Ale zabić nigdy nie chciałam. Cały czas takie myśli przychodziły, by urodzić i zostawić w szpitalu. Tyle matek nie może mieć dzieci, więc i to pewnie by wzięli - mówi jednym tchem.

Tamtego lutowego dnia 2012 r. na dworze był siarczysty mróz, co najmniej minus 15 stopni Celsjusza. Posprzątała mieszkanie i poczuła, że musi iść do toalety. Takiej drewnianej, na podwórku. - Skurczów żadnych nie było. Tylko parcie i dziecko wypadło. Policjanci pytali, czy mogłam to zatrzymać. Nie mogłam, bo to było niezależne ode mnie. I czy odcinałam pępowinę. I czy słyszałam, jak płacze. Tłumaczyłam, że nie. Wszystko wyleciało, z pępowiną i łożyskiem. Nie wiem, co się potem ze mną działo. Wróciłam, umyłam się. Czułam, że dziecko nie żyje. Chciałam, by nikt nie wiedział.
Lekarz pierwszy: - Jeśli poród wyglądał tak, jak mówi ta kobieta, mogło dojść do przedwczesnego odklejenia łożyska. Dziecko pewnie już nie żyło.

Lekarz drugi: - Przy przedwczesnym odklejeniu łożyska jest szansa na uratowanie dziecka w warunkach szpitalnych. Trzeba jednak pamiętać, że poczytalność kobiety w momencie porodu jest ograniczona.

Według śledczych, nawet jeśli dziecko urodziło się żywe, to w takich warunkach szanse przeżycia były bardzo małe.
Minęło kilka dni i syn powiedział, że idzie posprzątać toaletę. Chciała go zastąpić, ale nie pozwolił. I prawda wyszła na jaw.
- Był oburzony, krzyczał na mnie - wspomina.

Ale nie wydał. Zakopali je pół metra pod ziemią, zawinięte w reklamówkę, w pobliskim lesie, tuż za granicą ich posesji.
Gdy po ponad roku pojawili się policjanci, najbardziej wstydziła się tamtej zdrady. Pisała do męża z aresztu list za listem, przepraszała.
- Na szczęście mi wybaczył - spogląda przez wpółprzymknięte drzwi do kuchni, gdzie siedzi Mariusz. - Jesteśmy ze sobą 22 lata, bardzo go kocham. Ale ciężko mi jest. Pani Sylwia, kuratorka, powiedziała, że może załatwić rozmowę u psychologa. Niech da jakieś tabletki...

Do pani sołtys dzwoniła już jakaś kobieta, pytając, czy to prawda, że Grażyna wyszła z więzienia w szóstym miesiącu ciąży. Wychudzona Grażyna na ciążę nie wygląda, ale nerwowo szuka papierów, które dostała po wyjściu z aresztu. Potwierdzają, że dwa razy ją badano, ostatnio pod koniec kwietnia i stwierdzono, że w ciąży na pewno nie jest.
Grażyna słyszała, że tamto dziecko zostało drugi raz pochowane. W Miastku, na cmentarzu.

Które powinno być nazwane

To był chłopiec. Miał 50 centymetrów. Ile ważył - nie wiadomo.
Na grobie dwa znicze i sztuczne kwiaty. Krzyż z tabliczką "Ś.P. noworodek N.N." i datą pogrzebu - 9 marca 2013 r.
N.N. to skrót od łacińskiego nomen nominandum, co można przetłumaczyć jako "które powinno być nazwane".
- To tylko jeden pochówek N.N. na siedem pogrzebów odprawionych na koszt gminy, i tak jak pozostałe, kosztował nas 1436, 40 zł - wyjaśnia Andrzej Tyl z MGOPS w Miastku. - Uchwała Rady Gminy wyraźnie precyzuje nasze obowiązki. Pogrzeb odbywa się zgodnie z wyznaniem zmarłego, a gdy nie jest nam ono znane - zgodnie ze zwyczajem i tradycją. W pochówku uczestniczył więc ksiądz.

Dlaczego dziecko, o którego matce przynajmniej wiadomo, zostało po śmierci pozbawione tożsamości? Dlaczego nie nadano mu chociażby imienia?
Dyrektor Tyl wyciąga pismo z Prokuratury Rejonowej w Miastku: "(...)W trakcie postępowania zabezpieczono szczątki ludzkie - niemowlęcia o nieustalonej płci i wieku. Obecnie szczątki te po wykonaniu w sprawie sekcji zwłok są zbędne dla postępowania. Jednocześnie żaden z członków domniemanej rodziny zmarłego dziecka nie zgłosił zajęcia się pochowkiem, a na obecnym etapie postępowania nie można jednoznacznie stwierdzić, z jakiej rodziny pochodzi. W tym stanie rzeczy, na podst. art. 10 ust. 3 ustawy z dnia 31 stycznia 1959r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych obowiązek pochówku obciąża organ gminy na terenie której ujawniono szczątki".

Grażyna mówi, że teraz, gdy już jest na wolności, pojedzie na cmentarz. - Dam mu imię - deklaruje. - Nie wiem jeszcze jakie, ale dam. I moje panieńskie nazwisko, jeśli to będzie możliwe. Bo męża nazwiska dać nie mogę.
[email protected]
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki