Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rocznica Grudnia '70. Lech Wałęsa: "Śmierć kolegów to tragiczne przeżycie" [ROZMOWA]

rozm. Barbara Szczepuła
Jedna z ilustracji wykorzystanych w książce: początek protestu w Stoczni Gdańskiej 14 grudnia. Tak rozpoczął się Grudzień ’70
Jedna z ilustracji wykorzystanych w książce: początek protestu w Stoczni Gdańskiej 14 grudnia. Tak rozpoczął się Grudzień ’70 zbiory IPN
Lech Wałęsa mówi o swoim udziale w wydarzeniach Grudnia ’70 w Gdańsku oraz o pamięci o tej tragedii i ludziach odpowiedzialnych za nią.

Miał Pan wtedy dwadzieścia siedem lat…
Mieszkaliśmy na stoczniowej kwaterze przy ulicy Beethovena na Suchaninie…

W grudniu 1970 roku władze ogłosiły podwyżkę cen żywności. Ile Pan wtedy zarabiał?
Niewiele, jak na potrzeby młodego małżeństwa, któremu urodziło się dziecko. Żona nie pracowała. Brałem osiemset złotych zaliczki, tysiąc dwieście wypłaty, to nie wystarczało na życie. Robiłem, jak wszyscy, różne fuchy.

Gdy w poniedziałek, 14 grudnia zaczął się strajk, nie było Pana w stoczni?
Wziąłem sobie wolny dzień. Bogdan miał już dwa miesiące, pojechałem kupić dla niego wózek.

Widzieliśmy tę sytuację w filmie Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei”. Ale we wtorek już Pan był w stoczni.

Po tylu latach trudno mi opowiedzieć wszystko dokładnie. Mam w pamięci poszczególne obrazy, szczególnie te dramatyczne sceny przed Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (dziś Urząd Miejski) i komisariatem MO, wielką bitwę, która tam się rozegrała…

Ale zacznijmy od wtorkowego poranka.
Wiec przed dyrekcją… Wraz z kilkoma osobami znalazłem się w gabinecie dyrektora. - Czego chcecie? - pyta. - Zniesienia podwyżek! - krzyczę zdenerwowany. - I zwolnienia stoczniowców aresztowanych poprzedniego dnia! - Nie mam takich możliwości - odpowiada dyrektor. Otwieram okno i powtarzam słowa dyrektora ludziom zgromadzonym przed budynkiem. - To co robimy? - Idziemy - wołają. Chcę wyjść z gabinetu, a dyrektor zastawia mi drogę. - Wstrzymajcie się, bo będą strzelać. Chce mnie przekupić: - Załatwię wam podwyżkę, tylko zatrzymajcie ludzi! - Wszystkim dacie? - Nie bądźcie głupi, dla wszystkich nie wystarczy. Trzasnąłem drzwiami.

Wychodzimy ze stoczni.

Dogoniłem kolegów już na ulicy. Policja szarżuje, z jakiejś budowy, chyba to był Zieleniak, wzięliśmy jakieś rury, kawałki drewna, idziemy dalej. Jedni idą pod Komitet Wojewódzki, inni - w tym ja - pod Prezydium Miejskiej Rady Narodowej na Świerczewskiego. Naprzeciw znajdował się komisariat MO…

…dziś mieści się tam Urząd Miejski i policja. Ulica zmieniła nazwę na Nowe Ogrody.
…ludzie kłębią się, krzyczą, milicjanci wypadają z budynku, też krzyczą… Udało mi się wcisnąć do komisariatu. - Przyszliśmy po kolegów - wołam. Zgodzili się ich wypuścić, jeśli stoczniowcy wrócą do pracy. Miałem to powiedzieć zgromadzonym przez okno. Żeby się uwiarygodnić rzuciłem na dół swój stoczniowy kask, bo przecież mnie nie znali. Wychyliłem się z okna i widzę, że milicjanci już otoczyli stoczniowców i nacierają, a robotnicy chwytają kamienie. Walą nie tylko w milicję, ale i we mnie. Krzyczą: „zdrajca”! Lecą kamienie, idą w ruch pałki, ktoś strzela, krew się leje…

Zastrzelony robotnik nazywał się Józef Widerlik. Ten, który strzelał, milicjant Marian Zamroczyński, został chwilę potem rozszarpany przez zebranych tam ludzi. Widział Pan tę scenę?

Tego strzału akurat nie widziałem, byłem natomiast świadkiem ataku na milicjanta. Bili go tymi rurami… Kamienie latają wkoło jak muchy, świszczą koło głowy, ale w moją żaden nie trafia, choć włosy stają mi dęba. Uciekłem. Mija mnie kolega i jakoś dziwnie patrzy. - Co się stało? - pytam. - Słyszałem, że cię zabili…
Zabrałem się na łebka jakimś samochodem i dotarłem do domu.

Czytaj również: Niezwykłe okno z widokiem na historię. Grudzień 70', stan wojenny, strajk w Stoczni Gdańskiej

Co się dzieje następnego dnia?

Przekonuję kolegów: musimy się zorganizować, bo to się źle skończy, zmiażdżą nas. Pomysł chwycił, powstaje komitet strajkowy, z każdego wydziału po trzech ludzi. Chcą mnie wybrać przewodniczącym, a dyrektor przekonuje: - Pan jest za młody, strajkiem powinno kierować ciało kolegialne… Ale jednak koledzy mnie wybrali i to było moje pierwsze zwycięstwo nad bezpieką. Stworzyliśmy małe, trzyosobowe prezydium. Nocą SB nas capnęła. Rozmawiają z każdym z osobna. - Daj sobie spokój, idź do domu - przekonuje mnie esbek. Rano idę do dyrekcji, bo spałem na W-4, a członków prezydium już nie ma. Powstaje nowy komitet, ludzie znowu chcą wychodzić ze stoczni, biegam tu i tam, ale już nie udaje się ich zatrzymać. Wychodzą prosto pod kule… Myślałem, że to ślepaki, ale ludzie padają… Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie - tak teraz mówię, gdy o tym myślę.

O ósmej rano 16 grudnia 1970 roku zostali zabici Jerzy Matelski i Stefan Mosiewicz. Matelski był Pana rówieśnikiem, miał dwadzieścia siedem lat, dźwigowy, członek PZPR, żonaty, jedna córka, trzy lata. Mosiewicz był młodszy, dwadzieścia dwa lata, spod Sztumu. Trafiony w głowę. Znał ich Pan?

Nie znałem. Pracowałem w stoczni krótko, tam zatrudnionych było wiele tysięcy ludzi. Śmierć kolegów to tragiczne przeżycie, wszyscy są przybici, że strzelał Polak do Polaka, bo to wcale nie byli Rosjanie w polskich mundurach, jak mówili niektórzy! Matko Boska, co robić? Zbieramy się, radzimy, dyrekcja straszy, musicie się poddać, rozwiązać strajk, koniec końców zapada decyzja o zakończeniu strajku… Siedemnastego rano - jak wiadomo - ruszyli na Gdynię i urządzili rzeź na przystanku kolejki. „To partia strzela do robotników, Janek Wiśniewski padł”. Powiem pani jeszcze, że czuję się winny śmierci stoczniowców z Gdańska, byłem jednym z organizatorów strajku i nie zdołałem upilnować kolegów. To jest mój krzyż.

„Dziennik Bałtycki” wydał właśnie książkę o zabitych w Grudniu '70 pod tytułem „Pogrzebani nocą”. Większość z nich to młodzi i bardzo młodzi mężczyźni, w Gdyni - nawet uczniowie.
Młodzi zawsze idą na czele rewolucji, starsi zastanawiają się, kalkulują, a młodzi pędzą, walczą na czele. Tak było i tym razem.

Czy można zapomnieć te grudniowe sceny, zabitych kolegów, krew na ulicach? Od Grudnia ’70 minęło już 45 lat.
To wszystko przypomina się raz po raz. Ale wtedy myślałem tylko o tym, co zrobić, by przygotować się na walkę z władzą o nasze prawa, ale zrobić to tak, by już nikt nie zginął. To było najważniejsze. Dlatego znalazłem się w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża, gdzie chodziło o to - jak mówił Kuroń - by nie palić komitetów, ale zakładać własne. To się sprawdziło w sierpniu 1980 roku. Początkiem demokratycznych przemian stało się doświadczenie Grudnia ’70. Bez niego nie byłoby Sierpnia ’80. Wtedy poznałem trochę bezpiekę i przygotowywałem się do walki z nią.

Gdy jest mowa o Grudniu ’70 i roli Lecha Wałęsy, pojawia się kwestia podpisania przez Pana… No właśnie - czego?
W areszcie podstawiono mi papiery do podpisania, że sznurówki, że to, że tamto, że broni nie będę miał, że nikomu nie powiem o przesłuchaniu…. Ale nie było mowy o współpracy. Oni wcale mnie nie chcieli, bo kim ja wówczas byłem? Robolem z prowincji, nawet Gdańska dobrze nie znałem. Teraz można mi zarzucać, że podpisałem zgodę na milczenie po przesłuchaniu, ale skąd mogłem wiedzieć, jak się zachować? Czy byłem prawnikiem? Któregoś dnia wracam z pracy, podchodzi do mnie facet i mówi: - Nie idź do domu, bo cię dziś aresztują. Ale gdzie ja się miałem schować, skoro nie miałem w Gdańsku znajomych? Rzeczywiście, zabrali mnie.

To właśnie wtedy zostawił Pan żonie obrączkę i zegarek, jak widzieliśmy na filmie?
Żona miała tę obrączkę sprzedać, gdyby jej zabrakło na mleko dla dziecka. Kim był ten, który mnie uprzedził - nie wiem do dziś.

Żaden z mocodawców nie został skazany. Ani generał Wojciech Jaruzelski, ani Stanisław Kociołek. Zginęło w sumie według oficjalnych danych czterdzieści pięć osób.
Gdy zadaję sobie pytanie, kto jest winny grudniowej masakry, odpowiadam: głowa - ręka - miecz. Kogo rozliczamy: głowę, rękę, miecz?

Powinniśmy byli rozliczyć generała Jaruzelskiego, ministra obrony narodowej.

Pani mówi: „rękę”, ja twierdzę, że trzeba rozliczyć komunizm.

Czyli kogo?
Trzeba zadać sobie pytanie, jak do tego doszło, że komunizm rozplenił się w Polsce? Winien jest Zachód, który nas zdradził, no i oczywiście Stalin wraz z całym ZSRR. Gdyby sojusznicy nas nie opuścili w 1939 roku, gdyby inaczej się zachowali w 1945, to Sowieci by Polski nie dostali. To jest to, co nazywam „głową”. Wszyscy sekretarze PZPR i komunistyczni prominenci to była „ręka”, ci którzy nas bili i strzelali, to „miecz”.

„ …rękę karaj, nie ślepy miecz” - pisał poeta Kornel Ujejski, Ukarano właśnie „miecz”. I też nie bardzo…
Jeszcze raz pani mówię, trzeba rozliczyć cały komunizm. System komunistyczny na szczęście obaliliśmy i z tego możemy być dumni, choć są i tacy, którzy uważają nas za zdrajców... A za ofiary Grudnia ’70 powinniśmy się dzisiaj modlić, bo już nic więcej zrobić nie możemy, zwłaszcza że generał Jaruzelski, Stanisław Kociołek i inni już nie żyją. Pan Bóg ich rozliczy.

Losy ofiar Grudnia ’70

Historycy Piotr Brzeziński i Robert Chrzanowski oraz dziennikarz Tomasz Słomczyński są autorami książki „Pogrzebani nocą”, przedstawiającej życiowe losy wszystkich 27 ofiar Grudnia ’70 w Gdańsku, Gdyni i Elblągu.

Swoją oficjalną premierę książka będzie miała w poniedziałek, 14 grudnia, o godzinie 18 w Europejskim Centrum Solidarności. Na spotkaniu będzie można nabyć książkę w cenie 24,90 zł. Wstęp wolny.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki