18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szpilman nie mógł uratować Hosenfelda. Opowieść wdowy po pianiście i córki niemieckiego oficera

Irena Łaszyn
Jorinde Krejci, córka kapitana Wilma Hosenfelda (z lewej) i Halina Szpilman podczas spotkania w Gdańsku, poświęconego złożonym losom obu rodzin
Jorinde Krejci, córka kapitana Wilma Hosenfelda (z lewej) i Halina Szpilman podczas spotkania w Gdańsku, poświęconego złożonym losom obu rodzin Przemek Świderski
Niektórzy zarzucali, że nic nie zrobił, by uratować człowieka, który ocalił mu życie. Ale on poznał nazwisko swego wybawcy dopiero kilka lat po wojnie. Opowieści Haliny Szpilman, wdowy po Władysławie Szpilmanie, bohaterze "Pianisty" oraz Jorinde Krejci, córki Wilma Hosenfelda, oficera Wehrmachtu, wysłuchała Irena Łaszyn.

Roman Polański pokazał to tak: Władysław Szpilman, uciekinier z warszawskiego getta, ukrywa się w wypalonym domu po aryjskiej stronie. Jest listopad 1944 roku, to jego kolejna kryjówka. Brudny, zarośnięty, przeraźliwie głodny, szuka jedzenia. Znajduje wielką puszkę z ogórkami, próbuje ją otworzyć, ale nie daje rady. Słyszy głosy niemieckich żołnierzy, ucieka na strych. Znowu się mocuje z tą puszką, ale ona wylatuje mu z rąk, toczy się po podłodze. Szpilman podąża za nią wzrokiem i - widzi buty. Buty oficera Wehrmachtu.

- Co pan tu robi? Kim pan jest? - pyta Niemiec.
- Chciałem otworzyć puszkę - odpowiada Szpilman.

Indagowany dalej, wyznaje, że jest, a właściwie był, pianistą. Niemiec prowadzi go do zrujnowanego pokoju obok, wskazuje fortepian, każe grać. Pianista siada więc, zaciska palce, które od dawna nie dotykały klawiszy. Gra nokturn cis-mol Fryderyka Chopina.

Władysław Szpilman, to przedwojenny pracownik Polskiego Radia, który jeszcze 23 września 1939 roku grał Chopina na żywo, na antenie. Gdy niemieckie bomby spadły na elektrownię, rozgłośnia zamilkła. Kolejny raz Polskie Radio odezwało się dopiero w roku 1945. I zaczęło audycję od tych samych utworów Chopina, granych przez Szpilmana…

Pianista przeżył.

- Przeżył dzięki Polakom, którzy go ukrywali po ucieczce z getta i dzięki temu Niemcowi, którego spotkał - opowiada Halina Szpilman. - Niemcowi, który potem przynosił mu chleb. Polański pokazał prawdę, ale pewna recenzentka napisała potem, że reżyser przedobrzył. Uważała, że tam nie powinno być happy endu, to zbyt amerykańskie. Pianista przeżył niepotrzebnie.
I jeszcze ten fortepianowy koncert w ruinach spalonej Warszawy! Piękna bajka o dobrym Niemcu. Zupełnie nierealne.

Nazwisko dla pianisty

Halina Szpilman mówi, że jej mąż nie zapytał tego Niemca o nazwisko. Nie chciał tego wiedzieć, na wypadek, gdyby wpadł w ręce innych Niemców i ktoś próbował wymusić na nim różne informacje. Gdyby pytał, skąd ma jedzenie i ten płaszcz, płaszcz żołnierza Wehrmachtu.

- Kiedy poznał to nazwisko?
- Dopiero w roku 1951, gdy ktoś podrzucił do sekretariatu Polskiego Radia list od Annemarie Hosenfeld, szukającej osób, które pomogłyby jej męża, kapitana Wilma Hosenfelda, uratować. On wtedy przebywał w radzieckim obozie pod Stalingradem, był już mocno schorowany.

List od Annemarie Hosenfeld, opatrzony datą 11 marca 1951 roku, ma trzy strony. Jest napisany odręcznie, po niemiecku. Halina Szpilman wyciąga go z torebki, razem ze zdjęciem Wilma Hosenfelda w oficerskim mundurze. "Herr Spielmann" - zwraca się do Szpilmana Annemarie Hosenfeld. Spielmann, to po niemiecku grajek. "Dobre nazwisko dla pianisty" - powiedział wtedy, w tych ruinach, niemiecki oficer, gdy Szpilman mu się przedstawił. Pewnie dlatego je zapamiętał.

Pochylają się nad listem obie: Wdowa po Szpilmanie, rocznik 1928 i córka Hosenfelda, Jorinde Krejci, rocznik 1932.
Obie są lekarkami. Przyjaźnią się, choć jedna mieszka w Warszawie, a druga - w Monachium.

Siedzimy w holu gdańskiego hotelu Scandic, gdzie niebawem rozpocznie się spotkanie, poświęcone splątanym losom Szpilmanów i Hosenfeldów, zorganizowane przez Muzeum II Wojny Światowej i Fundację Konrada Adenauera.

Wdowa spotyka córkę

Poprzednio się widziały w Warszawie, w grudniu 2011 roku, w stulecie urodzin Władysława Szpilmana, kompozytora i artysty, autora 500 szlagierów i sygnału Polskiej Kroniki Filmowej. Gościły w Belwederze, na śniadaniu u prezydenta i uczestniczyły w odsłonięciu pamiątkowej tablicy poświęconej pianiście.

To tablica na domu, w którym Szpilman spotkał Hosenfelda. Są na niej oba nazwiska i klawiatura fortepianu. Kamienica stoi przy al. Niepodległości 223.
- Ten koncert na gruzach Warszawy mną wstrząsnął - przyznaje Jorinde Krejci. - Wciąż go słyszę i wciąż widzę tę scenę z "Pianisty".
- A słyszała Pani o ich spotkaniu wcześniej, jeszcze zanim film powstał?
- Tak, w roku 1957. Pan Szpilman skontaktował się wówczas z moją matką, która mieszkała w Thalau koło Fuldy, w Hesji. Od tego czasu mieliśmy stały kontakt ze Szpilmanami.

Halina Szpilman mówi, że jej mąż odwiedził Hosenfeldów podczas pierwszego wyjazdu na Zachód. Wtedy, gdy już było można tam pojechać.

- O Szpilmanie dowiedzieliśmy się od innego uratowanego Żyda - wyjaśnia Jorinde Krejci. - To był Leon Warm, który uciekł z transportu do Treblinki i którego mój ojciec, oficer Wehrmachtu do spraw sportowych, zatrudnił na stadionie Legii, pod fałszywym nazwiskiem. Pan Warm mówił, że tylko dlatego przeżył.

Nikt nie słuchał

Halina Szpilman zna tę historię.
- Leon Warm, zanim wyemigrował do Australii, postanowił odwiedzić rodzinę Hosenfeldów - wyjaśnia. - I wtedy się okazało, że uratował go ten sam człowiek, który pomagał memu mężowi. Warm czytał książkę męża "Śmierć miasta", wydaną w 1946 roku. Ale w tej książce, na skutek ingerencji cenzury, było wiele skrótów i nieścisłości, a opisywany oficer nie był Niemcem, lecz Austriakiem. To Warma zmyliło. Dopiero podczas rozmowy z Annemarie Hosenweld zrozumiał, że chodzi o tę samą osobę. Bo już chyba w 1946 roku przyszła do rodziny Hosenfeldów pierwsza wiadomość, w której pojawiło się nazwisko mego męża, jako osoby, którą Wilm Hosenfeld uratował.

Jorinde Krejci:
- To była zwykła kartka, którą ktoś mamie dostarczył. A na niej, ręką ojca, napisane nazwiska czterech osób, które ocalił i które mogłyby mu pomóc. On wtedy był już w sowieckim obozie pod Stalingradem. Wyrok śmierci, po amnestii, zamieniono mu na 25 lat łagru. Mama była bezradna.

Halina Szpilman:
- Niektórzy zarzucali memu mężowi, że nic nie zrobił, by uratować tego, który ocalił mu życie. Ale mąż niewiele mógł zrobić. Owszem, czynił różne starania, lecz nic z tego nie wyszło. W czarnych latach stalinizmu i zimnej wojny, nikt nie chciał go słuchać. Nikt nie chciał ratować niemieckich oficerów.

Wilm Hosenfeld zmarł w sowieckim łagrze w sierpniu 1952 roku. Szpilman - w lipcu 2000 roku, jeszcze zanim powstał film "Pianista".

Książkowa historia

Halina Szpilman, z domu Grzecznarowska, córka przedwojennego działacza socjalistycznego i prezydenta Radomia, po raz pierwszy usłyszała o Władysławie Szpilmanie, pianiście żydowskiego pochodzenia, jako kilkunastoletnia panienka.

- Moja matka dostała w prezencie gwiazdkowym, w roku 1946, pierwsze wojenne wspomnienia Władysława Szpilmana, napisane wspólnie z Jerzym Waldorffem. Ja też "Śmierć miasta" przeczytałam. I gdy w 1949 roku poznałam Szpilmana osobiście, byłam zdumiona. On wcale nie przypominał człowieka, którego mogłam sobie wyobrazić, po lekturze książki. Był radosny, ciepły, energiczny.
Poznali się w Krynicy, w domu zdrojowym. Ona była studentką medycyny, on - znanym artystą, sporo od niej starszym. Bardzo zabiegał o jej względy. Robił to na tyle skutecznie, że w 1950 roku się pobrali.

Zamieszkali w Warszawie, dwaj synowie przyszli na świat, gdy już skończyła studia.
- To syn Andrzej sprawił, że po kilkudziesięciu latach, jakie upłynęły od wydania wspomnień męża, ukazało się drugie wydanie książki, pt. "Pianista" - opowiada Halina Szpilman.

Było tak: W latach 90., do Andrzeja Szpilmana, który miał gabinet stomatologiczny w Niemczech, przyszedł pacjent. Okazało się, że to dawny enerdowski dysydent i bard na miarę polskiego Jacka Kaczmarskiego, Wolf Biermann. To on przekonał Andrzeja Szpilmana, że ta książka jego ojca, poprawiona i uzupełniona, powinna się ukazać ponownie. Najpierw się pojawiła, w roku 1998, w Niemczech, a niebawem została przetłumaczona na 38 języków. Została książką roku w Wielkiej Brytanii, USA, Francji. Do wspomnień Szpilmana zostały dołączone fragmenty dzienników Wilma Hosenfelda.

- "Pianistę" wypatrzył na lotnisku prawnik Romana Polańskiego - wspomina Halina Szpilman. - Przeczytał i zadzwonił do reżysera. Podobno wykrzyknął: To jest książka dla ciebie!

Polański odwiedził ich w Warszawie. Powstał film. Ale Władysław Szpilman już premiery nie doczekał. Zmarł dwa lata wcześniej.

Ratował każdego

Jorinde Krejci ostatni raz widziała ojca 24 maja 1944 roku, w Zielone Świątki. Przyjechał do domu na urlop. Pamięta, że miał na sobie biały mundur i że pomagał podwiązywać pomidory.

- Właściwie go nie znałam - mówi. - Gdy zaczęła się wojna, miałam siedem lat.
Tak naprawdę, poznała Wilma Hosenfelda kilkadziesiąt lat później, gdy odnalazły się dzienniki, które pisał aż do lata 1944 roku, a potem w paczce z brudną bielizną posłał do domu. Te zapiski złożyły się na książkę o znamiennym tytule "Staram się ratować każdego. Życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach", wydanej w 2008 roku.

- Ojciec wysłał do nas 800 listów - mówi Krejci. - Pisał w nich o okropnościach wojny i o swoich moralnych rozterkach, nawet gdy adresował te słowa do kilkuletnich dzieci.

Było ich pięcioro. Do końca wierzyli, że ojciec wróci.
- To krzycząca niesprawiedliwość - uważa córka. - Skazali go za czyny, których nie popełnił.
To samo mówi w filmie dokumentalnym Andrzeja Marka Drążewskiego "Dzięki Niemu żyjemy", który jest opowieścią o Wilmie Hosenfeldzie i o tym, jak się zmieniał.

Bo on początkowo nie był ani antynazistą, ani pacyfistą. Uczył historii w szkole w Thalau koło Fuldy, grał na organach w miejscowym kościele, należał do NSDAP, wierzył w niemieckość. Szedł na wojnę z przekonaniem, że tak trzeba. Dopiero zbrodnie i niegodziwości, których był świadkiem, sprawiły, że zaczął się swej niemieckości wstydzić.

W filmie Drążewskiego mówią ci, którym pomógł przetrwać.
- Wiedziałem, że mój ojciec został uratowany, ale nie wiedziałem, że to Niemiec go uratował - mówi z ekranu starszy mężczyzna. - Tam człowiek spotkał człowieka.

A prof. Witold Kulesza, były szef pionu śledczego IPN, przeprasza z ekranu rodzinę Hosenfelda za grzech zaniechania. Prosi o wybaczenie, że tego, który ratował innych, nie udało się uratować "poprzez niepodjęcie żadnych kroków".

To nie akademia

W okresie Powstania Warszawskiego kapitan Hosenfeld służył krótko w niemieckim kontrwywiadzie, w zastępstwie kolegi zajmował się przesłuchaniami.

Z listu do rodziny, 23 sierpnia 1944 roku: "Każdego dnia muszę prowadzić przesłuchania. Dziś znów miałem powstańca i 16-letnią dziewczynkę. Z żadnego z nich nie udało się nic wydobyć. Być może uda mi się wyratować dziewczynę (…). Staram się ratować każdego, kto jest do uratowania (…). Nie jestem właściwym człowiekiem do prowadzenia takich przesłuchań, a przynajmniej do prowadzenia ich w tak bezwzględny sposób, jaki byłby tu na miejscu i jaki się najczęściej stosuje. A jednak wdzięczny jestem, że muszę to robić, bo przecież mogę niejedno naprawić".

- On nie miał innej nauki, prócz Ewangelii - zauważa Wienfried Lipscher - teolog, tłumacz i współredaktor polskiego wydania książki "Staram się ratować każdego". - W Polsce Hosenfeld chodził do polskiego kościoła, nawet się martwił, że Polacy uważają go za szpicla…

Sala, w której odbywa się spotkanie, pełna ludzi. Nie ma wolnych miejsc.
- To nie jest akademia ku czci Hosenfelda, ale przypomnienie jego postaci - zaznacza dr hab. Eugeniusz Cezary Król, historyk, współredaktor naukowy polskiego wydania książki.

Usiłuje tłumaczyć, dlaczego Hosenfeld nie przeżył. Mówi, że z uwagi na ten epizod z kontrwywiadem, jego los od początku był przypieczętowany, a możliwość wpłynięcia na władze radzieckie - żadna. Nawet interwencja u towarzysza Jakuba Bermana, ówczesnego działacza komunistycznego o żydowskich korzeniach, członka Komisji Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, nie miała sensu, choć podobno niektórzy próbowali.

Drzewko w mundurze

Kapitan Wilm Hosenfeld, jak potwierdzają świadkowie, uratował wielu Polaków i Żydów. Prezydent Lech Kaczyński przyznał mu więc Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, a Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu, też pośmiertnie, medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Niemiec Wilm Hosenfeld, oficer Wehrmachtu, ma swoje drzewko w Yad Vashem, w Jerozolimie.

- Dziękujemy pani za pani ojca - mówi do Jorinde Krejci jakaś kobieta.
Jorinde Krejci ma w oczach łzy.

A potem prosi o swoją torbę, by pokazać pamiątki, które po ojcu zostały. Jest tam ten medal z Yad Vashem i Krzyż Komandorski od polskiego prezydenta. Jest laurka od Polaków, którym Wilm Hosenfeld pomógł, z datą 29 marca 1944 roku i jest obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej, który od nich otrzymał.

Jorinde Krejci mówi, że jej ojciec był chrześcijaninem, wiernym swoim ideałom. W filmie Polańskiego jest taka scena: Stoją obaj w tym wypalonym domu, żydowski pianista i niemiecki oficer. Szpilman pyta, jak ma dziękować, oficer odpowiada: Proszę dziękować Bogu, to on chciał, żebyśmy przetrwali.

A potem jest inna scena, z obozu w Błoniu pod Warszawą, w którym siedzą niemieccy jeńcy. Polski skrzypek, głosem Cezarego Kosińskiego, wykrzykuje: Parszywe dranie! Zabraliście mi skrzypce, zabraliście mi duszę! I wtedy podrywa się jakiś człowiek.
- Zna pan Szpilmana? - pyta. - Pomagałem mu, gdy się ukrywał. Niech mnie ratuje.

Skrzypek pyta o nazwisko, ale jakiś Rosjanin krzyczy: Uchodi! Skrzypek nie słyszy nazwiska.
Scena jest oparta na faktach. Tak było. Halina Szpilman mówi, że ten skrzypek grał potem w orkiestrze radiowej, opowiedział o tym spotkaniu jej mężowi. Szpilman pojechał do Błonia, żeby oficera odszukać. Ale w Błoniu już nie było obozu. Za płotem było tylko puste pole.

Władysław Szpilman nic nie mógł zrobić.
W ostatnim liście do żony, z czerwca 1952 roku, Wilm Hosenfeld napisał: "Nie martw się o mnie, mam się dobrze na tyle, na ile jest to możliwe w obecnych warunkach".

Parę tygodni później umarł.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki