Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walet pik idzie na emeryturę

Redakcja
O "swojej" Remontowej Piotr Soyka zwykł mawiać: firma pełną gębą
O "swojej" Remontowej Piotr Soyka zwykł mawiać: firma pełną gębą Grzegorz Mehring
Przez 20 lat kierował "Remontową", która była namacalnym przykładem, że na przemyśle stoczniowym można zarabiać. Próbował sił w polityce, nie skąpił pieniędzy na kulturę. Nie tak miał się żegnać z firmą. Sylwetkę Piotra Soyki przedstawiają Wioletta Kakowska i Ryszarda Wojciechowska

Na pożegnalnym spotkaniu, nawet najtwardszym "chłopom" puściły nerwy. I z oczu popłynęły łzy. Nikt z nas nie rozumiał, co się tak naprawdę stało. Zawsze myśleliśmy, że jeśliby stocznia kiedyś stanęła, to on jak ten kapitan, schodziłby ze statku ostatni. A tymczasem zdążył nam tylko powiedzieć, że odchodzi dla dobra firmy. I że dotknął nas zakaźny wirus opcji walutowej. To był dla nas szok - mówi jeden z pracowników Stoczni "Remontowa".
- Każdy z pracowników stoczni miał jednak nadzieję, że odejdzie na emeryturę przed prezesem - dodaje inny.

Piotr Soyka od dwudziestu lat był prezesem Stoczni "Remontowa". Człowiekiem który, jak mówią, przeprowadził tę firmę przez najgorsze czasy. Kiedy obejmował w niej dyrektorowanie w 1989 roku, stocznia jeszcze obracała rublem transferowym. Walutą, której nikt nie widział, tylko o niej słyszał. Przeorientował gospodarkę stoczni z socjalistycznej na kapitalistyczną.

Jego znajomi nie mają wątpliwości, że morze i okręty ma we krwi. Jego ojciec był jednym z założycieli "Remontówki". W 1952 r. to właśnie Henryk Soyka, wówczas dyrektor techniczny Stoczni Gdańskiej, podpisał dokumenty związane z utworzeniem stoczni remontowej na gdańskiej wyspie Ostrów. Soyka senior zmarł, gdy jego syn był na pierwszym roku studiów. Piotr Soyka mówi, że to wydarzenie wpłynęło bardzo na jego dalsze losy. Musiał szybko wydorośleć, przejąć kontrolę nad swoim życiem i życiem bliskich mu osób.

- Na studiach zdobyłem stypendium fundowane przez gdańskie "Fosfory" i tam podjąłem pierwszą pracę. Przez okna w biurze obserwowałem statki przepływające przez kanał portowy. To mnie pociągało, chciałem pływać. Składałem nawet podania do PLO, PŻM, nigdzie mnie jednak nie chcieli przyjąć. Chyba wtedy trzeba było mieć niezłe chody, aby się zamustrować. Jednak zawsze mnie korciło, żeby mieć coś wspólnego ze statkami - wspominał po latach.

Premie nierówne jak IQ

Do "Remontowej" trafił w roku 1972. Zaczął pracę na stanowisku mistrza na pochylni. Z tamtego czasu pochodzi anegdota, jak to po raz pierwszy miał podzielić premie. Wybrał metodę: kto pracował ciężej, dostaje więcej. Kiedy wniosek trafił do zastępcy kierownika, ten wezwał Soykę i tonem nieznoszącym sprzeciwu wyjaśnił, że premia ma być dzielona "po równo". Bo inaczej będą problemy. To "po równo" mu się nie podobało. I kiedy już mógł sam decydować, tego wariantu nigdy nie stosował.

Pod koniec lat 70. przeniósł się do Stoczni Remontowej w Świnoujściu, w której był zastępcą dyrektora do spraw technicznych, a w roku 1980 dyrektorem naczelnym. Powrócił do GSR i objął stanowisko zastępcy dyrektora do spraw produkcji. Później pracował za granicą, m.in. w stoczni w Goeteborgu i w Afryce. W 1989 roku powrócił do kraju i po wygraniu konkursu na dyrektora kierował GSR. - Nie musiałem tu wracać, mogłem poradzić sobie gdzie indziej. Jednak zawsze ciągnęło mnie tu z powrotem - wyjaśniał Piotr Soyka.
Od przełomu lat 1989 i 1990 stocznia przeszła gruntowną restrukturyzację, co pozwoliło dostosować ją do działalności w warunkach gospodarki wolnorynkowej.

W jednym z wywiadów dla "Dziennika Bałtyckiego" mówił, że lubi wejść na statek czy wieżę wiertniczą i popatrzeć z jej szczytu na stocznię. To, co wtedy czuje, trudno mu opisać. Najlepszym słowem jest duma. Duma, że tu pracuje, że to taka wielka firma.
- Nie był łatwym szefem - wspominają pracownicy. - Był despotyczny, chciał wiedzieć o wszystkim i mieć wpływ na wszystko. Taki mały tyran, z gatunku tych, którzy oczywiście wszystko wiedzą najlepiej. Ale z drugiej strony, jeśli ktoś był w potrzebie, nie odmawiał pomocy.

Sam pytany o cechy, jakie powinien posiadać menedżer, Piotr Soyka wyznał, że musi to być osoba samodzielna, która jest liderem. Po mieście krążyły opowieści o specjalnej komórce w "Remontowej", która zajmowała się rekrutacją pracowników w oparciu o... testy IQ.
- Czasem czyni mi się zarzuty, że IQ jest ważnym kryterium - przyznał w jednym z wywiadów. - Moim zdaniem zdało to egzamin. Uważam, że jest to dobra metoda na wyłonienie ludzi z dużym potencjałem, a tacy są potrzebni w każdej firmie. Świadectwa nie są najważniejsze.
Sam bardzo dbał o swój publiczny wizerunek. Jego sekretarka czuwała nad tym, by do gazet trafiały zdjęcia, na których prezes prezentuje się młodo. Podobno potrafił się też obrażać, jeśli w materiale prasowym jego imię i nazwisko drukowano w osobnych wersach, a nie bezpośrednio po sobie.

Trzeba po sobie coś zostawić

Jan Zarębski, biznesmen i były marszałek województwa pomorskiego, zna Soykę od lat. Uważa go za wyjątkową osobę w środowisku pomorskich biznesmenów, charyzmatyczną wręcz. Jego zdaniem Soyka to nie tylko biznesmen, ale też znakomity polityk. Zjednać sobie związki zawodowe w trudnych czasach, kiedy roszczenia ludzi były większe niż możliwości firmy, to wielka sztuka polityczna. Między innymi te umiejętności rozmawiania z ludźmi zaowocowały tym, że prywatyzacja się wówczas udała. Przedziwne - ale u Soyki kontrakty były opłacalne, produkcja na czas zrobiona i wynik finansowy dodatni.

Inni rozmówcy też podkreślają, że Soyka umiał się z ludźmi dogadać. Wytłumaczyć swój punkt widzenia. Potrafił nałożyć kombinezon, kask, pójść na dok i rozmawiać aż do upadłego.
W czasach AWS dał się namówić na epizod polityczny. Został radnym Sejmiku Wojewódzkiego. Był przewodniczącym klubu Akcji Wyborczej Solidarność. Przez jedną kadencję. Potraktował to jako nowe doświadczenie.

Zarębski, w tamtym czasie marszałek Sejmiku, twierdzi, że to był bardzo dobry ruch dla Pomorza.
- Wtedy różni liberałowie mówili głośno: Gospodarka morska? Takiej nie ma. A jeżeli jest, to i tak skazana na degradację. Jest tylko jedna gospodarka: nowe technologie, informatyka, elektronika, to jest modne. A Piotr tłumaczył wtedy: Nie panowie, gospodarka morska też z tego czerpie. Statki również buduje się coraz nowocześniejsze. I obstawał przy swoim.

Dla Doroty Sobienieckiej, dyrektor gdańskiego Klubu Biznesu, Piotr Soyka to przede wszystkim człowiek o instynkcie społecznym. Sponsoringu czy wsparcia nie traktował jak kontraktu handlowego. Miał poczucie misji. Uważał, że ci, którym się powodzi lepiej, muszą pomagać tym, którym się powodzi gorzej. Soyka przed obchodami tysiąclecia Gdańska przyjął rolę przewodniczącego komitetu milenijnego.
A niecałe dwa lata temu podjął się przewodniczenia społecznemu komitetowi wsparcia EURO 2012. Zgromadził grupę menedżerów, ludzi, którym się nieźle wiedzie i zaczął z nimi realizować najpierw projekt budowy boisk szkolnych. Bo Soyka lubił mówić, że trzeba po sobie coś zostawić.
Odbudowa zabytkowej willi Uphagena we Wrzeszczu, w której znajduje się m.in. Gdański Klub Biznesu, to też między innymi jego inicjatywa.

Obiekt stał, niszczał. Miasto nie miało pieniędzy. Z dumą opowiadał też, że "Remontowa" przyłożyła rękę do powstania krzyża na Górze Gradowej.
- Jest dobrze widoczny z każdego miejsca. I odwrotnie, jak się obok niego stanie, to widać przepiękną panoramę Gdańska.

Pod szczęśliwym drzewem

Potrafił zaskakiwać. Kiedyś do stoczni przyjechał prezydent Portugalii. Prezes przywitał gościa w jego języku. Prezydent był mocno zaskoczony, nie mógł przypuszczać, że gospodarz nauczył się portugalskiego, będąc na kontrakcie w Angoli. Ryszarda Socha, dziennikarka "Polityki", też przeżyła pewne zaskoczenie. Kiedy zbierała materiały do artykułu o drzewach przydrożnych, znalazła informację, że prezes Soyka zaopiekował się pewną sosną.

Spodziewała się prostej, niemal technokratycznej opowieści o szacunku do przyrody. Tymczasem usłyszała historię magiczno-intymną o szczęśliwym drzewie - maskotce przemysłu okrętowego. Piotr Soyka wypatrzył tę sosnę wiele lat temu, kiedy jeszcze kierował stocznią w Świnoujściu i regularnie dojeżdżał tam z Gdańska. Polubił to drzewko. Czasem zatrzymywał samochód, podchodził. Kiedy już wiedział, że przenosi się na stałe do Gdańska, podczas ostatniej podróży zatrzymał się jak zwykle i objął sosnę na pożegnanie.

To jednak nie był ich ostatni raz. Kiedy "Remontowa" znalazła się w kłopotach i prezes musiał szukać dobrych kontraktów, jego drogi znowu prowadziły koło tego drzewa. Za każdym razem, kiedy je mijał, podróż miała pomyślny finał. Zacząć więc myśleć, że to ono wpływa na stoczniowe szczęście. Pewnego dnia zauważył, że konar drzewa jest ułamany. Zmartwił się, że mogą je ściąć. Najpierw zadbał o podleczenie konara, a potem zaczął szukać sposobu na uratowanie przed ścięciem. I znalazł.
Okazało się, że sosna ma około 200 lat i może być pomnikiem przyrody. Na jego wniosek rada gminy w Potęgowie podjęła w tej sprawie uchwałę. Po wodowaniu jednego ze statków prezes przyjechał pod sosnę z grupą pracowników. I nadali drzewu imię Bogna (imię żony prezesa). Przytwierdzili tabliczkę informującą o objęciu ochroną. I tak sosna stoi szczęśliwie do dziś.

Atak nastąpił z innej strony

Kilka lat temu, razem z naszymi Czytelnikami, ustawialiśmy talię kart, czyli Pomorski Poker. Dzięki głosom mieszkańców Pomorza Piotr Soyka został waletem pik. Tym samym jego skuteczność i możliwość wpływania na to, co się dzieje w regionie, została oceniona wysoko.
Dorota Sobieniecka mówi, że jeszcze niedawno ekonomiczni eksperci wyrażali się o Soyce bardzo dobrze.

- Profesor Filar wspomniał niedawno, że Piotr Soyka przygotowywał się na kryzys. To nie było tak, że kryzys go nagle dopadł. On go dopadł, ale z innej strony, niż Soyka się spodziewał. Jako inżynier budowy okrętów i menedżer był przygotowany na to, że nastąpi spowolnienie produkcji, będzie mniej zamówień. Ale nie na to, że złotówka tak bardzo osłabnie.

- Ta ostatnia porażka przygniotła go. Rozbiła - mówi jeden ze znajomych Soyki.
Ci, którzy utrzymują z nim bliski kontakt, twierdzą, że w ciągu ostatnich dni postarzał się o dziesięć lat. Schował się w samotni jak ranny lew i liże rany. Nie odbiera telefonów.
- Jeśli przyjąć, że biznesmeni mają dużą odporność i silną osobowość, to u niego te cechy były szczególnie widoczne. Myślę, że jeśli nawet przeżył szok, to po jakimś czasie i tak się podniesie. Piotr nie należy do ludzi, którzy się kompletnie załamują. Zawsze jak czołg parł do wyznaczonego celu. Przecież prywatyzacja stoczni to była bardzo trudna sprawa. Zwłaszcza w czasach, kiedy on ją prywatyzował. Skarb Państwa nie był na te ruchy jakoś szczególnie otwarty. Ale on przetrzymał to i dał radę - twierdzi Zarębski.

Wtajemniczeni twierdzą, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Na pewno wróci. Może pokieruje radą nadzorczą firmy? Może zajmie się polityką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki