Trzeba jednak przyznać, że „Olimpia z Gdańska” Zygmunta Krauzego warta była czekania. Teoretycznie spektakl ten to opowieść o życiu Stanisławy Przybyszewskiej. Niewielu gdańszczan wie, że to właśnie w Gdańsku Przybyszewska przez jakiś czas mieszkała, tu zmarła i tu została pochowana.
Spektakl jednak nie jest próbą biograficznego przedstawienia życia pisarki, która „umarła na Robespierre’a”. Stanisławę Przybyszewską poznajemy w tym spektaklu przez jej uczucia, wyobrażenia, obsesje, fantazje i lęki. Z pisarki staje się właściwie postacią literacką. Życie Stanisławy to jednak tylko jedna z dwóch rzeczywistości, które w tym spektaklu na scenie współistnieją, przenikają się i uzupełniają nawzajem. Drugą jest świat Olimpii de Gouges i rewolucji francuskiej, widziany oczami i sercem Przybyszewskiej. Te dwa światy - małego pokoiku morfinistki i wielkich francuskich wydarzeń - przenikają się na scenie tak skutecznie, że widz czasami się zastanawia, który z nich właśnie obserwuje. Owszem, znakomite rozwiązania inscenizacyjne są dla oglądającego pomocą, ale oglądając „Olimpię z Gdańska”, razem z Przybyszewską powoli tracimy kontakt z rzeczywistością i zanurzamy się w jej własnym świecie. To sprawia, że oglądanie tego spektaklu jest niesamowitym doświadczeniem. Wielowątkowe i wielowarstwowe libretto, stworzone wspólnie przez Krystynę i Blaise’a de Obaldia, ubogaca znakomita muzyka skomponowana przez Zygmunta Krauzego.
Teatr muzyczny
W jednym z wywiadów kompozytor zdradził zresztą, że autorzy libretta wielokrotnie konsultowali się z nim podczas pracy nad tekstem. W efekcie powstał spektakl, w którym słowo i muzyka wzajemnie się uzupełniają. To teatr muzyczny, czy używając słów kompozytora - „sytuacja teatralna wzmocniona przez muzykę”. Kompozycja Zygmunta Krauzego jest jednak tak ciekawa, że mogłaby zaistnieć jako samodzielny, niesceniczny utwór. Choć twórca chętnie sięga po nowatorskie brzmienia i środki, opery tej nie muszą się bać ci, którzy nie lubią muzyki współczesnej. „Olimpia z Gdańska” pełna jest pięknych melodii i fascynujących struktur muzycznych. Kompozytor sięga po nietuzinkowe brzmienia, wykorzystując w orkiestrze niestandardowe instrumenty perkusyjne, akordeon i rozstrojone pianino. Muzyka Zygmunta Krauzego staje się dla słuchacza przewodniczką - choć spójna na przestrzeni całego dzieła, podkreśla podział opery na mniejsze części i oddziela to, co dla Stanisławy było rzeczywistością, od jej wyobrażeń i majaków w narkotycznym transie. W dziele słychać też, że nie jest to pierwsza opera napisana przez twórcę i że doskonale rozumie on ten gatunek. Choć niektóre partie wokalne wymagały od artystów wiele, zwłaszcza najeżona karkołomnymi skokami partia Stanisławy, mimo wszystko słychać ogromną dbałość kompozytora o przekazanie i podkreślenie tekstu.
Opowieść niepokojąca
Pod względem wokalnym w spektaklu nie było właściwie słabych punktów. Anna Mikołajczyk (Stanisława) po raz kolejny udowodniła, że jest artystką bardzo utalentowaną i wszechstronną. Znakomita wokalnie, nieco mniej przekonuje aktorsko - Stanisława operuje dość irytująco jednostajnym repertuarem gestów - niemniej jej kreacja jest wiarygodna i poruszająca.
Wokalnie zaimponował także kontratenor Jan Jakub Monowid (Robespierre), rewelacyjny był też Chór Opery Bałtyckiej, podobnie orkiestra, poprowadzona tym razem przez Maję Metelską.
W Operze Bałtyckiej udało się stworzyć spektakl, któremu nic nie brakuje i który mocno daje do myślenia.
„Olimpia z Gdańska”, w reżyserii Jerzego Lacha, to dość niepokojąca opowieść o schematach zła i przemocy, w które jesteśmy uwikłani, a także o walce o wolność i wyzwolenie z własnych zniewoleń. I choć opera kończy się idyllicznym wręcz finałem, to gorzka refleksja o powtarzalności zła pozostaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?