Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Joanna Grajter: Pani Gdynia

Marcin Lange
Tomasz Bołt
Kobieta instytucja gdyńskiego magistratu - Joanna Grajter - która na stanowisku rzecznika miasta przepracowała niemal ćwierć wieku, pożegnała się z dotychczasową funkcją

Niemal dwadzieścia pięć lat, które Joanna Grajter przepracowała w charakterze rzecznika miasta, to najprawdopodobniej rekord w skali kraju. Informowaniem o sprawach Gdyni zajmowała się praktycznie od samego początku tworzenia się samorządu. I przez ten czas stała się praktycznie jedną z legend miasta.

- Do odejścia szykowałam się już od dość dawna. Trzeba pałeczkę przekazać młodszym. Taki znak czasów. Trochę żal, w końcu to kawał życia. Odchodzę jednak w przekonaniu dobrze wykonanej pracy - mówi Joanna Grajter.
To, że nie będzie pełnić już roli rzecznika, nie oznacza jednak, iż żegna się z magistratem. Jej nowa funkcja owiana jest na razie tajemnicą, ale wiadomo, że zajmować się ma kwestią tożsamości gdynian.

Początki jak za króla Ćwieczka
Jerzy Zając, dyrektor Urzędu Miasta Gdyni: - Aśka przyjaźniła się z Franciszką Cegielską i to ona ją namówiła do pracy w charakterze rzecznika. To był przełom 1990 i 1991 roku. Wtedy pracowała sama. Biuro prasowe powstało dopiero wiele lat później.

Małgorzata Sokołowska, autorka książki „Kobiety Gdyni”: - Gdy Aśka zaczynała pracę w Urzędzie Miasta, ten wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Jedynym komputerem w magistracie było prywatne Atari jednego z urzędników.

Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni: - W tym czasie całkowicie zmieniała się filozofia komunikacji urzędników z mieszkańcami. To wymagało odpowiednich narzędzi i ludzi, którzy je wprowadzą. Taką osobą była właśnie Joanna, niezwykle zaangażowana w pracę. To ona rozpoczęła wydawanie „Ratusza”, a więc poniekąd informowanie mieszkańców o ważnych kwestiach na szeroką skalę.

Ryszard Toczek, naczelnik Biura Rozwoju Miasta: - Była twarzą nowego administrowania miastem. Kontaktowa i wiarygodna, co pomagało utrzymywać dialog z mieszkańcami i dziennikarzami.

Tadeusz Woźniak, dziennikarz: - Była dobrą, solidną dziennikarką informacyjną. Zresztą nic w tym dziwnego, jej ojciec, Jerzy, też dziennikarstwem się zajmował, tyle że w radiu. Przede wszystkim jednak stworzona była, co się z czasem okazało, do pracy w charakterze rzecznika. Była rzecznikiem dla dziennikarza, a nie przeciwko niemu. W każdej sprawie można było do niej zadzwonić. I to bez znaczenia, czy w piątek, świątek, czy w niedzielę. I czy rano, czy w nocy. Zawsze odbierała, zanim pojawiły się komórki, także telefon domowy. I zawsze starała się pomóc.

Sylwia Szumielewicz-Tobiasz z biura prasowego gdyńskiego magistratu: - „Ratusz” początkowo był po prostu kartką A4, dołączaną do jednej z gazet. Jego przygotowanie wyglądało wtedy trochę jak za króla Ćwieczka. Ale sobie z tym bardzo dobrze radziła.

Tadeusz Woźniak: - Ten informator miejski, teraz oczywistość, wtedy był wyjątkiem. Wtedy w innych miastach takiego czegoś nie było. Dla nas, dziennikarzy, było to świetne ułatwienie - można było bez problemów zaplanować gazetę.

Jerzy Zając: - Dziennikarze ją lubili, co nie jest przecież typowe, jeśli chodzi o rzeczników. Dlatego też pewnie nikt się nie wysilał, aby robić jej pod górkę. No i kluczowa kwestia - potrafiła się wypowiedzieć, i to jak najbardziej z sensem, na praktycznie każdy temat. Miała wyjątkową zdolność szybkiego wgłębiania się w trudne, techniczne sprawy.

Joanna Zielińska, wiceprzewodnicząca Rady Miasta Gdyni: - Bardzo lubiłam jej wypowiedzi pisemne. To był taki trochę twórczy bałagan, ale miała wyjątkową lekkość pióra, pisała z pomysłem i humorem. Jako matematyk zawsze jej tego zazdrościłam.

Napisać list do Koryntian? Nie ma sprawy...
Joanna Zielińska: - To dość słynna w urzędzie historia. Aśka kiedyś napisała jakieś pismo i dała je do zaakceptowania ówczesnej prezydent Franciszce Cegielskiej. I ta, dla żartu oczywiście, na nagłówku napisała „Listy do Koryntian”. I tak, z takim właśnie nagłówkiem, wydrukowane zostało to w „Ratuszu”, informatorze miejskim. Później wszyscy się śmiali, że Aśka potrafi wszystko, nawet list do Koryntian napisze...

Jerzy Zając: - To był jej brudnopis, projekt listu noworocznego do mieszkańców. I ktoś na nim dopisał, może właśnie Franka, „Listy do Koryntian”. Po tym, jak zostało to w ten sposób opublikowane, zrobiło się spore zamieszanie. Nikt pretensji do Aśki nie miał, nie miała przecież złych intencji, zwykły błąd.

Wojciech Szczurek: (śmiech) - Pamiętam to. Ten „List do Koryntian” to był jeden z naszych wewnętrznych kodów, którymi określaliśmy pewne kwestie. I tak się złożyło, że przez niedopatrzenie tym nagłówkiem opatrzona została publikacja w „Ratuszu”.

Ryszard Toczek: - To była chyba jej jedyna w całej karierze wpadka. Miało to miejsce w 1992 bądź w 1993 roku. Opozycja w Radzie Miasta miała wówczas pożywkę, ale z czasem wszystko rozeszło się po kościach.

Moje miasto z morza i marzeń

Jerzy Zając: - Totalnie zakochana w mieście. Na urlop zawsze wyjeżdżała do... Gdyni.

Sylwia Szumielewicz-Tobiasz: - To, że Joanna jest zakochana w Gdyni, to żadna tajemnica. Hasło „Gdynia - miasto z morza i marzeń” to jej pomysł. Nawet Sławomir Kitowski nazwał tak swój album, pod tym tytułem powstał również film dokumentalny.

Jerzy Zając: - Jest niezwykle emocjonalna, a za Gdynię dałaby się po prostu pociąć. Stała się elementem gdyńskiego krajobrazu, miejską bohemą. Kiedyś, gdy podczas Rady Miasta było głosowanie w sprawie odwołania Franciszki Cegielskiej, nie pamiętam już, o co dokładnie chodziło, popłakała się podczas obrad, strasznie to przeżywała.

Sebastian Drausal, nowy rzecznik prasowy Gdyni: - Jej wiedza o Gdyni i ludziach tego miasta jest nieprawdopodobna. Kiedyś się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że jej mózg powinien mieć bezprzewodowe łącze z internetem. Wpisując w wyszukiwarce hasło „Gdynia”, zamiast z serwisami tematycznymi, internet powinien łączyć się z jej głową. Tam informacji jest znacznie więcej. I to znacznie ciekawszych.

Rzecznik prywatnie
Jerzy Zając: - Ja Aśkę nazywam „Joanna Grejfrut”, mam nadzieję, że się za to nie obrazi, bo mam dla niej bardzo dużo sympatii.

Małgorzata Sokołowska: - Aśka zawsze się śmieje, że urodziła się tego samego dnia co Konstanty Rokossowski i Józef Stalin, ale nie w tym samym roku. Zapomina jednak, że tego dnia - 21 grudnia - urodził się również Tadeusz Boy-Żeleński i Jane Fonda.

Jerzy Zając: - Jej życie prywatne niestety nie było usłane różami, ale tego nigdy po sobie nie dała poznać. Zdarzało się, że do magistratu dochodziła ze łzami w oczach, ale w progu momentalnie zamieniała się w pełni profesjonalnego urzędnika.

Joanna Zielińska: - Wyróżniała się zawsze strojami. Świetnie się ubierała, nie jak typowy urzędnik. Styl nazwałabym lekko szalonym, ale było, i jest, to bardzo gustowne.

Joanna Grajter

Córka Marii z domu Obuchowicz i Jerzego Grajtera, którzy nad morze przybyli tuż po II wojnie światowej. Studiowała w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Sopocie, a po zakończeniu nauki, w październiku 1970 roku, podjęła pracę w dziale terenowym „Dziennika Bałtyckiego”. Później związana była też z tygodnikiem „Wybrzeże”, „Gazetą Gdańską”, „Gazetą Wyborczą” i „Przeglądem Oświatowym”. W 1990 roku rozpoczęła pracę w charakterze rzecznika Urzędu Miasta Gdyni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki