Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcą podgrzewać chorych na raka. Wojewoda mówi "nie" hipertermii

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Technika hipertermii polega na podgrzewaniu całego ciała do temperatury 38-43°C. Jeden zabieg trwa około czterech godzin, cała terapia - nawet do roku. - Dumna nazwa instytutu obejmuje łóżko do podgrzewania chorych - komentuje prof. Jacek Jassem
Technika hipertermii polega na podgrzewaniu całego ciała do temperatury 38-43°C. Jeden zabieg trwa około czterech godzin, cała terapia - nawet do roku. - Dumna nazwa instytutu obejmuje łóżko do podgrzewania chorych - komentuje prof. Jacek Jassem Przemek Świderski
Chory na raka może wybrać każdą metodę leczenia, nawet tę nieuznawaną przez oficjalną medycynę, bo walczy o życie. Powinien jednak wiedzieć, jakie oparcie naukowe ma proponowany mu zabieg.

Nie ma na świecie wiarygodnych badań, które udowodniłyby, że hipertermia, czyli podgrzewanie całego ciała, leczy raka. Trudno więc znaleźć chorego, któremu by ta metoda pomogła.

- Z hipertermii korzystał mój mąż - wspomina Maria Wichłacz z Gdańska. - W Polsce ta terapia nie była jeszcze znana. Na zabiegi jeździliśmy do Niemiec. Mąż miał na czole niewielkie znamię, które okazało się czerniakiem. Byliśmy gotowi oddać ostatni grosz, byle męża wyleczyć. Po kilkunastu zabiegach hipertermii guz, zamiast się zmniejszyć, tak urósł, że żaden chirurg nie chciał go już operować. Wkrótce potem mąż zmarł. A wierzył w tę hipertermię święcie. Tak bardzo, że zaniechał leczenia onkologicznego.

- W ciągu sześciu lat naszej działalności nie mieliśmy żadnego sygnału, że hipertermia ogólnoustrojowa komuś pomogła - twierdzi Magdalena Kręczkowska, prezes Fundacji Onkologicznej Dum Spiro-Spero.

Sztuczna gorączka

Hipertermia jest planową, kontrolowaną techniką nagrzewania guzów nowotworowych, prowadzącą do zniszczenia komórek bądź zahamowania ich wzrostu - przekonuje na swojej stronie internetowej jedna z kilku komercyjnych placówek oferujących takie zabiegi w Polsce. Wykorzystuje się do tego specjalną aparaturę, która „podgrzewa” chorego do temperatury około 38-43°C. Wywołana tym sposobem „sztuczna gorączka” mobilizuje układ odporności do walki i przyspiesza rozpad komórek nowotworowych - zapewniają w swoim tekście autorzy.

Hipertermia najbardziej popularna jest w Niemczech (ponad 260 ośrodków), gdzie uznawana jest za czwarty filar leczenia onkologicznego, razem z chemioterapią, radioterapią i chirurgią onkologiczną. W Niemczech jednak także takie metody jak homeopatia, wlewy dożylne wysokich dawek witaminy C, terapia fotodynamiczna, laserowe naświetlanie krwi itd. mają wyjątkowo dużo zwolenników.

Tymczasem przeciw działalności prowadzonej już w kilku miastach w Polsce, np. w Warszawie i Krakowie, przez „centra hipertermii” zaprotestowały ostatnio wszystkie towarzystwa onkologiczne - Polskie Towarzystwo Onkologiczne, Onkologii Klinicznej, Radioterapii, Chirurgii Onkologicznej, Brachyterapii oraz Polska Unia Onkologii.

Krytykują one te ośrodki (najczęściej z szyldem „kliniki” lub „instytutu”) za to, że reklamują hipertermię jako skuteczną i nieszkodliwą metodę leczenia wszystkich nowotworów. I zarabiają na chorych krocie. Często oferują im również dziwne procedury, takie jak „test na chemioczułość”, „kroplówkę immunostymulującą”, „zastrzyk uodparniający”, badania markerów w surowicy w celu „zminimalizowania ryzyka wystąpienia poszczególnych rodzajów raka”.

Działa tylko w połączeniu

- Onkologia wykorzystuje hipertermię, jednak w bardzo wąskim zakresie, ponieważ dowody naukowe na jej wspomagające działanie są nieliczne i dotyczą tylko kilku nowotworów - tłumaczy prof. Jacek Jassem, kierownik Kliniki Onkologii i Radioterapii w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym. - Co najważniejsze jednak, hipertermia nie jest samodzielną metodą leczenia nowotworów, tak jak chirurgia, radioterapia czy chemioterapia. Byłoby to zbyt proste, gdyby podgrzanie całego ciała lub jego części zwalczało nowotwór - takie działania nie tylko nie są skuteczne, ale wręcz mogą być szkodliwe.

Co prawda hipertermia jako taka budzi nadzieje onkologów. Wiele ośrodków na świecie prowadzi w tym kierunku badania. Na razie jednak większość z nich to tylko eksperymenty.

- Natomiast miejscowa hipertermia, w połączeniu z chemioterapią lub radioterapią (fachowo: terapia skojarzona), znajduje zastosowanie w leczeniu wybranych nowotworów i jest dostępna w Polsce w niektórych ośrodkach onkologicznych - zastrzega prof. Piotr Rutkowski z Centrum Onkologii w Warszawie, prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Onkologicznej. - Jak dotąd udowodniono pozytywne działanie tej metody, w połączeniu z radioterapią, w leczeniu raka szyjki macicy oraz raka pęcherza moczowego. Jej zastosowanie obejmuje bardzo wiele różnych technologii, takich jak na przykład HIPEC (przy raku jelita grubego, jajnika, żołądka, a także przy raku jądra, szyjki macicy i innych rzadkich nowotworach) czy tzw. izolowana perfuzja kończynowa, stosowana w leczeniu zaawansowanych czerniaków/mięsaków. Tę ostatnią metodę stosują tylko lekarze w Centrum Onkologii-Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie od marca 2013 roku. I choć ma ona pozytywną opinię Agencji Oceny Technologii Medycznych, nadal nie jest refundowana.

HIPEC ratuje życie

Właśnie terapii HIPEC 43-letnia Magda Król ze Słupska zawdzięcza to, że jeszcze żyje. Cztery lata temu wykryto u Magdy raka jajnika. Poddała się więc operacji, przeszła cały cykl leczenia. Przez dwa następne lata czuła się dobrze. Potem badania kontrolne wykryły przerzuty nowotworu do otrzewnej.

- Los był dla mnie łaskawy, trafiłam do jednego z dwóch najlepszych w Polsce szpitali wykonujących zabiegi HIPEC (drugi jest w Lublinie), do Kliniki Chirurgii Onkologicznej w Gdańsku - relacjonuje Magda. - Byłam w dobrej kondycji, więc wytrzymałam wielogodzinną operację. Jak tłumaczył mi potem lekarz - w jej trakcie płukano mi jamę brzuszną podgrzanym płynem z lekami wykorzystywanymi w chemioterapii. Podwyższona temperatura, w połączeniu z cytostatykami, skuteczniej niszczyła chore komórki.

Zdaniem prof. Jassema, taka skojarzona terapia ma sens tylko wówczas, kiedy stosuje się ją w warunkach bardzo ścisłej kontroli całego procesu i pod nadzorem specjalistów. Profesor uważa, że jest to możliwe wyłącznie w dużych ośrodkach onkologicznych, w których można kojarzyć te wszystkie metody.

- Tymczasem w Gdańsku powstaje „instytut hipertermii”, który stosuje tę metodę samodzielnie, co jest czystą szarlatanerią - oburza się profesor.

Będzie lepszy dostęp

Polski Instytut Hipertermii Onkologicznej Sp. z o.o. ma swoją siedzibę przy ul. Dębinki 7a, w dużej ponad stuletniej willi, która przez wiele lat należała do Akademii Medycznej w Gdańsku. Półtora roku temu uczelnia ją sprzedała. I jak podkreśla Marek Langowski, kanclerz GUMed - z tym instytutem nie ma dzisiaj nic wspólnego.

Nowy właściciel wydzierżawił spółce pomieszczenia na parterze. - Chcemy zaoferować chorym wspomagającą terapię onkologiczną - metodę hipertermii ogólnoustrojowej (całego ciała), z użyciem najnowocześniejszego aparatu Heckel- HT3000 - deklaruje Marcin Borys, prezes zarządu PIHO Sp. z o.o. Bo - jak tłumaczy - do tej pory brakowało na północy Polski tego typu ośrodków. Teraz mieszkańcy województwa pomorskiego będą mieć do niego lepszy dostęp. Jak zapewnia Marcin Borys - pacjenta kwalifikować będzie do zabiegów lekarz onkolog. - Dobierze on także parametry zabiegu i ich częstotliwość indywidualnie do każdego chorego. Jeden zabieg trwa około czterech godzin i składa się z czterech etapów. Cała terapia - od kilku miesięcy nawet do roku. W przeciwieństwie do tradycyjnych metod leczenia, hipertermia jest nietoksyczna, bezbolesna i nieinwazyjna. Zabiegi hipertermii całego ciała są przez pacjentów tolerowane dobrze, nie wywołują skutków ubocznych, poza przemijającym uczuciem dyskomfortu cieplnego.

W instytucie hipertermii w Gdańsku jeden taki zabieg kosztować ma od 1000 do 1800 zł, w zależności od liczby sesji.

Ten sam adres

Na mapce, która się wyświetla w internecie po wpisaniu w wyszukiwarce hasła „Polski Instytut Hipertermii Onkologicznej”, wyraźnie zaznaczono, że mieści się on tuż obok Szpitala Klinicznego i w bliskim sąsiedztwie Wojewódzkiego Centrum Onkologii.

- Lokalizacja tej placówki wzbudziła moje zdziwienie - zdradza wojewoda pomorski Ryszard Stachurski. - Ten sam adres (instytut - ul. Dębinki 7a, UCK - ul. Dębinki 7), bliskie sąsiedztwo szpitala sugerują, że jest ona częścią Akademii Medycznej. To dla mnie wątpliwy moralnie sposób pozyskania zaufania pacjentów. Wśród mieszkańców Pomorza nazwy „Dębinki” czy „Akademia Medyczna” cieszą się bardzo dużą renomą; tym sposobem wprowadza się więc ich w błąd.

- Nieprzypadkowo „Polski Instytut Hipertermii Onkologicznej” - ta dumna nazwa obejmuje łóżko do podgrzewania chorych - znalazł sobie siedzibę w sąsiedztwie Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego, największej jednostki leczenia nowotworów w województwie pomorskim - uważa prof. Jacek Jassem. - Identycznie się zresztą dzieje w innych miastach w Polsce. Chorym zaleca się tam, aby bezpośrednio po zabiegu, zanim „ostygną”, pobiegli do szpitala na chemioterapię lub radioterapię. Można by to uznać za czarny humor, gdyby nie fakt, że sprawa dotyczy zdrowia i życia.

Prezes Marcin Borys tłumaczy w odpowiedzi, że spółka zdecydowała się na tę lokalizację, ponieważ jest ona dobrze skomunikowana.

Nie wyklucza odmowy

Pomorski Urząd Wojewódzki wziął pod lupę Polski Instytut Hipotermii Onkologicznej Sp.z o.o. kilkanaście dni temu, gdy spółka, która jest jego właścicielem, złożyła u wojewody wniosek o wpisanie do rejestru podmiotów leczniczych.

- Wniosek jest rozpatrywany zgodnie z procedurą - informuje Magdalena Kaczorowska, kierownik oddziału rejestru podmiotów leczniczych, nadzoru i kontroli w Wydziale Zdrowia PUW. - Po analizie wniosku okazało się, że są w nim braki, podmiot został więc wezwany do jego uzupełnienia. Zdziwienie urzędników wzbudziła załączona do wniosku polisa, w której znalazła się informacja, że na niewielkiej powierzchni (trzy pomieszczenia, w tym gabinet prezesa) spółka zamierza stworzyć aż 17 poradni, m.in. diabetologiczną, endokrynologiczną, onkologii dziecięcej, urologiczną, a zatrudnia zaledwie... czterech lekarzy, bez żadnej pielęgniarki lub choćby recepcjonistki. W związku z tym wojewoda zwrócił się do podległych mu konsultantów w tych dziedzinach o opinie w tej sprawie.

Najbardziej zaniepokoiły wojewodę Stachurskiego negatywna opinia o tej metodzie leczenia przekazana mu przez gdańskich onkologów, w tym przez jednego z największych autorytetów w tej dziedzinie - prof. Jacka Jassema, oraz krytyczne stanowisko wobec niej, jaką przyjęły wszystkie towarzystwa onkologiczne w Polsce.

- Hipertermia ogólnoustrojowa to metoda z pogranicza szarlatanerii - denerwuje się wojewoda Stachurski. - Robimy więc w tej sprawie więcej niż wynika to z zakresu naszych obowiązków, bo dotyczy ona zdrowia i życia mieszkańców Pomorza, za które czuję się odpowiedzialny.

Wojewoda przyznaje, że z merytorycznych względów najchętniej odmówiłby firmie rejestracji. Jednak narzędzia prawne, którymi dysponuje, ograniczają jego możliwości i powodują, że ma związane ręce. Zgodnie z ustawą, podmiot, który spełni wymogi formalne, musi zostać wpisany do rejestru. Urząd ma na to 30 dni. W przypadku odmowy - podmiot złoży skargę do sądu administracyjnego i wygra. Wojewoda nie wyklucza jednak takiego wariantu.

- Moja odmowa byłaby pewnego rodzaju moralnym manifestem, dałaby mi pewność, że zrobiłem wszystko, by nie pozwolić na działania, które mogą szkodzić pacjentom - twierdzi Ryszard Stachurski.

Tymczasem prezes spółki PIHO zaprzecza tym informacjom. - Nigdy nie wnosiliśmy o zarejestrowanie 17 poradni, a we wniosku nigdzie nie wykazywaliśmy liczby lekarzy. - Organ wojewódzki bez podstaw prawnych blokuje postępowanie administracyjne.

Powołują się na NFZ

Potencjalnego klienta tej placówki, który ma jednak wątpliwości, czy hipertermia całego ciała to metoda, która zmobilizuje jego organizm do walki z rakiem i czy warto wydać na nią kilkanaście tysięcy złotych (jeden zabieg nie pomoże, potrzebna jest cała seria), uspokaja informacja, jaką przeczytać można na stronie Polskiego Instytutu Hipertermii Onkologicznej.

Według niej - hipertermia jako metoda wspomagająca leczenie onkologiczne znajduje się w katalogu Narodowego Funduszu Zdrowia i ma charakter świadczenia refundowanego. Oznacza to, że została dokładnie sprawdzona przez urzędników i można jej zaufać. Logiczne wydaje się też następne zdanie, w którym przedstawiciele spółki PIHO informują, że ze względu na niewystarczającą liczbę specjalistycznej aparatury medycznej w ośrodkach publicznych leczenie hipertermią w Polsce ma, jak dotychczas, powszechny charakter dzięki staraniom ośrodków prywatnych.

Z prośbą o wyjaśnienie, jak naprawdę jest z tą hipertermią, zwróciliśmy się do centrali NFZ. I wówczas okazało się, że informacja spółki PIHO - choć pozornie prawdziwa - wprowadza pacjentów w błąd. W katalogu procedur NFZ hipertermia rzeczywiście się znajduje, ale zupełnie inna od tej, którą leczyć chce instytut w Gdańsku.

- W tak zwanym koszyku szpitalnym hipertermia figuruje, ale tylko w dziale teleradioterapia - wyjaśnia Tadeusz Jędrzejczyk, prezes NFZ. Oznacza to, że NFZ uznaje hipertermię za dopuszczalną metodę jedynie wówczas, gdy jest stosowana jednocześnie z naświetlaniami lub chemioterapią, a nie oddzielnie. Z tego, co się nam udałoustalić, wynika, że „hipertermia całego ciała” nigdy nie została zgłoszona do Agencji Oceny Technologii Medycznej, która opiniuje wszystkie procedury.

Pozostaje pytanie - jak to się dzieje, że w instytucie przyjmują chorych dyplomowani lekarze, i to onkolodzy?

- Liczę na to, że lekarze onkolodzy za żadne pieniądze i dla żadnych zachęt nie podejmą współpracy z taką instytucją i nie będą do niej kierować chorych - mówi prof. Jassem. - Narusza to bowiem podstawową zasadę etyki lekarskiej „po pierwsze nie szkodzić”, sformułowaną jeszcze przez Hipokratesa. Nieprzestrzeganie jej może narażać lekarza na sankcje zawodowe i prawne.

Nie ma rzetelnych badań

Właściciele Polskiego Instytutu Hipertermii Onkologicznej Sp. z o.o. powołują się jednak na liczne badania kliniczne, które według nich - udowodniły skuteczność lansowanej przez nich terapii.

- Nie znam ani jednego rzetelnego badania, które wykazałoby dobroczynny efekt przeciwnowotworowy podgrzewania jakichś narządów lub całego ciała jako samodzielnej metody - odpowiada prof. Jacek Jassem. - Nie zastąpią tego żadne teorie typu „pobudzanie układu immunologicznego”, „zakwaszanie komórek guza” czy „zahamowanie dostarczania do nich substancji odżywczych”, o których wspominają materiały promocyjne instytutu. Takich odkryć mamy w medycynie wiele, ale rzadko przekładają się one na efekty kliniczne. Mam nadzieję, że nasi chorzy będą mieć dość rozsądku, aby nie zaufać takiej terapii.

Warto sprawdzać

Każdy ostatecznie o swoim życiu i zdrowiu decyduje sam - uważa Alicja Stolarczyk, prezes Fundacji Hospicyjnej. Jej zdaniem - w sytuacji wielkiego stresu, kiedy zagrożone jest nasze życie, a dodatkowo kontakt z przedstawicielem służby zdrowia nie był przyjazny, kiedy nie było dość czasu, żeby się rzetelnie dowiedzieć o wszystkich możliwościach i zagrożeniach, chory ma pokusę, żeby próbować alternatywnych metod leczenia.

- To bardzo ważne, żeby w takich momentach wzmacniać samych siebie i uruchamiać wszelkie drzemiące w nas energie, żeby zmobilizować organizm do walki w chorobą - przyznaje Alicja Stolarczyk. - Ale zawsze należy sprawdzić, jakie jest źródło i jakie oparcie naukowe ma proponowana nam metoda, niekoniecznie konwencjonalna, i jakie są efekty stosowanych działań. Tak żeby podejmowane próby nie przyniosły więcej szkody niż pożytku.

Rynek metod alternatywnych jest w Polsce ogromny

Z Magdaleną Kręczkowską, prezesem Fundacji Onkologicznej Dum Spiro-Spero, rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Ponoć Polska nadal jest rajem dla różnego rodzaju znachorów, uzdrowicieli itp. Czy to prawda?

Polska jest doskonałym rynkiem dla wszelkiego rodzaju uzdrowicieli i przedstawicieli tak zwanej pseudomedycyny, zwłaszcza pseudoonkologii, ponieważ właśnie ta grupa pacjentów jest szczególnie zdesperowana i najbardziej podatna na ich działania marketingowe. Korzystają z ich usług, bo traktują je jako ostatnią deskę ratunku. Trochę jak w tym powiedzeniu, że tonący brzytwy się chwyta. Nie mają świadomości, że są oszukiwani i wykorzystywani.

Chorzy często sięgają po takie niesprawdzone metody leczenia?
Bardzo często. Rynek metod alternatywnych jest w Polsce ogromny. Szacujemy, że w ciągu sześciu lat działalności naszej fundacji, kiedy to udzieliliśmy pomocy około 20 tysiącom pacjentów (przy czym na nasze forum zagląda dziennie około 3 tysięcy osób), blisko 90 procent chorych i/lub ich bliskich (którzy de facto decydują o formie leczenia członka rodziny, na przykład w przypadku osób starszych) sięgało po metody, które z prawdziwą medycyną nie mają nic wspólnego. Są to rozmaite metody.

Jakie na przykład?

Spis tych metod można znaleźć na naszej stronie internetowej, w zakładce Forum onkologiczne i podrozdziale poświęconym leczeniu wspomagającemu. Tam obalamy mity, odkrywamy prawdę o różnych niekonwencjonalnych sposobach terapii, i staramy się ostrzec pacjentów. Piszemy między innymi o metodzie George’a Ashkara, tak zwanego cieciorkowania, polegającej na nacinaniu łydki chorego w celu utworzenia rany i włożenia do niej ziarenek ciecierzycy, które mają „wyssać raka”. Ashkar nie jest lekarzem, ma doktorat, ale z fizyki. W USA za praktykowanie swojej metody został skazany. Inna metoda, Maksa Gersona, zaleca usuwanie wszelkich toksyn z organizmu za pomocą diety warzywno-owocowej o niskiej zawartości sodu, picia soków (ok. 4 litrów dziennie) i robienia sobie lewatyw z kawy.

Aktualnym hitem są podobno zastrzyki z witaminy C...
Nie istnieje żaden dowód na jakiekolwiek pozytywne działanie dożylnego podawania witaminy C w nowotworach złośliwych, za to jeden zastrzyk z niej kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Apelujemy o to, by w naszym kraju skończyło się średniowiecze.

Do kogo skierowany jest ten apel?

Do tych, którzy nigdy nie zainwestowali w uświadamianie Polaków w tej dziedzinie. Chorzy i ich rodziny nie wiedzą, jakie ryzyko niesie ze sobą korzystanie z „terapii” sprzecznych z leczeniem zalecanym, opartym na wynikach badań klinicznych. W naszym kraju brakuje też sankcji karnych za reklamowanie, a co gorsza - tworzenie „klinik” i „praktyk” oferujących terapie inne niż medycyna oparta na dowodach. Podobnie było w Stanach Zjednoczonych kilkadziesiąt lat temu. Obecnie w USA wszelkiego rodzaju uzdrowiciele są ścigani prawem.

Hipertermię stosują jednak sami lekarze...
Bo hipertermia wspomaga leczenie, ale tylko w niektórych przypadkach. Ośrodki „leczące” hipertermią całego ciała są tak samo szkodliwe jak kliniki „leczące” witaminą C. Tymczasem lawinowo powstają w Polsce prywatne placówki oferujące takie zabiegi, bez względu na stadium choroby. Scenariusz jest zwykle podobny: chorzy i ich bliscy są zdesperowani, organizują zbiórki pieniędzy na tego typu „leczenie”, korzystają z niego, następnie pogarsza się jakość życia chorego, który w krótkim czasie umiera. Przestrzegamy przed prywatnymi ośrodkami, które żądają zapłaty za wykonaną usługę. Ich celem jest osiągnięcie zysku, a nie zdrowie chorego.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki