Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie mogę dbać o fryzurę, tatusiu, gdy wiozą nas na Sybir [ZDJĘCIA]

Barbara Szczepuła
Wilno, lata 20. Sześciu braci - siedzą od lewej: Władysław, Bronisław, Jan i Piotr. Stoją: Marian i Leon. W  środku siedzi siostra Stanisława
Wilno, lata 20. Sześciu braci - siedzą od lewej: Władysław, Bronisław, Jan i Piotr. Stoją: Marian i Leon. W środku siedzi siostra Stanisława Archiwum Rodzinne
- Nie uważam Gdańska za swoje miasto - mówi mi pani Teresa, która żyje tu od siedemdziesięciu lat. Cały czas czuje się wygnańcem, czegoś brak jej w tym mieście nad chłodnym morzem...

Józef Andruszkiewicz czyta po raz kolejny wyryte w kamieniu zdanie: „W hołdzie Kresowianom, którzy znaleźli swój drugi dom w zrujnowanym mieście i pomagali tworzyć Gdańsk od nowa”. Czyta i łzy stają mu w oczach, bo przypomina sobie węglarkę, którą jechali z Wołkowyska na zachód.

Świeci słońce, wokół pamiątkowego kamienia, który stanął nieopodal Bastionu Dzik za sprawą Bożeny Kisiel, prezeski Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Ziemi Wileńskiej, i prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza zgromadziło się wiele osób. Przede wszystkim niemłodzi mężczyźni i kobiety, którzy pamiętają tamte czasy.

Brzemienny w skutki rok 1945. Do Gdańska docierają pierwsze transporty kolejowe przymusowych wysiedleńców. Każdy z nich ma swoją opowieść. O rodzinnym domu pozostawionym na Wschodzie, o rozstaniu z babcią czy ciocią, które nie chciały jechać w nieznane, o kochanym Azorku, który szarpał łańcuch i tak przejmująco wył, gdy odchodzili, o wagonach, „bydlęcych” - jak je nazywają…

Barbara Szczepuła. Magazyn Rejsy

Ojciec Józefa Andruszkiewicza, Leon, był kolejarzem. Pochodził z Wilna, ale mieszkał z rodziną w Wołkowysku. Postawił piękny drewniany dom z dachem z cynkowanej blachy - podkreśla z dumą pan Józef. Wokół ogród, sad, warzywniak i przed gankiem kwitnące piwonie i irysy. W wielkiej kuchni gromadzi się na obiad cała rodzina. Mama smaży bliny, czterej synowie wcinają je, aż im się uszy trzęsą. Ojciec był bohaterem, walczył w 1920 roku z bolszewikami, co synom bardzo imponowało. I nie tylko im. Legionista - to słowo wymawiano z szacunkiem.

Gdy we wrześniu’39 Armia Czerwona wkroczyła do Wołkowyska i zaczęły się wywózki na Sybir, rodzina Andruszkiewiczów czekała z trwogą na swoją kolej. Na szczęście Sowieci nie dowiedzieli się o przeszłości Leona. Wyrzucono go co prawda z pracy, ale na tym się skończyło. Gdy w 1941 roku przyszli Niemcy, wrócił do pracy na kolei. Jeździł między Wołkowyskiem a Baranowiczami. Nie było bezpiecznie, bo partyzanci raz po raz atakowali pociągi, ale jakoś udało mu się przeżyć. Gdy w 1944 roku wrócili Sowieci, Leon Andruszkiewicz natychmiast zaczął się pakować. Żona rozpacza, błaga, żeby zostać.

- Ojciec się zdenerwował - opowiada mi pan Józef. - Nie chcesz jechać!? - krzyczał do mamy: - Zostań. Ja wyjeżdżam! A chłopcy zrobią, co zechcą… Wacka, najstarszego, nie było w domu, bo Niemcy wywieźli go na roboty, pracował u bauera koło Ostródy. Do Wołkowyska wracać nie zamierzał. Pozostali trzej poparli ojca. Maria Andruszkiewiczowa musiała ulec, choć strasznie żal jej było nowego domu. Popłakując, pakowała tobołki.

* * *

- Nie uważam Gdańska za swoje miasto - mówi mi pani Teresa, która żyje tu od 70 lat. Cały czas czuje się wygnańcem, czegoś brak jej w tym mieście nad chłodnym morzem. Nie przyszła na odsłonięcie pomnika Kresowiaków, wiec rozmawiamy w jej domu, pełnym pamiątek, obrazów i mebli przywiezionych z Wilna. - Tylko w sierpniu 1980 roku pod stocznią czułam więź z Gdańskiem i mieszkającymi tu ludźmi, ale trwała krótko. Za to w Wilnie mam wrażenie, że jestem u siebie, choć wyjechałam stamtąd jako mała dziewczynka. „Jest coś z heraklitejskiej zadumy, kiedy tutaj stoję” - jak pisał Miłosz o swoich powrotach w rodzinne strony. Pani Teresa spaceruje po ukochanym Wilnie z kuzynką Danusią, Danusia opowiada: - W tym domu mieszkał twój ojciec, zanim się ożenił. Tam - syn wujka Mariana. Zaś na tej ulicy na pierwszym piętrze stryj Władysław wynajmował stancję u pewnej miłej pani. Zakochał się w jej córce i pobrali się, choć on miał zaledwie 18 lat, a ona, 30-letnia, była już starą panną. Wybuchł skandal. Niebawem żona stryja Władysława zmarła i problem sam się rozwiązał. Natomiast stryj Piotr…

Wiele jest do opowiadania, bo dziadek miał sześciu synów, „tęgich jak on Litwinów”, chciałoby się zacytować wieszcza, ale to byli Polacy, nie Litwini… No i jedna córka, Stanisława. Niemal każda wileńska ulica łączy się z jakąś rodzinną historią. Romanse, rozstania, zdrady i powroty, poplątane historie mężczyzn i kobiet, którym czas odebrał już dramatyzm. Kuzynka zna wiele takich opowieści i lokuje je precyzyjnie w różnych punktach Wilna. - To w moich oczach przydaje miastu kolorytu - zamyśla się pani Teresa.

* * *

- Pierwszy pojechał do Gdańska ojciec, który był kierownikiem szkoły technicznej - kontynuuje pani Teresa, częstując mnie kawą. - Mama ze mną została jeszcze na jakiś czas w Wilnie. Byłyśmy świadkami rozterek, które przeżywali członkowie naszej rodziny. „Linia losu rozdziela się, koziołkuje, skacze w bok” - że zacytuję znowu Miłosza.

Co miał zrobić stryj Władysław, który wziął za żonę Litwinkę (to była jego druga żona, po wspomnianej już 30-latce) i miał z nią dwoje dzieci. Wyjeżdżać? Zostać? Syn, który czuł się Polakiem, pojechał do Polski, natomiast Danusia, która wyszła za mąż za Litwina, postanowiła, że zostaje. Pozostali też stryj Władysław i jego żona - Litwinka. Mąż Danusi, litewski patriota, podpisał list do władz Związku Sowieckiego, którego sygnatariusze protestowali przeciw obowiązującej tezie, że to Litwa poprosiła o przyłączenie do ZSRR. Wszyscy zostali. Najpierw wywieziony został do Workuty mąż Danusi. Po resztę rodziny enkawudziści przyszli o świcie. Dali pół godziny na spakowanie manatków. Serce Władysława nie wytrzymało, padł nieprzytomny na ziemię. - Zostawiamy go! A wy się zbierajcie! - krzyczeli enkawudziści. Żonie stryja udało się ich jakoś przebłagać czy przekupić, bo pozwolili zawinąć męża w dywan i zabrać do pociągu. Po dwóch dniach otworzył oczy i patrząc z przyganą na pochyloną nad nim córkę, zapytał: - Danusiu, czemu ty jesteś taka rozczochrana?!

- Nie mogę dbać o fryzurę, tatusiu, gdy wiozą nas na Sybir.

Umyła włosy pod pompą na najbliższej stacji.

W tajdze Władysław zmarł wkrótce na kolejny zawał. Danusia, jej mąż i córka oraz matka wrócili na Litwę po 10 latach. Zastali dom zapełniony lokatorami. Władze twierdziły, że nie mogą im go oddać, bo przecież nikt im go nie zabierał. Z łaski otrzymali jakąś norę przy ulicy Zarzecznej. Klepisko zamiast podłogi, ubikacja w podwórku, wodę nosiło się ze studni. Ale były i plusy: gdy się szło do wychodka, przed oczami roztaczała się przepiękna panorama Wilna. Pod koniec lat 60. mężowi Danusi, który wrócił do pracy w muzeum, dano przydział na mieszkanie o standardzie zbliżonym do tego, w jakim żyją ludzie w cywilizowanym świecie. Mieli już nawet klucze. Ale nieopatrznie odprowadzili na dworzec przyjaciela Żyda, który emigrował z ZSRR…

* * *

Pani Teresa opowiada mi o swoim dziadku, który dorobiwszy się sporych pieniędzy jeszcze w czasach carskich kupił kawał ziemi na północno-wschodnich krańcach Pojezierza Wileńskiego i podzielił go między swoich sześciu synów. Niektórzy na tej ziemi gospodarowali, inni traktowali ją jako lokatę lub letnisko. Żyli w miarę zgodnie, odwiedzali się, wspólnie balowali, ucztowali, świętowali. Czytali w oryginale Tołstoja i Lermontowa. Oglądamy fotografie: młode eleganckie kobiety, rozkoszne dzieci, przystojni mężczyźni siedzą na kocu w sadzie pod jabłonią, na innych zdjęciach widać ich przy stole, w lesie na grzybobraniu, nad jeziorem… „Wsi spokojna, wsi wesoła”… Gdy komuś z domowników lub gości zachciało się grzybów na kolację, posyłano służącą do lasu i po półgodzinie wracała z pełnym koszykiem prawdziwków i rydzów. Nawet podczas okupacji jakoś się żyło, nieświadome zagrożeń dzieci dobrze się bawiły.

W zaścianku stryja Piotra ukrywał się partyzant z oddziału „Kmicica”. Nie wiemy, co łączyło go z córką Piotra, ale do dziś pani Teresa przechowuje wiersz, który dla niej napisał. Zaczynał się tak:

„Z postoju w Szypowszczyźnie/ We wspomnień mych portfelu/ Najmilszym jest wspomnienie/ o Tobie pani Melu”…

Gdy Mela z ojcem uciekała z Szypowszczyzny do Wilna, zaścianek płonął, jeszcze z dala widać było wielką łunę…

* * *

Stryj Leon nie chciał opuścić swojego domu. Od lat żył tu ze swoją gospodynią i nikt nie zaprzątał sobie głowy jej narodowością: Polka? Litwinka? Białorusinka? Gdy po latach Danusia wróciła z zesłania, znalazła stryja w komórce, pozbawionego własnego domu. Udało się umieścić go w zakładzie opiekuńczym, gdzie spędził resztę życia.

* * *

Stryj Marian był bodaj najprzystojniejszy z braci. Miał kilkoro dzieci z różnymi paniami. Dwie córki, Krysię i Amelię, urodziła mu Salusia, „dziewczyna z ludu”, jak to się wówczas mówiło. Dwaj synowie, których miał ze związku z inną kobietą, zostali wywiezieni na Syberię. Wywieziony został także stryj Marian. Nie przeżył trudów zesłania. Jeden z synów dostał się do armii Andersa, przeszedł z nią cały szlak bojowy i zginął na Zachodzie. Stryj miał jeszcze trzeciego syna, „z guwernantką” - jak się mawiało w rodzinie, ale nie wiadomo, co się z nim stało. Jedna z córek Salusi też przez Syberię dostała się do armii generała Andersa. Po wojnie osiadła w Anglii, potem przeniosła się do Szwecji. Urodziła i wychowała pięciu synów! A jej mama przyjechała z Wileńszczyzny do Polski. Mieszkała koło Włocławka.

Żona stryja Bronisława rozwiodła się z mężem jeszcze przed wojną. W rodzinie plotkowano, że też kochała się w Marianie. Na zdjęciu, które oglądamy, patrzy na niego roziskrzonymi oczami. Obok siedzą dzieci, nie wiadomo dziś już dokładnie, które jest czyje, ale - podkreśla pani Teresa - stryj Marian kochał je wszystkie jednakowo.

* * *

- Mama była trzecią żoną mojego ojca - wyjaśnia, otwierając inny album. - O 28 lat od niego młodszą, ale wtedy nikogo to nie dziwiło. Uczyła angielskiego w szkole technicznej, której ojciec był dyrektorem. Rozwiódł się dla niej ze swoją drugą żoną. Gdy urodziła się Teresa, miał pod sześćdziesiątkę.

Mieszkanie we Wrzeszczu było pełne niemieckich mebli, a wokół czerniało obce, zburzone miasto. Był rok 1946. Jedenastoletnia dziewczynka, którą mama nauczyła czytać i pisać, dosłownie połykała książki z domowej biblioteczki, ale w szkole nigdy nie była. Przyjęto ją do czwartej klasy, a na koniec roku szkolnego otrzymała promocję do szóstej. - Poziom nauczania nie był wtedy przesadnie wysoki - śmieje się pani Teresa.

- Wydaje mi się - dodaje, poważniejąc - że najbardziej tęsknił za Litwą ojciec, choć nigdy się nie żalił. Tęsknił przede wszystkim za swoimi braćmi, z którymi był bardzo zżyty. Za tą liczną rodziną, która rozsypała się po świecie jak rozbity na kawałki porcelanowy talerz. Za powtarzającymi się od pokoleń obrzędami, rytuałami… Do końca życia był wygnańcem. Wygnańcem z raju.

* * *

Wracam do przerwanej opowieści pana Józefa: Andruszkiewicze dojeżdżają węglarką do Olsztyna. Matko Boska, toż to niemieckie miasto! - woła mama. Niemieckie czy polskie, żyć trzeba. Ojciec znajduje domek w Morągu, zaczyna pracować na kolei. Ale co to za domek! Cienkie ściany z cegły, kopniesz, rozwali się. Nie to, co nasz piękny dom w Wołkowysku! - wzdycha Józef.

Marzy o studiach na Wydziale Budowy Okrętów na Politechnice Gdańskiej, ale partia nie wyraża zgody na takie fanaberie. Polsce potrzebni są nauczyciele! Może być fizyka? No to do Torunia! Jedzie tam zdruzgotany, wchodzi na uniwersytet i zły nastrój mija w jednej chwili. Wokół sami wilniucy: profesorowe, asystenci, nawet portierzy, o studentach nie wspominając. Wszyscy tak pięknie zaciągają! Sami swoi.

* * *

Przerzucam kartki tomiku Miłosza, który opisuje tamto miasto oraz „Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,/ Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,/ Sceny w sypialniach i na pobojowiskach”.

Piszę, jak umiem, o Józefie, Janie, Władysławie, Marianie, o ich żonach, córkach, matkach i kochankach, „o których nikt nie opowie aż do sądnego dnia”. Pani Teresa wolała nie podawać w druku nazwiska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki