Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyrok ws. masakry na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. Rodziny ofiar oburzone!

Barbara Madajczyk-Krasowska, Marek Adamkowicz
Od Grudnia '70 minęło ponad 40 lat, od rozpoczęcia procesu - 18
Od Grudnia '70 minęło ponad 40 lat, od rozpoczęcia procesu - 18 IPN
Z wyrokami sądu się nie dyskutuje, ale oburzenia ukryć nie sposób. Uczestnicy protestów i rodziny ofiar Grudnia '70 wyrzucają z siebie nagromadzone przez lata emocje. Spodziewali się, że kiedy proces dobiegnie wreszcie końca, poczują ulgę. Zamiast tego jest gorycz, żal, rozczarowanie. Wszystko oprócz poczucia sprawiedliwości.

- Ja tego wyroku nie przyjmuję do wiadomości! - mówi Stanisław Sieradzan, którego 18-letni brat Zygmunt zginął, idąc do Technikum Chłodniczego w Gdyni. - Jak można sobie wyobrazić, żeby po osiemnastu latach procesu zapadał taki wyrok?! Jak można skazać dowódców wojskowych za jakieś pobicie. Oni osobiście kogoś pobili? To absurd! Kto nie był na Wybrzeżu, kto tego nie przeżył, siedział lub siedzi za biurkiem, ten nie zna sytuacji i okoliczności tamtych wydarzeń. Apelacja spowoduje, że to znowu będzie się ciągnęło przez kilka lat, bo będą kolejne odwołania i po kilku latach sprawa się rozmyje, a ponadto to są ludzie wiekowi. Sprawiedliwość przegrała - puentuje Sieradzan.

Marek Kuchcik mieszka w Inowrocławiu. Jego brat Jerzy wynajmował wtedy pokój w Gdyni. Pracował w Stoczni Gdyńskiej. Odpowiedział na wezwanie Kociołka i poszedł do pracy. Zginął w godzinach porannych. Miał 19 lat.
- Dla mnie byłoby bardziej istotne, gdyby sąd ustalił winnych, odpowiedzialnych za tragedię na Wybrzeżu, niekoniecznie z wyrokiem - tłumaczy. - Uzasadnienie wobec wojskowych dowódców, że są winni pobicia ze skutkiem śmiertelnym, jest śmiechu warte. Kociołek i inni powinni być wskazani przez sąd jako winni, bo przede wszystkim partyjni dygnitarze są temu winni. Nie wierzę, żeby dowódcy wojskowi sami podejmowali decyzje o tym, jak reagować.

Symbolem Grudnia '70 stał się Zbyszek Godlewski, osiemnastoletni pracownik Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej. Zginął trafiony trzema kulami. To on stał się pierwowzorem opiewanego w pieśni Janka Wiśniewskiego, którego zwłoki niesiono na drzwiach Świętojańską, "naprzeciw glinom, naprzeciw tankom".

Izabela Godlewska, osiemdziesięciosiedmioletnia matka zamordowanego chłopaka, nie kryje rozczarowania.
- Inaczej wyobrażałam sobie ten dzień - przyznaje. - Nie ma słów, żeby opisać, co czuję. Największy zbrodniarz [ Stanisław Kociołek - dop. red.] pozostał bezkarny. Nie chodzi o to, żeby go wsadzać za kratki, bo jemu, tak jak i nam, niewiele czasu już pozostało. Wystarczy, żeby usłyszał, że popełnił zbrodnię.

Izabeli Godlewskiej trudno też zrozumieć nieobecność na sali sądowej w dniu ogłoszenia wyroku gen. Wojciecha Jaruzelskiego, który w grudniu 1970 r. był ministrem obrony narodowej. Generał był jednym z oskarżonych w procesie, ale ze względu na stan zdrowia wyłączono go z postępowania.

- Co chwilę widzę w telewizji, jak Jaruzelskiego wożą to tu, to tam. Mogli go zawieźć i na proces. Skoro ma siłę się ruszać, powinien być dzisiaj w sądzie! Tam jest jego miejsce!

Generała Wojciecha Jaruzelskiego zapewne można by osądzić, gdyby proces nie ciągnął się w nieskończoność. Od Grudnia '70 minęło ponad 40 lat, od rozpoczęcia procesu - 18.
- Dlaczego winnych masakry w Trójmieście tyle czasu nie można było postawić przed sądem, a ze zbrodniarzami hitlerowskimi uporano się w Norymberdze błyskawicznie! Wystarczył rok, żeby zawiśli na szubienicy - mówi obrazowo Edmund Hulsz, w Grudniu '70 przywódca protestujących w Gdyni. - Wyrok, który zapadł, to wielka hańba! Jako grudniowcy przegraliśmy sromotnie, może dlatego, że sami nie walczyliśmy o sprawiedliwość, tylko reprezentowali nas inni? Na naszej krwi różni ludzie budowali kariery, a o nas zapomniano!

Rozczarowanie Edmunda Hulsza pogłębia obecna sytuacja uczestników grudniowych protestów.
- Niedawno odkryliśmy, że ludzie, którzy wtedy walczyli o wolność, dzisiaj zbierają puszki po śmietnikach - opowiada. - Grudniowcy nie mają też praw kombatanckich, a przecież w 1970 roku na Wybrzeżu nie było żadnych "wypadków grudniowych" czy "rebelii", tylko prawdziwe powstanie! Polska znajdowała się przecież wtedy pod okupacją sowiecką!
Roman Drywa o wyroku mówi krótko: Szok! Trudno mu decyzję sądu połączyć z tym, co się stało przed laty. Jego ojciec, Brunon, został zastrzelony na przystanku SKM Gdynia Stocznia w drodze do pracy. Tę tragedię przypomniano po latach w filmie "Czarny czwartek".
- Jeśli czytam, że dwóch wojskowych zostało skazanych za pobicie, kiedy wiem, że mój ojciec dostał kulę, to znaczy, że bandytów nie można skazać za zabójstwo - mówi Roman Drywa.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki