Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konflikt w kaszubskiej wsi. Przemoc rodzi przemoc, może się tragedia stać

Dorota Abramowicz
Emilia  stara się  nie odstępować matki, nie chce, nawet na krótko,  wyjeżdżać z domu.  - Boję się, że mamę wujek zabije - tłumaczy dorosłym
Emilia stara się nie odstępować matki, nie chce, nawet na krótko, wyjeżdżać z domu. - Boję się, że mamę wujek zabije - tłumaczy dorosłym Tomasz Bołt
Jak w antycznej tragedii - narastający konflikt w oddalonym od drogi domu w kaszubskiej wsi nieuchronnie zmierza ku dramatycznemu zakończeniu. Konflikt narasta, przemoc rodzi przemoc. Czy uda się powstrzymać przeznaczenie? - pyta Dorota Abramowicz

Dom stoi z dala od szosy. Błotnistą drogą nie da się do niego dotrzeć, samochód musi zjechać na pole i zatrzymać się z 200 metrów od zabudowań. Dalej trzeba iść pieszo.

Prawdopodobnie tak podchodzą pod dom, przedzierając się przez błoto, policjanci, którzy wzywani są przez Anetę. Policjanci zastają pijanego Jana, przeważnie zabierają go ze sobą do Wejherowa. Następnego dnia Jan wraca i wszystko się zaczyna od nowa.

Środowe popołudnie. Jana nie ma. Przed domem stoi butla gazowa, ta sama, którą miał rozbić drzwi przed dwoma tygodniami. Potem odgrażał się, że weźmie siekierę i ich porąbie. Renata pobiegła więc natychmiast do piwnicy, sprawdzić, czy jest siekiera. Nie znalazła, od razu zadzwoniła po policję.

Teraz siedzi przy stole, rozkłada dokumenty.
- Na co mi te Niebieskie Karty, zespoły różne, wyroki sądowe i walka z przemocą w rodzinie - wzdycha. - I tak człowiek ostatecznie jest zdany sam na siebie.

Ociera oczy, rękaw podchodzi do góry i widać żółtoniebieski siniak na przedramieniu. W siniak wpatruje się najmłodsza córka, niepełnosprawna Emilka, kurczowo tuląca się do matki. Oczy Emilki wypełniają się łzami, więc Aneta obciąga rękaw, by nie denerwować dziecka. Bo z Emilką jest niedobrze, wymaga pomocy psychologa. Uczy się coraz gorzej, boi się sama chodzić do toalety, w nocy śpi przy matce, nie chce nawet do cioci, do Gdyni pojechać. A kiedy już pojedzie, postanawia natychmiast wracać.
- Boję się, że mamę wujek zabije - mówi.

Do tragedii może dojść z banalnych powodów - alkoholu i majątku. Albo różnicy poglądów. Kłócić się można o wszystko: opłaty za prąd, dostęp do łazienki, czy potrzebny był wodociąg, dzierżawę ziemi, wychowanie dzieci. Kłótnie narastają, słowa robią się coraz cięższe. Ktoś kogoś popchnie, ktoś odda, uderzy.

Potem może być tak jak w Bielsku, gdzie 17-latka uderzała pijaną matkę kamieniem w głowę. Aż matkę zabiła. Lub jak w Łowiczu, gdzie 54-latek w styczniu tego roku zadźgał na ulicy swoją byłą żonę. Albo w Łodzi, gdzie młody mężczyzna zabił matkę i siostrę. I w niewielkiej miejscowości pod Krakowem, wstrząśniętej czynem 60-latki, która nogą od stołu zatłukła córkę i wnuczkę.

W ubiegłym roku doszło w Polsce do 565 zabójstw. Od lat niewiele się zmienia, policja ocenia, że przyczyną co trzeciej śmierci są nieporozumienia rodzinne. Niektórzy funkcjonariusze nazywają to brutalnie ubojem domowym.

- Jak mogło dojść do tragedii? - pytają po znalezieniu zwłok sąsiedzi, znajomi, dziennikarze.

Spróbujemy wyprzedzająco odpowiedzieć na to pytanie.

Schemat rodzinny

Wieś R. Dom z dala od szosy, dwanaście hektarów po rodzicach, dziewięcioro dzieci. Ojciec umiera w 1984 roku, mama przed 22 laty.

Aneta: Od początku było wiadomo, że to Jan dostanie gospodarstwo. Tak postanowił ojciec. Brat był wtedy inny, nie pił. Musiał ojca słuchać. Po śmierci taty niewiele się zmieniło. Poznałam mojego przyszłego męża, Witka. Był mechanikiem, miał pracę i po ślubie wprowadził się do nas. Po kolei na świat przychodziły dzieci: najstarsza Sylwia, potem Piotr, potem Paweł i na końcu Emilka. Było dobrze... Jakoś się dogadywaliśmy, chociaż po śmierci mamy Jan zaczął coraz więcej pić. Dorabiał na budowach, do pracy w gospodarstwie raczej się nie dokładał. Póki jednak żył Witek, jakoś się z bratem godziliśmy. Wydzierżawiliśmy od niego ziemię, uprawialiśmy ją. Zrobiliśmy łazienkę, a ponieważ woda w studni wysychała i trzeba było do sąsiadów z baniakiem jeździć, za 4 tysiące złotych podciągnęłam sieć wodociągową.

Przed trzema laty nagle wszystko runęło. Po ciężkiej, nowotworowej chorobie umarł mąż Anety. Choroba nadgryzła fundusze rodzinne, część pieniędzy ze sprzedaży ziemi, należącej do Witka, trzeba było przeznaczyć na leczenie. Musieli kupić samochód, by dowozić Witka do lekarzy, a niepełnosprawną córkę do szkoły. Reszta się rozeszła.

Po pogrzebie męża Aneta z czwórką dzieci nadal mieszkała w rodzinnym gospodarstwie, w którym tak naprawdę niewiele do niej należało. Konkretnie - jakieś 9 metrów kw. powierzchni budynku mieszkalnego, z którego połowa przypadła Janowi, a reszta miała być podzielona między pozostałe rodzeństwo i ich dzieci. Łącznie 15 osób. Nie wiadomo zresztą, gdzie tych dziewięciu metrów szukać, bo postępowanie spadkowe nie zostało zakończone.

Jednak w domu pozostało po staremu - Jan zajmuje jeden pokój, pozostałe rodzina Anety, kuchnia i łazienka są wspólne. Dzieci Anety dorastają. Piotrek się żeni, wprowadza żonę, zostaje ojcem. Paweł i Emilka muszą się uczyć.

Pierwszy raz do awantury, zakończonej rękoczynami, doszło niedługo po śmierci Witka.

Aneta: - Pojechałam do Oli, siostry mieszkającej w Gdyni. Nie chciałam po nocy wracać do wsi, a kiedy weszłam następnego dnia do domu, Jan zaczął wyzywać mnie od najgorszych. Był pijany. Pchnął mnie i złamał rękę.

Jan: - Nie pamiętam, bym jej rękę złamał. Sama upadła i to sobie zrobiła.

Wyrok sądu w Wejherowie z 12 marca 2012 roku: Jan P., oskarżony z artykułu 157 par. 1 ("Kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój zdrowia […] podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5"), zostaje skazany na osiem miesięcy pozbawienia wolności. Skazanego sąd zobowiązuje do powstrzymania się od spożywania alkoholu.

Jan mówi, że nie czuje się alkoholikiem. Nie za bardzo więc rozumie, dlaczego ma się powstrzymywać.

Błękit karty

- Krzyki, awantury, rękoczyny - wspomina Aneta. - Było coraz gorzej. Część rodzeństwa odwróciła się ode mnie. Nie rozumieli, jak mogę donosić na brata. Ale ja czułam, że nie mam innego wyjścia.

Mówi, że w rodzinie był podobny przypadek. Awanturujący się, bijący mężczyzna i kobieta ofiara. W końcu ona wezwała policję, wyrzuciła go z domu. Pomogło. Wrócił, pokajał się, jest spokój. Więc i tu mogłoby pomóc, gdyby nie pewien drobiazg - tamta kobieta mogła to zrobić, bo dom był jej. A tu jest odwrotnie.

Wezwanie z 13 października ubiegłego roku kończy się kolejnym doniesieniem do prokuratury. Sporządzają je policjanci, którzy się pojawili po telefonie Anety. "Jan M., karany dwukrotnie z art. 178 par. 1 znęcał się psychicznie i fizycznie nad Anetą i Pawłem L." - piszą policjanci, podając, że Jan, będąc pod wpływem alkoholu, wszczynał awantury, wyzywał, poniżał, szarpał, zakłócał porządek nocny, wyłączał prąd i groził pozbawieniem życia. Pawłowi przytrzasnął drzwiami rękę, chłopak trafił do szpitala. Anetę przewrócił, doznała urazu prawej nogi.

Sąd ma się w tej sprawie zebrać w maju. A co z poprzednim wyrokiem?

Chcą zamienić na prace społeczne - siostra wyciąga z grubej teczki kolejne zawiadomienie z sądu. - Może nie byłoby tak źle, gdyby Jan się leczył...

W grudniu ubiegłego roku Jan został doprowadzony przez policję na badania w Ośrodku Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Wejherowie. Z opinii psychologa i psychiatry wynika, że mężczyzna nadużywa alkoholu od 20 lat, a od 1,5 roku zachowuje się agresywnie. Pije ciągami, po 2-3 dni, potem ma przerwy. W 2006 roku był zatrzymany za jazdę po alkoholu, "do wytrzeźwienia", pięć razy. Jan uważa, że nie ma problemu z alkoholem, tylko siostra chce z niego zrobić wariata. Diagnoza - widoczne objawy uzależnienia od alkoholu, propozycja zobowiązania do leczenia w warunkach niestacjonarnych.

- Sprawa jest bardzo trudna, bo pan M. nie wyraża chęci do współpracy - mówi kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, który objął rodzinę procedurą Niebieskiej Karty, związanej z przemocą domową. - Jeśli sąd stwierdzi, że mężczyzna nie ma zamiaru leczyć się dobrowolnie, to może skierować go na leczenie przymusowe. Problem w tym, że NFZ przeznacza na ten cel zbyt mało środków i osoby z takimi skierowaniami muszą czekać w długiej kolejce. Tak więc trzeba liczyć, że M. znajdzie pomoc za jakieś dwa lata...

Przez dwa lata może się zdarzyć wszystko. Kierownik GOPS zdaje sobie z tego sprawę. Rodziną objętą procedurą Niebieskiej Karty zajął się gminny zespół interdyscyplinarny, składający się z pracowników GOPS, Gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, Sądu Rejonowego w Wejherowie, policji, oświaty, ochrony zdrowia oraz organizacji pozarządowych działających na terenie gminy.

Postawiono diagnozę, pracownik socjalny skierował zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa znęcania się nad rodziną, dom na uboczu odwiedza dzielnicowy. Emilka, ze względu na sytuację w domu, została objęta pomocą psychologiczną w szkole. Trwa praca z ofiarami przemocy, ze sprawcą już nie, bo nie chce.

Generalnie - robi się wszystko, co w gminnej mocy.

I druga strona medalu

- I co mi z tej karty, z rozmowy Emilki z psychologiem, z wizyty dzielnicowego? - denerwuje się Aneta.- To ładnie wygląda na ulotkach, ale w życiu nie za bardzo. Policjanci też mają dosyć tych wezwań. Od jednego usłyszałam: To co, pani już synów nie ma? Z taką sugestią, by chłopcy sami zrobili z bratem porządek. A ja synom cały czas mówię, by zęby zaciskali, bo to więzieniem się może skończyć.

Według Anety, synowie wytrzymali, według Jana - nie.

Aneta: - W poprzedni czwartek brat znowu zrobił awanturę. Wezwałam policję, a Paweł z kolegą przytrzymali go na balkonie, by nic nie zrobił do przyjazdu radiowozu. Policji też się stawiał, to mu funkcjonariusze psiknęli gazem w oczy. Teraz chodzi po wsi, czerwone oczy pokazuje i skarży się, że to przez Pawła.

Jan: - Paweł i jego kolega wywlekli mnie na podwórko i pobili. Następnego dnia inna siostra, Elżbieta, zawiozła mnie do szpitala, zrobiłem obdukcję. Oko mam do leczenia, pęknięcie siatkówki, do tego uszkodzenie nerwu w ręce.

Złożył zawiadomienie o pobiciu. Na razie przebywa u Elżbiety.

Policja oficjalnie nie udziela informacji na temat rodzeństwa ze wsi R. Nieoficjalnie sugeruje, bym nie traktowała tego przypadku w kategoriach czarno-białe. Bo zawsze jest drugie dno. W tym przypadku majątkowe.

Specjalista z Trójmiasta, zajmujący się przemocą w rodzinie: - W takiej sytuacji najważniejsze jest szybkie rozdzielenie obu stron.

- Myśli pani, że ja bym świadomie niszczyła życie swoje i swoich dzieci dla majątku? Dała się bić i poniżać?- oczy Anety zachodzą łzami. - Poszłabym stąd, tylko dokąd, skoro do tej pory nie udało się podzielić majątku po rodzicach. Łącznie z tym, co w ten dom włożyliśmy.

Do tego roku Aneta dzierżawiła od brata część ziemi. Wymawiał jej, więc zrezygnowała. Mówi, że nie ma szans, by Jan zajął się rolą, więc ziemia będzie leżeć odłogiem.
- Wszystko się marnuje - Aneta patrzy na pole. - Ziemia, dom i ludzie.

Rodzina

Z dala sytuacji we wsi R. przyglądają się inni członkowie rodziny. Rodzeństwo podzieliło się na tych, którzy wierzą Anecie, i tych, którzy uważają, że to siostra prowokuje Jana. Nawet się już spotykali w tej sprawie, ale nic z tego nie wynikło.

- Serce mi się kraje, gdy widzę, co brat robi Anecie - uważa Aleksandra z Gdyni. - Dzieci śpią, a on lata z siekierą i im grozi, że wszystkich pozabija. Aneta musi po śmierci szwagra radzić sobie ze wszystkim - niepełnosprawną córką, domem, gospodarstwem. Żyje w ciągłym strachu. Jeśli nic się nie zrobi, będzie nieszczęście.

Elżbieta, u której teraz przebywa Jan, zgadza się z Aleksandrą w jednym - idzie ku złemu..
- Oni się pozabijają - mówi dobitnie. - Może się tragedia stać. Nie mogą się pogodzić, ale to sprawa majątku. Brat skarży się, że Aneta z byle powodu dzwoni na policję, a przecież to Jana dom, gospodarstwo. Siostra nie chce się wyprowadzić...

Elżbieta twierdzi, że Jan, przebywając u niej, nie pije, bo nie ma za co.

Jan utrzymuje, że ręki Anecie nie łamał. To raczej ona sama się przewróciła. Sugeruje, że siostra fabrykuje dowody przeciw niemu. Prowokuje. Siostrzeniec też dłoń sobie sam przytrzasnął. Alkoholikiem nie jest. A siniaki, wyzwiska, butla gazowa, którą demolował drzwi, siekiera w ręku? Nie pamięta....

Szanse na porozumienie są niewielkie, jeśli nie zerowe. Złość narasta.

Krzysztof Sarzała, psycholog, szef gdańskiego Centrum Interwencji Kryzysowej, pytany o możliwą mediację między rodzeństwem, odpowiada, że do mediacji trzeba dorosnąć.
- Niewykluczone jednak, że w takich sytuacjach może pomóc rodzina - przyznaje. - Krewni powinni zadać sobie pytanie: czy chcemy, by ktoś kogoś zabił, pokaleczył, by doszło do samobójstwa, nieszczęścia? I - co można zrobić, by temu zapobiec?

- Chyba trzeba będzie znów się spotkać i coś postanowić - zgadza się Elżbieta. - Może wyjściem byłaby sprzedaż ziemi i kupienie we wsi za to jakiegoś lokum dla Jana?

Potem, gdy Aneta i Jan będą daleko od siebie, można rozmawiać o podziale spadku i spłacie za dom.

Aneta: - Dobry pomysł.
Jan: - Zastanawiam się nad tym. Chciałbym się wyprowadzić.

To pierwszy krok, by zatrzymać przeznaczenie.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki