Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matka małej Nikoli pod dozorem policji

Beata Jajkowska
W Gdyni od kilku dni nie mówi się o niczym innym. Ludzie są poruszeni tragedią, która miała miejsce w mieszkaniu przy ulicy Morskiej w dzielnicy Grabówek. To tam na kablu, przywiązanym do rury kaloryfera, powiesił się 33-letni Mariusz K. Obok niego znaleziono jego martwą półtoraroczną córeczkę Nikolę.

Wszystko wskazuje na to, że dziecko zmarło z głodu i wyczerpania, obok nieżyjącego od wielu dni ojca. Pewnie zanim skonało, długo i przeraźliwie płakało. Tyle że nikt tego płaczu nie słyszał albo słyszeć nie chciał. Sąsiedzi zareagowali dopiero, gdy na klatce wyczuli nieprzyjemny zapach rozkładających się ciał. Choć początkowo mówiło się, że od śmierci ojca do chwili znalezienia zwłok upłynęły dwa tygodnie, z najnowszych ustaleń prokuratury wynika, że Mariusz K. mógł nie żyć już 1 stycznia, czyli co najmniej od 21 dni!

- Czegoś takiego mógł się dopuścić tylko człowiek ciężko chory - mówi Jacek Santorski, znany psycholog. - Dziwi mnie, że choroby nikt wcześniej nie zdiagnozował. Rzadko zdarza się, by osoba, która coś podobnego robi, nie wysyłała wcześniej sygnałów, że dzieje się z nią coś złego. To, co zrobił ten mężczyzna, przeczy biologicznym prawom natury, czyli ojcowskiemu instynktowi opieki nad dzieckiem.

Blok przy ul. Morskiej nie cieszy się dobrą sławą. Są w nim mieszkania socjalne, do których trafiają ludzie w różnych sytuacjach życiowych. Dwupokojowy lokal na trzecim piętrze, z łazienką na korytarzu wspólną dla kilku rodzin, Urząd Miasta Gdyni przydzielił eksmitowanemu z innego miejsca Mariuszowi K. Zameldowany w nim był tylko on.

- Kłótnie i awantury w tym mieszkaniu to była codzienność - starszy pan mieszka po sąsiedzku, ale nazwiska woli nie podawać. - Oboje nie stronili od alkoholu, on pracował na budowach, ona chyba wcale. Dzieckiem niewiele się zajmowała, znikała na całe tygodnie. To pewnie było tylko kwestią czasu, że dojdzie do tragedii, a teraz nas się obwinia o to, że wcześniej nie powiadomiliśmy policji. Tu się nikt w rodzinne sprawy mieszać nie chce. Bo po co? Żeby samemu oberwać?

Dlatego ktoś zadzwonił na policję dopiero, gdy zapach rozkładających się ciał stał się nie do wytrzymania. Strażacy wyważyli drzwi, a widoku, który im się ukazał, długo żaden z nich nie zapomni. Martwy mężczyzna leżał na podłodze, obok niego na poduszce leżały zwłoki dziecka.
Policjanci zatrzymali matkę małej Nikoli, Beatę B., w jednym z gdyńskich mieszkań, była trzeźwa. Przed prokuratorem wyraziła żal, że pozostawiła dziecko pod opieką ojca. Nieoficjalnie wiadomo, że w styczniu po ponad tygodniu nieobecności wróciła do mieszkania i nie mogąc dostać się do środka, wezwała policję. Ta zgodziła się wyważyć drzwi, ale na koszt kobiety. Beata B. odmówiła i przez kolejne prawie dwa tygodnie nie interesowała się dzieckiem i konkubentem.
- Kobiecie postawiliśmy cztery zarzuty - mówi prokurator Dariusz Ziomek z Prokuratury Rejonowej z Gdyni. - Trzy pierwsze dotyczą narażenia osoby, którą miała się opiekować, na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Kobieta podejrzana jest bowiem jeszcze o dwie podobne sprawy. W ub. roku wyszła z domu i zostawiła dziecko z nietrzeźwym konkubentem, innym razem mieszkanie opuścili na krótko oboje, zostawiając dziecko samo. Czwarty zarzut mówi o naruszeniu nietykalności cielesnej. Chodzi o to, że w październiku ub.r. matka uderzyła dziecko i wrzuciła do łóżeczka.

Beata B. nie przyznała się do winy, przed sądem będzie odpowiadała z wolnej stopy. Grozi jej od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Jednak wraz z postawieniem zarzutów Beacie B. nie kończy się śledztwo. Oprócz okoliczności śmierci ojca i dziecka, śledczy muszą ustalić, czy nie zaistniały okoliczności niedopełnienia obowiązku przez opiekę społeczną i urzędników. Kobieta miała już troje dzieci z innych związków, które wychowują się w rodzinach zastępczych.

- Beata B. nie była już od pewnego czasu podopieczną MOPS - mówi Cezary Horewicz, rzecznik gdyńskiego MOPS. - Wcześniej pośredniczyliśmy w umieszczeniu jej trójki dzieci w rodzinach zastępczych i adopcyjnej. Cztery lata temu sąd odebrał jej 6-letnią córkę i 4-letniego syna. Trafili do rodzin zastępczych. W 2003 r. urodziła kolejne dziecko, które zostawiła w szpitalu. Zostało przekazane do adopcji. Jednak w 2005 r. kobieta zmieniła miejsce zamieszkania i jej ślad się dla nas urwał. W październiku ub.r. mieliśmy sygnał o przemocy przy ul. Morskiej. Rodzinę odwiedził wtedy pracownik DOPS, ale nie dopatrzył się nieprawidłowości. Zresztą Beata B. napisała oświadczenie, że nie chce pomocy MOPS.

Od chwili odebrania dzieci kobieta miała przydzielonego kuratora dla dorosłych przez Sąd Rejonowy w Gdyni. Miał obowiązek co miesiąc ją odwiedzać. Nieoficjalnie wiadomo, że nadzór kuratorski miał wkrótce być uchylony, bo zachowanie kobiety było poprawne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Matka małej Nikoli pod dozorem policji - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki