Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każde miasto na świecie ma swoją dzielnicę strachu

Paweł Rydzyński
Na przełomie roku bandyci dwukrotnie próbowali podpalić pizzerię Lecha Kaźmierczyka
Na przełomie roku bandyci dwukrotnie próbowali podpalić pizzerię Lecha Kaźmierczyka Grzegorz Mehring
Warszawa ma swoją "starą" Pragę. Kraków - Nową Hutę i Krowodrzę. Łódź - Bałuty. W Gdańsku jest Orunia Dolna, o której od kilku tygodni znów jest głośno za sprawą prób podpaleń dwóch pizzerii należących do radnego Lecha Kaźmierczyka.

Ale równie niebezpiecznie jest na Dolnym Mieście, w Nowym Porcie, na Stogach... - "Dzielnice strachu" są w każdym mieście na świecie - uważa dr Janusz Erenc, socjolog, dyrektor Departamentu Polityki Społecznej w Urzędzie Marszałkowskim.

Erenc przywołuje teorię francuskiego socjologa Pierre'a Bourdieu, który twierdził, iż każdy rodzi się z określonym kapitałem kulturowym. - Środowiska w takich dzielnicach się zamykają, tworzą własne wartości, reguły gry - wyjaśnia Janusz Erenc.

- Trzeba mieć narzędzia, aby wyciągać młodych ludzi z przestępczych środowisk. Jak? Chociażby budując boiska przyszkolne czy dając im bezpłatny dostęp do internetu. Trzeba zerwać z mitem "złej" szkoły w "złej" dzielnicy. Fatalna jest polityka likwidowania szkół w związku z niżem demograficznym. Nie wykorzystuje się okazji, by zamiast 30-osobowych tworzyć klasy 15-osobowe.

Z gangsterami, którzy próbują ściągać od niego haracze, radny Kaźmierczyk wojuje od siedmiu lat. Na przełomie grudnia i stycznia bandyci dwukrotnie próbowali podpalić jego pizzerię u zbiegu ulic Małomiejskiej i Ptasiej. Efektem było zwołanie nadzwyczajnego spotkania mieszkańców Oruni z prezydentem Pawłem Adamowiczem i komendantem miejskim policji Mariuszem Darabaszem. W trakcie spotkania w szkole, w której prezydent i komendant zapewniali, że zrobią porządek na Oruni, przestępcy uszkodzili szkolny system alarmowy.

Kilka dni później na Oruni miały miejsce spektakularne zatrzymania. Do aresztu trafiło 12 osób. Kaźmierczyk twierdzi, że to członkowie jednej z dwóch wiodących grup przestępczych na Oruni. Ta silniejsza pozostała nietknięta. Po aresztowaniach zaatakowano lokal radnego przy ul. Dywizji Wołyńskiej.

Orunia to moja dzielnica i jej nie zostawię

Rozmowa z Lechem Kaźmierczykiem, radnym PO, właścicielem oruńskiej pizzerii, trzykrotnie zaatakowanej przez przestępców

Siedem lat zastraszania, siedem lat procesu sądowego, który nie może się skończyć, bo oskarżeni przedstawiają zaświadczenia od lekarzy psychiatrów. Próby podpaleń, atakowanie klientów... Nie ma Pan dosyć?
Nie chcę się poddać i dać bandziorom satysfakcji decyzją o zwinięciu interesu. To w rzeczywistości są tchórze. Atakują po ciemku, gdy mają liczebną przewagę. Nie potrafią spojrzeć w oczy normalnemu człowiekowi. Trzeba zmusić ich, by w końcu stali się marginesem i nie będą się czuli panami sytuacji.

Na spotkaniu z mieszkańcami Oruni miejski komendant policji obiecywał, że zrobi porządek.
Wcześniej sam rozmawiałem z komendantem, jestem zbudowany jego postawą. Mam nadzieję, że za słowami pójdą kolejne czyny. Takie jak ten z zeszłego tygodnia, gdy jednego dnia, w tym samym czasie, zatrzymano 12 przestępców.

Nie pyta Pan czasem siebie samego: po co była mi ta Orunia?
Miewam dosyć, zwłaszcza po ostatnich podpaleniach. Mogłem rozkręcić biznes w każdym innym miejscu, zapewne także z powodzeniem. Ale ja też jestem chłopakiem z Oruni, tu się wychowałem, więc pomyślałem: czemu mam uciekać? Mieszkają tu ludzie obarczeni wieloma patologiami, ale jest przecież wiele osób porządnych, uczciwych. I zastraszonych.

Już wcześniej Pana pracownicy, choćby dostawcy pizzy, byli bici i zastraszani. Czy po ostatnich wydarzeniach któryś z Pana pracowników się zwolnił?
Nie, ale da się zaobserwować strach. Widzę, że niektórzy myślą o odejściu, choć na razie nikt nie powiedział mi tego wprost. Trudno powiedzieć, co będzie, jak to wszystko się powtórzy. Także z ich powodu nie chcę zamykać pizzerii. Zatrudniam 30 osób, osoby po przejściach, samotne matki. Jak widać, jest się dla kogo starać.

Zapytam wprost. Czy "chłopak z Oruni" stanął kiedyś przed wyborem - przejść na jasną czy ciemną stronę mocy?
Jeśli się wychowuje w takiej dzielnicy i żyje pomiędzy tymi ludźmi, to zawsze jest taka możliwość. Ale trzeba wybrać tę jasną stronę. Tylko uczciwe życie daje szansę powodzenia.

W takim razie dlaczego tak wielu młodych ludzi z Oruni wybiera zło?
Gdy młodzi ludzie widzą, że ich starsi koledzy przez lata są bezkarni, jeżdżą "wypasionymi brykami" i mają kupę pieniędzy, biorą ich sobie za autorytety. To, niestety, normalne zjawisko w przypadku biednych dzielnic. Władze miasta muszą wybierać - albo będą budować boiska, by dzieciaki miały gdzie uganiać się za piłką, albo zostawią je samym sobie, czym sprawią, że za kilka lat wyrosną z nich żołnierze gangów i dilerzy narkotyków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki